Z Markiem Cichockim rozmawia Wojciech Przybylski
(fragmenty)
W.P.: [...] Czy tą bombę można było chociaż w jakimś stopniu wcześniej rozbroić, czy czegoś zaniechano, czy po prostu poświęcono trudne tematy celom strategicznym, bo nie było innego wyjścia?
M.C.: Nie sądzę, aby można było ją rozbroić. Zbyt bardzo relacje polsko-niemieckie w latach 90’ znajdowały się w świecie pozorów. Dopiero negocjacje z Unią Europejską o członkostwie po raz pierwszy wytworzyły sytuację wymuszającą bardziej praktyczne, realne spojrzenie na kwestie polsko-niemieckie (np. dostęp do niemieckiego rynku pracy). Tylko że wtedy walczyliśmy o to, aby przyjęto nas do Unii, a więc o oficjalne uznanie Polski jako peryferyjnej części systemu w ramach integracji europejskiej. Trudno było oczekiwać, że w tej sytuacji realcje niemiecko-polskie będą miały inny charakter niż patron-petent. A potem nastąpił niekontrolowany i dość gwałtowny proces polityzacji tych relacji, paradoksalnie uruchomiony jeszcze przez postkomunistów - Kwaśniewskiego i Millera. Polska i Niemcy znalazły się po przeciwnej stronie bardzo ważnych z punktu widzenia przyszłości Europy podziałów: Irak, konstytucja europejska, pomarańczowa rewolucja na Ukrainie, energia, pamięć historyczna. Po 2005 roku przynajmniej podjęto w polskiej polityce próbę zdefiniowania tych podziałów i podmiotowego ustosunkowania się do nich. Ale to oznaczało m.in. całkowitą zmianę dotychczasowej logiki w stosunkach polsko-niemieckich. Oczywiście można dyskutować, czy ta próba była udana, jakie popełniono błędy, bo popełniono. Najważniejsze jest to, że taką próbę podjęto i że została ona odrzucona przez establishment niemiecki, i niestety również przez część polskiego. Ponieważ dzisiaj Polska wchodzi chyba w fazę politycznego „zdziecinnienia”, znów pojawia się pokusa, aby po prostu zapomnieć o realnych problemach, jakie mamy z Niemcami.
W.P.: Z czego wynikało to odrealnienie w latach 90’, a z czego wynika w tym momencie?
M.C.: Tego problemu nie da się wyjaśnić tylko przez pryzmat polityki lat 90’. Relacje polsko-niemieckie są uwarunkowane przez pewne ograniczenia, których korzenie sięgają głęboko w wiek XX, a nawet do jakiegoś stopnia w wiek XIX. Błędem byłoby ignorowanie tych ograniczeń. Kolejne momenty – wydawało by się – przełomowe, jak na przykład rok 1989 i 1990, bądź rok 2004, okazywały się bowiem wydarzeniami zbyt słabymi, aby te okoliczności zmodyfikować i wyprowadzić relacje polsko-niemieckie na poziom realnego partnerstwa. Dlatego stosunki polsko-niemieckie są dość trwale zdeterminowane przez historyczne wyobrażenia o sobie nawzajem.
[...]
W.P: Czy dojście chadecji do władzy w Niemczech coś realnie dla nas zmieniło? Ostatnio w wewnętrznej dyskusji redakcyjnej w „Pressjach” postawiłem taką tezę, że PiS troszkę „przespał” zmianę władzy w Niemczech. To jest oczywiście pytanie fundamentalne, na ile istotny w polityce jest styl, mniej lub bardziej życzliwe nastawienie, bo oczywiście jest jasne, że interesy Niemiec się w ten sposób nie zmieniły. To jest tylko kwestia tego, że mamy może bardziej życzliwą Panią Kanclerz, w porównaniu do mocno nieżyczliwego, szczególnie w ostatnim okresie, pana kanclerza Schroedera.
M.C.: [...] To czy w Niemczech rządzi kanclerz socjaldemokrata czy chadek jest z punktu widzenia relacji polsko-niemieckich trochę drugorzędne. Kluczowa dla relacji polsko-niemieckich jest ich europeizacja, ponieważ ona dopiero wprowadza jakościową zmianę. Stosunki między Polską i Niemcami byłyby definiowane przez pryzmat polityki europejskiej i drogą instytucji europejskich. To oznaczało by odejście od bilateralnego definiowania tych relacji na rzecz podejścia wielostronnego. Inaczej mówiąc, specyfiką relacji polsko-niemieckich wówczas musiałyby się stać kwestie ogólnoeuropejskie, a nie specyficzne i dość lokalne kwestie bilateralne, takie jak Centrum przeciwko Wypędzeniom, pozwy niemieckich obywateli, dobra kultury. Problem polega jednak na tym, że zarówno w Niemczech, jak i w Polsce, znajdzie pan sporo ludzi, którzy bardzo by chcieli, żeby relacje polsko-niemieckie pozostały wyłącznie w obrębie spraw bilateralnych. W takim trybie wielostronnej polityki Warszawie o wiele łatwiej byłoby jednak ułożyć sobie relacje z Berlinem. Taki europejski multilateralizm ułatwiłby również budowanie między Polską i Niemcami bardziej partnerskich warunków współpracy w różnych obszarach, np. w polityce wschodniej. Pomimo tego lobby nazwijmy je „bilateralistów” jest w Niemczech i w Polsce nadal bardzo silne i wpycha nas ciągle w tematykę dwustronną typu Centrum przeciwko Wypędzeniom czy Berlinka. W Niemczech dzieje się tak dlatego, że nadal jest bardzo mała gotowość ze strony niemieckiego establishmentu, aby uznać Polskę za partnera do rozmowy na tematy europejskie, wychodzące poza lokalność naszego regionu środkowo-europejskiego. Jest to wyraz pewnego ekskluzywizmu, który polega na tym, że z Francją możemy rozmawiać o przyszłości Europy. Z Brytyjczykami może nie chcemy, ale musimy rozmawiać o przyszłości Europy. Ale dlaczego, do licha, mielibyśmy rozmawiać o Europie z Polakami? Na jakich zasadach? Lepiej, jeżeli będziemy z nimi rozmawiać tylko o naszych lokalnych sprawach, o sprawach bilateralnych: czy Centrum powinno stanąć tu, czy tam, czy mieć taką formułę, czy inną? A czy powinniśmy mówić „wypędzeni” czy „wysiedleni”? A czy to dobrze, że niemieccy obywatele nie otrzymali zadośćuczynienia ze strony rządu polskiego za utracone mienie? A może Polacy powinni jednak oddać „Berlinkę”? I tak dalej. W Niemczech nadal spora część establishmentu wzbrania się przed uznaniem Polski za pełnoprawną stronę debaty ogólnoeuropejskiej. Nie wiem, może dlatego, że uważają, iż to za wcześnie, że nie dorośliśmy, że jesteśmy nie dość partnerscy, że nie potrafimy; może dlatego, że wciąż patrzą na nas przez pryzmat starych historycznych uwarunkowań; a może po prostu wygodniej jest rozmawiać z Polską sam na sam, w trybie dwustronnego dialogu, gdzie w pełni i bez skrępowania można, kiedy konieczne, rozwinąć swoją przewagę. W Polsce z kolei także znajdzie pan ludzi, którzy chcieliby utrzymać w stosunkach polsko-niemieckich kwestie bilateralne do końca świata, np. Adam Krzemiński czy Robert Traba, i to z nimi też strona niemiecka rozmawia najchętniej. Ich motywy są jednak inne. Bo o czym mieli by oni dyskutować z Niemcami? Nie znają się na Unii Europejskiej, nie znają się na polityce międzynarodowej, natomiast znają się doskonale na kwestii wysiedleń, wypędzeń…
W.P.: …ekspiacji…
M.C.: … w związku z tym ludzie ci są bardzo mocno zainteresowani osobiście tym, żeby te relacje nie zostały zeuropeizowane. Bo dlaczego Polacy i Niemcy mają na przykład rozmawiać na temat przyszłego kształtu budżetu unijnego, gdzie taki Krzemiński czy Traba nie mieliby nic do powiedzenia? Natomiast lepiej, żebyśmy rozmawiali w nieskończoność o wysiedleniach lub wspólnym dziedzictwie Prus Wschodnich, bo wówczas nasi specjaliści od spraw bilateralnych będą mogli organizować kolejne konferencje, wydawać kolejne książki, zakładać kolejne katedry, pisać kolejne artykuły. Jednak z punktu widzenia realnej polityki ta logika jest dla stosunków polsko-niemieckich pasożytnicza, a ze względu na konsekwencje po prostu zabójcza, bo odcina je od świata realnych politycznych decyzji, którymi żyje współczesna Europa. Jak i które polityki powinny być finansowane budżetu Unii, czy powinniśmy mieć jedną czy kilka polityk sąsiedztwa, co dalej z polityką energetyczną, czy Unia powinna mieć jasno wyznaczone granice zewnętrzne czy nie, czy powinna się dalej rozszerzać – te pytania powinny stanowić centrum polsko-niemieckich dyskusji politycznych. Powiem tak: powrót do bilateralnego charakteru stosunków Polski z jej dwoma największymi sąsiadami, Niemcami i Rosją, który da się zauważyć w ostatnich miesiącach jest miarą straszliwej porażki wszystkich tych politycznych nadziei, które wiązano dla polskiej polityki i polskiej pozycji z członkostwem w Unii.
[...]
Warszawa, 17 grudnia 2007 r.
Całość wywiadu w najnowszej tece Pressji: Polak, Niemiec – dwa bratanki, do nabycia na www.poczytaj.pl i w salonach Empik.
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka