Jedną z moich „ulubionych” kategorii politycznych jest „neutralność”, gdyż chyba żadne inne słowo nie jest tak nadużywane w świecie liberalnym, jak właśnie to jedno, brzmiące tak niewinnie. Neutralność światopoglądowa państwa często oznacza, że można zabijać dzieci nienarodzone, ale absolutnie nie można dopuszczać do sfery publicznej poglądów religijnych, które przedstawiałyby zdanie argumentujące za ich pełnym człowieczeństwem. Neutralni (tj. bezstronni) prowadzący polityczno-społeczne talk show tak kierują programem, że goście, którzy prezentują bliższy im punkt widzenia mają więcej czasu i wsparcie publiczności. Neutralni (tj. niezależni) eksperci biorą udział w kształtowaniu prawa, będąc albo wynagradzani przez grupy interesu, albo sympatykami ideologicznie radykalnych ugrupowań.
Mimo, że tych nadużyć jestem w pełni świadom to, co zobaczyłem dwa dni temu na youtube uświadomiło mi, że w nadużywaniu może nawet nie tyle słowa, co idei „neutralności”, można zajść dalej, niż się spodziewałem.
http://pl.youtube.com/watch?v=0vtHwWReGU0
Występujące w tym nagraniu gwiazdy Hollywood, m.in. Dustin Hoffman, Leonardo di Caprio, Halle Berry, Jennifer Aniston, Kevin Bacon (nie jestem kinomanem, więc więcej po nazwiskach nie zidentyfikuję), zachęcają do głosowania. Formalnie tylko tyle, jest to zatem jakaś forma reklamy społecznej. Pisząc to nie mam żadnych informacji o producencie lub sponsorach tego klipu, jednakże fakt, że nie pojawia się w nim emblemat żadnej partii ani nazwisko żadnego kandydata każe traktować go właśnie jako reklamę społeczną. Taki w każdym razie będzie odbiór tego klipu i tym większa jego siła rażenia, bo można go odbierać jako „obiektywny” (tj. neutralny).
Tyle o formie. A co z treścią? „This is one of the biggest financial disasters in American history” – dramatyzuje Leonardo di Caprio, “Who cares about global warming?” pyta retorycznie ktoś inny. “Don’t vote unless you care about health care” poucza z kolei Halle Barry. “Women’s rights, civil rights” dodaje ktoś nieznany mi nawet z twarzy (bardzo ładnej, nawiasem mówiąc). Najlepszy jest staruszek Hoffman – “the economy, gay rights, abortion rights” – jak wiadomo, te sprawy ściśle się z sobą wiążą, a kryzys ekonomiczny wynika z braku możliwości wspólnego rozliczania się par homoseksualnych i przeludnienia.
Niby nic, przecież o takich rzeczach w sumie pośrednio się decyduje oddając głos w wyborach, przynajmniej w USA. Tylko, że te rzeczy kojarzą się z jednym – ze „strasznym dziedzictwem” prezydentury Busha. Globalne ocieplenie? Bush jest winny, bo nie podpisał protokołu z Kioto. System opieki zdrowotnej? Bush zostawił go w wersji dla bogatych. Prawa człowieka i innych mniejszości? Bush o nie nie dbał. A najlepiej złączyć to z ekonomią, z porażką neoliberałów, jakby powiedzieli koledzy z Krytyki Politycznej. Nie ważne przy tym, jakie są rzeczywiste przyczyny krachu, do dobrego tonu należy stwierdzenie, że to pazerni kapitaliści wszystko zawalili.
Oczywiście wymienione powyżej treści znajdują się pomiędzy wieloma innymi wspomnianymi w klipie, tj. edukacją, terroryzmem, wojną, Darfurem. Ale są to hasła albo neutralne, albo wspomniane neutralnie. Natomiast pozostałe kojarzą się tylko źle. I tylko z Bushem? Oczywiście, że nie tylko. Przecież również z McCainem. Wiadomo bowiem, że ten może być równie zły i demoniczny jak jego poprzednik.
Tak naprawdę zatem aktorzy mówią Amerykanom: „idź i głosuj, ale koniecznie na Obamę!”.
Nie jest to oczywiście w żaden sposób zaskakujące. Ogólnie wiadomo, że aktorzy, podobnie jak dziennikarze, mają zdecydowanie bardziej liberalne przekonania, niż większość społeczeństwa, popierają zatem partie liberalne. Liberalne obyczajowo. Natomiast w ekonomii popierają socjalistów. Pod tym względem podział na amerykańskiej scenie politycznej jest dosyć klarowny (jakkolwiek Bush zawiódł wielu liberałów gospodarczych). Znany konserwatywny publicysta Rush Limbaugh (autor wyśmienitej książki Właściwy porządek rzeczy) uważa, że jest to wynikiem ich poczucia winy i wyrzutów sumienia. Zdają sobie sprawę, że ich zarobki są kompletnie niewspółmierne w stosunku do tego, co robią, dlatego leczą kompleksy popierając socjalistów, gdyż wierzą, że w ten sposób pomagają zwykłemu obywatelowi.
Myślę jednak, że za tą w sumie całkiem szlachetną pobudką kryje się jeszcze zupełnie inna, zdecydowanie przyziemna. Po prostu dbają o popularność, gdyż ich sukces zależy od tego, ilu z tych zdecydowanie mniej od nich zarabiających wyda część swoich zarobków na to, aby ich zobaczyć na ekranie. A poza tym tak się szczęśliwie składa, że amerykańscy socjaliści są liberalni w sferze obyczajowej, więc wszystko jest na swoim miejscu.
W Polsce ten podział nie jest tak klarowny i po raz pierwszy zaczynam dostrzegać pewne zalety tego. Mimo to lekcja amerykańska jest doskonałą nauczką, kogo nie warto słuchać, gdy się podejmuje decyzje wyborcze.
Maciej Brachowicz
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka