Pressje Pressje
80
BLOG

Makijaż na manekinie

Pressje Pressje Polityka Obserwuj notkę 7

Ostatni kadryl prezydenta i premiera jest dowodem na to, że w polskiej polityce już o nic nie chodzi. Zamiast dyskusji o modernizacji, mamy licytacje mistrzów od budowania wizerunku. Zamiast realizacji programów politycznych – wnikliwą analizę sondaży i szybką na nie reakcję. Po awanturze o miejsce podczas szczytu Unii Europejskiej zamiast poważnej dyskusji ustrojowej musimy słuchać o tym, kto zyskał, a kto stracił. Ośrodki badań i redakcje prześcigają się w publikacji przeprowadzanych naprędce badań. Dziennikarze nie są zainteresowani ustaleniami przyjętymi podczas szczytu, ale trajektorią lotów i pr6zejazdów głowy państwa i premiera.


Skandalu nie było

Wbrew doniesieniom wielu gazet i telewizji sprawa polskiego sporu nie znalazła się na pierwszych stronach gazet zachodnich mediów. Zbiór cytatów powtarzanych w polskich serwisach informacyjnych, to tylko pojedyncze zdania, które polscy dziennikarze wyrywali z ust zachodnich polityków. Uczestnicy szczytu czują nadchodzące wielkie gospodarcze trzęsienie ziemi i to przede wszystkim zajmowało ich uwagę w Brukseli. Każdy, kto zadał sobie odrobinę trudu, aby dowiedzieć się z polskich mediów, jakie będzie stanowisko szefów rządów i głów państw podczas obrad i tak musiał szukać informacji poza granicami kraju. Gorączka transportowa zdominowała relacje ze szczytu. Ostatecznie więc o jego wynikach dowiedzieliśmy się z rządowych komunikatów ogłaszanych podczas konferencji prasowych. Watahy reporterów okupujących okolice budynku Rady UE, miejsca dramatu, ograniczyły swoją rolę do sensacyjnego dziennikarstwa prasy plotkarskiej.

Znakomita większość komentatorów budowała napięcie oraz rysowała obraz wielkiego międzynarodowego skandalu, na jaki naraża się Polska w wyniku nieodpowiedzialnych działań Prezydenta. Strach przed awanturą to najlepsza broń na polskie fobie i kompleksy. Nie lubimy, gdy politycy niemieccy czy francuscy pokazują nas palcami, kiedy psujemy im szyki zabiegając o nasze narodowe interesy. Wolimy sympatyczne poklepywanie po plecach, politykę nijaką, nawet jeśli przyjdzie nam za nią zapłacić siłą naszego głosu czy osłabieniem obrony interesów na Wschodzie. Wiedzą o tym spindoktorzy premiera, konsekwentnie unikając sytuacji sporu na forum UE. Jednak nagła choroba drugiego pilota, odmowa zgody na przelot rządowego TU-154, aroganckie wypowiedzi otoczenia i samego premiera wzbudziły niesmak u najgorętszych zwolenników Platformy Obywatelskiej. Skandalu nie było, kolacji nikt nie musiał jeść w fast fooodzie, a prezydent nie jechał taksówką. Pozostaje pytanie, po co to wszystko.

Salonowy wyścig przedwyborczy

Polityka zagraniczna pozostawała dla wielu premierów polskich po 1989 r. znakomitą ucieczką od spraw podstawowych. Wzrost aktywności międzynarodowej premiera Jerzego Buzka u schyłku jego urzędowania czy stała obecność Aleksandra Kwaśniewskiego na wszystkich mniej lub bardziej ważnych zagranicznych forach tworzyły iluzję władzy zanurzonej w dyplomatycznym sosie i jednocześnie pozwalały uciekać od realnych problemów. Sprawy krajowe wymagały poważnych decyzji politycznych od aktorów pierwszoplanowych, co wiązało się z ryzykiem utraty zaufania czy społecznego poparcia. Obecny spór głowy państwa z premierem o palmę pierwszeństwa na arenie międzynarodowej ma jednak inny charakter. Premier nie chce utracić kontroli nad jednym z bardziej prestiżowych resortów, ponieważ zdaje sobie sprawę, że jego międzynarodowy wizerunek będzie wykorzystany w wyborach prezydenckich. Łatwo można sobie wyobrazić jeden z przekazów kampanii Donalda Tuska: prezydent, którego nie będziemy musieli się wstydzić, są z niego dumni Niemcy i Francuzi, Europa już go pokochała, teraz czas na nas. Prezydent zaś wykorzystuje forum międzynarodowe do wzmocnienia przekazu walki o narodowe interesy. Prawdopodobnie wyciągnął wnioski po ubiegłorocznym szczycie w Brukseli, gdzie ku zaskoczeniu wszystkich nagle odpuścił korzystny dla Polski sposób liczenia głosów w Radzie, tzw. pierwiastek, nie uzyskując nic w zamian. Wtedy jednak sprawy europejskie nie miały dla niego większego znaczenia. Dziś najbliższe otoczenie prezydenta prawdopodobnie przekonało go, że o sprawy Gruzji, o relacje z Rosją warto walczyć w Brukseli. Poza tym w perspektywie zbliżających się wyborów prezydenckich wizerunek antyeuropejsczyka nie będzie służył Lechowi Kaczyńskiemu. Polacy pokochali Europę, czują się w niej dobrze i chcą, aby ich reprezentanci podzielali ich przekonania. Wie o tym dobrze prezydencki minister-spindoktor Michał Kamiński, stąd więc pewnie nagła zmiana frontu w Pałacu.

Konstytucyjne kleszcze

Z kryzysu międzypałacowego żadna ze stron nie wyciąga konsekwencji poważniejszych, niż kwestia zapłaty za czarter. Rozjuszony premier pragnie wielkiego finału w Trybunale Konstytucyjnym, zapominając, że Trybunał nie ma kompetencji wywołujących zmiany konstytucyjne. Wydaje się, że konflikt wokół prerogatyw w polityce zagranicznej wymaga poważnej przebudowy ustrojowej. Obowiązująca od 1997 roku konstytucja to wynik kompromisu politycznego pomiędzy rządzącym wówczas SLD wraz z prezydentem Kwaśniewskim oraz postsolidarnościową opozycją, która zmierzała w stronę wyborczego zwycięstwa. Z drugiej jednak strony, to także projekcja zakorzenionego w Polsce powojennej braku zaufania do instytucji państwowych. Strachu przed zbyt silną koncentracją władzy w jakimkolwiek ośrodku. Konstytucja miała – jak sądzono – osłabić pozycję prezydenta. Po doświadczeniach małej konstytucji i nadaktywności prezydenta Lecha Wałęsy postanowiono nałożyć ciaśniejszy gorset na urząd prezydencki. Zapomniano jednak, że mandat pochodzący z wyborów powszechnych nie idzie w parze ze słabością urzędu. Ponadto możliwość wetowania ustaw przy praktycznej niemożności odrzucenia weta przez Parlament daje prezydentowi niezwykłe pole do aktywności politycznej. Prezydent może więc – jak czynił to Aleksander Kwaśniewski – po cichu torpedować plany polityczne rządu i jednocześnie nie korzystać ze swych uprawnień w polu ustawodawczym. Może więc być skutecznym hamulcowym zmian. Lech Kaczyński wybiera model prezydentury aktywnej. Wetuje, ale jednocześnie stara się przedkładać swoje projekty. Na ile jednak są one poważne, trudno powiedzieć. Poważną propozycją byłoby rozpoczęcie reformy ustrojowej, o której mówią głośno główni aktorzy sceny politycznej. Pozostaje pytanie czy kalkulacja wyborcza pozwoli prezydentowi czy premierowi otworzyć debatę bez względu na obserwację sondażowych słupków czy będziemy skazani na dalsze psucie obyczaju politycznego, wydzierania sobie prerogatyw i szamotaniny o interpretację kiepskiej konstytucji.

Odpolitycznienie polityki

Brukselska połajanka raz jeszcze udowodniła, że władza w Polsce zblokowana jest w morderczym międzypałacowym uścisku. W perspektywie stojących przed nami wielkich inwestycji infrastrukturalnych, kryzysu gospodarczego reforma konstytucyjna jest najpilniejszą sprawą do załatwienia. W przeciwnym razie nie będzie ośrodka gotowego prowadzić zmiany, a wyborcy nie będą mogli nikogo rozliczać z zaniechań. Na razie nie widać jednak tych, którzy byliby skłonni udźwignąć ciężar debaty. Zaczyna się wyborczy karnawał, który potrwa do 2011. Do kancelarii premiera ani do pałacu prezydenckiego nie przychodzą już politycy, którzy na korytarzach rozkładają przygotowane wcześniej wraz z ekspertami kilometry teczek z projektami ustaw. O takiej pracy Jana Rokity z czasów rządów Hanny Suchockiej oraz Michała Kuleszy w rządzie Jerzego Buzka do dziś krążą legendy. Ich miejsce zajmują teraz specjaliści od wizerunku. To pod ich dyktando pisze się agenda rządowa. Jak jednak budować wizerunek, jeśli brakuje materiału do „sprzedania”. Przypomina to raczej robienie makijażu na manekinie. Puder, tusz i szminka nie podkreślają walorów czy kryją niechciane zmarszczki, ale są tylko reklamą samych siebie.

Żaden z głównych aktorów dzisiejszej polskiej sceny politycznej nie stawia sobie innych celów poza utrzymaniem czy zdobyciem władzy. Nie ma poważnego sporu ustrojowego, światopoglądowego, śmiałych projekcji gospodarczych. To jest już tylko wojna na miny, a taniec brukselski pierwszą jej bitwą.

 

Jadwiga Emilewicz

Tekst ukazał się w Dzienniku Polskim z dnia 21 października 2008 r.

Pressje
O mnie Pressje

Wydawca Pressji Strona Pressji www.pressje.org.pl Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka