Pressje Pressje
61
BLOG

Terapia

Pressje Pressje Polityka Obserwuj notkę 8


         Implant z historii fałszywej, wszczepiany w wyrwę po faktach uchodzących z narodowej pamięci, to nie jedyny czynnik dezintegracji świadomości narodu. Drugim czynnikiem podobnym jest owa głośna a niesłychana terapia, rozmaitymi środkami aplikowana narodowi z intencją, by stał się on narodem normalnym. Z pewnością, w Polsce kondycja narodowa zawsze pozostawiała wiele do życzenia. Jednakże stan kondycji nie uzasadnia jej diagnoz, które dziś serwują terapeuci, reprezentujący którąkolwiek ze szkół politycznego myślenia – wyłonionych z zamętu towarzyszącego ewakuacji Rosji z Polski. Stwierdzić wypada, że diagnozy te – na ile pojęcie o nich dają terapie o nie oparte – nie uwzględniają bolesności najbardziej dojmującej i najgroźniej brzemiennej. Zwykle mało trafne, lub dotyczące zwykłych słabostek, służą one jako uzasadnienie terapii niebezpiecznej dlatego, że pogłębia ona ranę główną. Kiedy pochylamy się nad nią, dostrzegamy ogrom upokorzenia, jakie po roku 1939 cierpieć musiał naród.

         Powiedzmy od razu: upokorzony został bynajmniej nie wynoszący się nad inne naród i nie roszczący stąd sobie wobec nich jakichś praw szczególnych, ani naród skłonny do pychy i wzgardy dla innych. Nie taki więc naród, co o nauczkę prosi się sam i bawi wszystkich, kiedy ją już dostanie. Tu upokorzony był naród wprawdzie dumny, i mający prawo do dumy słusznej, ale i naród, co tym łatwiej powściąga jej wyrazy, im gościnniej otwiera się na inne – z życzliwością właściwą mu, może nawet naiwną. Prawa zaś do dumy zaiste trudno odmówić pokoleniu Drugiej Rzeczypospolitej. Nie wystarczy rzec, że odzyskało ono niepodległość, i, że dokonało tego naprawdę własnymi siłami. Historyk wie, że osiągnęło ono to wszystko w istocie wbrew wszystkiemu. Że zasięg i siła odrodzenia – widoczne w rozpiętości obu granic, zachodniej i wschodniej – napotykały przeciwdziałanie twarde: i ze strony pobitych w I wojnie światowej, trzech zaborców Polski, i po stronie zwycięskich rzeczników jej sprawy. Wie też historyk, że przedstawiciele wszystkich warstw społecznych tamtego pokolenia prezentowali się zupełnie swobodnie w konfrontacji swojej klasy ludzkiej, z takąż klasą ich odpowiedników zagranicznych. Że więc zwykły robotnik na emigracji okazywał się pojętniejszy od tubylca, a zwykły arystokrata na placówce dyplomatycznej zdobił miejscowe towarzystwo. I że, z korzyścią dla gospodarki, przed polską myślą ekonomiczną uginały się autorytety światowe. Że światowy był zasięg powagi matematyki polskiej, logiki i metafizyki, i polskich atomistów. Że cały naród, idąc przez swoje dziś, wtedy tak wyjątkowo trudne, był pewny, że zmierza w wielkie, indywidualne i zbiorowe jutro. Wreszcie wie historyk, że był to naród dumny z tego, że ducha zachował, i, że był to jego własny duch i zwycięski. Duch ze swoich praw wyzuty jedynie przejściowo – we wczorajszym już czasie zaborów. Duch biorący siłę z wielkiego Przedwczoraj – z czasu Pierwszej Rzeczypospolitej.

         To on rządził wyobraźnią premiera Aleksandra Skrzyńskiego, współtwórcy doktryny polityki zagranicznej Drugiej Rzeczypospolitej, gdy zauważał, że takie państwo „jak Polska, z Polski tradycjami, nie działa nigdy pod przymusem”. Że nie ma tak, by stanowisko Polski mogło być „wymuszone przez któreś z wielkich mocarstw, z którym Polsce wypada się liczyć”. Bowiem „europejskiego rozumu stanu Polsce nie trzeba się uczyć od innych mocarstw, albowiem Polska była, jest i będzie, wielkim narodem, stojącym u wiązania struktury europejskiej”. To w tym duchu Polska, zdaniem Skrzyńskiego, zobowiązana jest „do rozumienia i ujmowania całości europejskich problemów”. To w tym samym duchu minister Józef Beck wiódł grę – znów z całym światowym układem.

Trudno wyobrazić sobie upokorzenie większe od tego, które klęska Drugiej Rzeczypospolitej zadała pokoleniu wiernemu duchowi takiemu właśnie. Równała się wyrokowi, który międzywojenną chwilę czynił tylko pauzą w procesie polskiej słabości. Skłaniała, by w tej słabości dopatrzyć się normy, a rozbiorowe wczoraj mieć za jakieś wiecznotrwałe dziś. Przyjąć wyrok znaczyło wyrzec się ducha; bez ducha można tylko wegetować. Odrzucić – oznaczało skryć ducha, gdy z natury niezbędna mu jest jawność i udział, jeśli ma nie słabnąć. Nie służą temu skrytki żadne, nawet najgorętsze, jakimi były polskie serca, nawet te kobiece. Gwałt – z konferencją jałtańską jako aktem decydującym – wytworzył położenie szczególne. Komunistyczną cieplarnią ułatwiało ono wegetację tym, co narodowego ducha wyparli się jawnie. Pielęgnującym go skrycie – odbierało naturalny polot życia.

Czy upokorzenie mierzą miary obiektywne: siła użyta do gwałtu i głębokość poniżenia? Zapewne. Psychologia – ta, jak mówi jej nazwa, nauka o duszy – widzi realia przede wszystkim subiektywne. Widzi jakość bólu. Ta nie pochodzi z siły do gwałtu użytej, ni z głębi spowodowanego nim upadku. O jakości bólu decyduje władza poznawcza, która go doznaje. Która go doznaje tym mocniej, im bardziej jest zraniony jej narząd główny. Wiadomo, że główny jej narząd, to instynkt sprawiedliwości, bo głównie on odróżnia gatunek człowieczy od innych. Mierząca upokorzenie, jakość bólu pochodziła z ogromu niesprawiedliwości.

Skoro zaś tak, to czym – dla narodowego ducha – były, i są, te manipulacje intelektualne, co świadomość niesprawiedliwości, przeformowują w poczucie sprawiedliwości szczególnej? Takiej, jaką swymi prawami, jakoby historycznymi i politologicznymi, wymierza poniekąd sama rzeczywistość. Prawami, które karzą naród nieposłuszny ich normom i stąd niegodny miana narodu normalnego. Czy więc mamy tu do czynienia z terapią ducha narodowego, czy z jego aborcją?

Tak czy owak, analiza środków tak zagadkowego zabiegu wskazuje, że do czynienia tu mamy z historią jawnie fałszywą, podobną politologią, a i mętlikiem pojęć o normalności. Dotyczy to rzekomych ‘odchyleń’, poddawanych interwencji w ‘zagrożonych’ miejscach przestrzeni życia. A w istocie zawsze tam, gdzie tylko daje się posłyszeć głos instynktu wielkości. Zwłaszcza, gdy – jak w już cytowanej wypowiedzi Skrzyńskiego – wyraża się w nim troska o Polskę.

To instynkt wielkości odpowiada za definicję obu aksjomatów doktryny bezpieczeństwa Drugiej Rzeczpospolitej. Tego, co wykluczał zaczepny związek z Niemcami (lub z Rosją) przeciw Rosji (lub Niemcom). I tego, co nie zezwalał na udział w koalicji europejskiej – tak zaczepnej jak obronnej – przeciw każdemu z tych państw, gdy ma w niej udział drugie. To instynkt wielkości determinował stałość z jaką dyplomacja, w imię doktryny, egzekwowała swą równorzędność w dialogu z potęgami, których wpływ na wydarzenia znacznie przerastał wpływ polski, a które doktrynę tę chciały lekceważyć. Historyk wie, że bezpodstawne są oskarżenia adresowane do przedwojennego MSZ: o brak realizmu i mocarstwowe ambicje*. W ich świetle instynkt wielkości, to w istocie instynkt samobójczy, czego miałyby być dowodem klęski czasu II wojny światowej. Jednak historyk wie, że militarnie  przegrany wrzesień 1939 był poważnym zwycięstwem politycznym, wieńczącym międzywojenny rozdział realizacji doktryny. Państwo, którego potencjał wykluczał możliwość decydowania o wybuchu wojny, swoją postawą przesądziło nie tylko o swym udziale w koalicji, której zwycięstwo było pewne. Doprowadziło też do tego, że – wbrew nie liczącej się z nim taktyce jego sprzymierzeńców – w koalicji skazanej na klęskę znalazł się nie jego jeden, lecz obaj zdeklarowani przeciwnicy, Niemcy i Rosja. I wie też historyk, że rozdział wojenny polityki polskiej – w którym ten dorobek został zmarnowany – pisali ludzie mający mało wspólnego tak z Beckiem i ze Skrzyńskim, jak i z instynktem wielkości. Ludzie posłuszni instynktowi klientelizmu, i – prawie tak, jak jest to dziś – w jego podszepcie dosłuchujący się głosu wyroczni politycznego realizmu i wielkoświatowej elegancji. Doświadczenia historyczne i zdrowy rozsądek uczą więc, że w przypadku Polski właśnie instynkt klientelizmu jest instynktem samobójczym. Że w swym geopolitycznym miejscu, aby zachować byt, Polska musi być wielka – swoją polityką.

         Wśród różnych miar wielkości, zaufanie budzi ta, którą jest właśnie normalność, pochodząca z posłuszeństwa dwóm normom naczelnym. Normy te ukazuje odruch, który niżej ceni ‘nadludzkie’ wysiłki na rzecz wyniesienia człowieka ponad ludzką naturę, a wyżej – zwykły wysiłek ludzki, by w ludzkiej naturze wytrwać. Pierwszą można by nazwać normą tonu, a drugą normą wątku. Wyczucia normy tonu dowodziło rozbawienie, jakie budziły w szeregowym Polaku grupowe zachowania się szeregowych Niemców i Rosjan na obczyźnie – nadmiernie głośne pierwszych i nadmiernie ściszone drugich – gdy sam gustował w złotym środku. Wyczucie normy wątku ujawniają dwa fakty z dziejów narodu. Fakt tysiącletniej wierności Arystotelesowskiej tezie, że bez państwa obejść się mogą tylko zwierzęta i bogowie. I fakt, że do przekonania trafia Polakom jedynie państwo ich własne, a posłuszne zasadzie uniwersalnej. Gwarantującej ludzką naturę państwu i obywatelską człowiekowi. Wykluczającej konflikt państwa z jednostką ludzką. Aby w miejscu świata zajętym przez Polskę utrzymać się w normie tego tonu, i tego wątku, potrzeba polityki wielkiej. I stosownej kondycji.

         Jakaż zresztą od takiej większa mogłaby być normalność, którą polityce polskiej miałaby dać terapia tępiąca instynkt wielkości? Jakiż poziom wrzasku, lub milkliwości, ma mieć polska obecność w świecie, by terapeuci za normalny uznali jej ton? I z którym-to z innych wątków, w imię normalności, tak zwaną ‘młodą demokrację polską’ chcą związać młodsze od niej autorytety zagraniczne i owe domorosłe, tak nieświadome omszałej tradycji jej ducha i praktyki? Tradycji, dostęp do której tamuje ogół implantów w historycznej pamięci. Co tak dotkliwie deformuje dziś politykę polską – wewnętrzną i zewnętrzną.

 

Janusz Ekes



* Zarzuty te mają oparcie w faktach równie nikłe, jak znany zarzut o ‘pobrzękiwaniu szabelką’, powołujący się na żołnierskie zaręczenia o ‘nie oddawaniu ani guzika’. Trudno jest mieć żal do żołnierza Drugiej Rzeczypospolitej, że na zaczepkę nie odpowiedział ‘chętnie oddam kawałek’. To dopiero za Trzeciej Rzeczypospolitej, jej eksperci posiedli sztukę takiej prezentacji ‘polskiego stanowiska’, w jakiej na plan pierwszy wysuwają się wyrazy ‘polskiej gotowości do ustępstw’.

 

* Tekst ukazał się także w Dzienniku Polskim

Pressje
O mnie Pressje

Wydawca Pressji Strona Pressji www.pressje.org.pl Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Polityka