frasobliwy-j.s. frasobliwy-j.s.
422
BLOG

MIGALSKI SIĘ MYLI !

frasobliwy-j.s. frasobliwy-j.s. Polityka Obserwuj notkę 0


  Warszawa  24.02.2011 r.                                                      
                                        
                                                                                          Migalski się myli !      
  

Dokładnie dwa lata temu napisałem tekst pod tym samym tytułem, w którym odniosłem się do artykułu Marka Migalskiego, pt. „PIS tylko z Kaczyńskim”, w którym zaatakował on po raz pierwszy (w bardzo ostrej formie) tego polityka. Byłem wówczas zaskoczony tą publikacją, gdyż wcześniej w swoich wystąpieniach telewizyjnych autor wydawał się sprzyjać PIS-owi i jego przywódcy. Działalność Migalskiego na ekranie TV była wówczas bardzo cenna dla Prawa i Sprawiedliwości, gdyż będąc jednym z najzdolniejszych komentatorów jakich wpuszczano do telewizji – występując często – przyczyniał się wydatnie do wzrostu poparcia dla tej partii i jej lidera. Publikacja Migalskiego, wydała mi się wtedy jakimś niezrozumiałym i jednocześnie szkodliwym zwrotem w poglądach jej autora, zwłaszcza, że ukazała się w nośnej „Rzeczpospolitej”, tuż przed ważnym dla ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego Kongresem w Krakowie, w ramach którego miano uchwalić strategię polityczną po przegranych wyborach. Ku memu zaskoczeniu, w trakcie Kongresu, Migalski, miast spotkać się z proporcjonalnym odporem ze strony kierownictwa PIS, za niesłuszną w moim przekonaniu krytykę, został w atmosferze entuzjazmu afiliowany w szeregi partii (choć nieformalnie), by później zostać jej frontmenem i posłem. Co ciekawe, zaraz po Kongresie mogliśmy również zauważyć dziwną i nienaturalnie wyglądającą zmianę w wizerunku Jarosława Kaczyńskiego i całej partii. Zmiana ta przebiegając wyraźnie według wskazówek zawartych w artykule Migalskiego, zmierzała w stronę przypodobania się masowej publiczności, przynosząc w dłuższym rozrachunku szkody wizerunkowi i programowi PIS. W swoich zaskakujących enuncjacjach prezes Kaczyński odszedł wówczas całkowicie od dotychczasowej wyrazistej i zdecydowanej retoryki, od twardej i nieugiętej postawy wobec patologii w strukturach państwa i jej sprawców (konsekwentnie zmierzającej do lustracji i dekomunizacji, bez których nie da się realnie zmienić kraju i warunków życia obywateli!), w stronę retoryki i postawy dziwnie łagodnej, pełnej wyrazów przeprosin, gestów pojednania, aktów przyznania się do rzekomych win za porażkę wyborczą – w stronę samokrytyki i niemalże gotowości do poddania się karze. Można było odnieść wrażenie, że już tylko krok dzielił przywódcę PIS-u od ogłoszenia „grubej kreski”. Ekspiacja ta – co zrozumiałe – wywołała w oczach własnego elektoratu konsternację, a przez media natychmiast została zinterpretowana jako zakwestionowanie własnej polityki i tym samym przyznanie słuszności przeciwnikom, co oczywiście dostarczyło na długi czas uciechy obrońcom III RP. Była to według mnie pierwsza poważna porażka wizerunkowa po przegranych wyborach w 2007 r. Teraz wydaje mi się, że do tej szkodliwej zmiany mógł się wydatnie przyczynić Migalski, wzmacniając swoim ukształtowanym przez media znacznym autorytetem znane już lobby w PIS, które obecnie – nie wiem czy już aby na pewno w całości – znajduje się w formacji pod nazwą „Polska Jest Najważniejsza” (z panią Kluzik-Rostkowską na czele), w której odgrywa on jedną z wiodących ról. Grupa ta, właśnie w tamtym okresie zaczynała zdobywać wpływy w partii. Dziś już wiemy, że lobby Migalskiego było później animatorem podobnej w charakterze kampanii do wyborów prezydenckich, całkowicie nieadekwatnej do nastrojów i atmosfery panującej w społeczeństwie po katastrofie smoleńskiej – kampanii ze wszech miar szkodliwej, która znów po przegraniu tych wyborów, dostarczyła ciężkiej pałki propagandowej wrogom najważniejszej partii opozycyjnej. Obserwując działalność frakcji Migalskiego, odnosiłem już wtedy wrażenie, że zmierzało ono konsekwentnie do zdobycia nad PIS i jej liderem trwałej kontroli, w celu ich skutecznego przeprogramowania, powodując przy tym dysonanse i napięcia, mogące prowadzić do rozbicia całej formacji – co też w końcu nastąpiło. Wypada mieć tylko nadzieję, że domniemana rola, jaką odgrywał Marek Migalski w tych działaniach, była odbiciem jego szczerych, i w dobrej wierze realizowanych poglądów, a nie wynikiem jakiejś misji przez kogoś mu wyznaczonej? – Chcielibyśmy również mieć nadzieję, że mające miejsce swego czasu prześladowania ze strony obecnej bezpieki, jakie spotykały go na uczelniach, wywołując wobec niego współczucie i przydające mu wiarygodności – nie miały charakteru jakiejś celowo wykreowanej legendy zasłużonego weterana opozycji. Gdyby tak było, miałby miejsce bardzo przykry zawód, z uwagi na sympatyczną osobowość i talenty, jakie niewątpliwie przejawia pan Marek.  
    Skonsternowany nieoczekiwanym zwrotem akcji w kwestii Migalskiego po Kongresie w Krakowie, zrezygnowałem z opublikowania mojego tekstu – czego dziś bardzo żałuję, gdyż okazał się on bardzo trafny i przewidujący. Gdyby wówczas dotarł do przywódców PIS, być może w jakimś stopniu przyczyniłby się do zapobieżenia błędom wizerunkowym przez nich popełnionym. Niestety błędy te mają miejsce i w chwili obecnej (ostatnie niezrozumiałe umizgi prezesa do PO?), i jak przypuszczam, mają właśnie swoją przyczynę m.in. w ciągłej krytyce Jarosława Kaczyńskiego – atakowanego zarówno w ramach samej partii, jak i w mediach. Pomimo, że posiada on mocną osobowość, ciągłe bombardowanie go największą i najdłużej trwającą na tle innych uczestników sceny politycznej krytyką, może wywołać u niego rozchwianie i niepewność siebie, spowodować utratę wiary w słuszność metod i celów działania, może skutkować niekonsekwencją postępowania i zagubieniem. Jeśli rzeczywiście prezes PIS popełnił wtedy błąd, to według mnie była nim właśnie rezygnacja z wcześniej obranej drogi – drogi wyrazistej, zdecydowanej, upartej. Drogi konsekwentnej walki z patologią III RP, o uczciwą demokrację. Walka ta jest niezwykle trudna, i wymaga wielkiej wytrwałości i samodyscypliny. Wierzę jednak, że mimo ogromnych przeszkód – gdy tylko dojrzeje do tego sytuacja polityczna i społeczna w Polsce – odniesie ona wielki sukces. Dlatego właśnie, takiej postawy Kaczyńskiego bardzo boi się sitwa rządząca, i stąd też jej determinacja w dążeniu, by ją za wszelką cenę zdezawuować.
    Niniejszym postanowiłem, upublicznić mój tekst sprzed dwóch lat, z nadzieją, że spełni on jeszcze jakąś rolę w uporządkowaniu i ustabilizowaniu wizerunku PIS i jej lidera. Może w jakimś stopniu przyczyni się do zapobieżenia dalszym manipulacjom ich wizerunkiem i programem ze strony „sił nieczystych” ?  – Oto ten tekst:    
                                            
                                                                               "Migalski się myli !"
    Przyznam, że rzadko siadam do pisania, a jeśli już to czynię, to najczęściej pod wpływem irytacji. Właśnie w ostatnich dniach otrzymałem odpowiedni impuls w postaci prowokującego artykułu Marka Migalskiego, p.t.„PIS tylko z Kaczyńskim” („Rzeczpospolita” 23.01.2009r.), w którym autor w agresywny sposób dołączył do nagonki na prezesa tej partii. Telewizyjny komentator chcąc zapewne wnieść walny wkład do kongresu PIS (mam nadzieję, że w czystych intencjach), zajął się z troską wizerunkiem jej przywódcy, upatrując w nim jedną z głównych przyczyn porażki partii w ostatnich wyborach, i jej aktualnie niższych notowań. W swojej publikacji Migalski zaczyna od zwrócenia uwagi, że obecnie mamy do czynienia ze zjawiskiem personalizacji polityki, czyli wysuwaniem się na pierwszy plan rywalizacji liderów partii w miejsce konkurencji programów. Uważa, że w związku z tym wzrasta rola wizerunku prezesa PIS, a z tym nie jest najlepiej. Jako przykład zależności pomiędzy wizerunkiem prezesa a wynikiem wyborczym partii, przywołuje debatę pomiędzy Kaczyńskim a Tuskiem w ostatnich wyborach, w której prezes PIS miał ponieść klęskę, co z kolei zadecydowało o przegranej całej partii. Autor twierdzi, że o ile do wysokich notowań PO przyczynia się jej lider, o tyle „niskie notowania PIS należy tłumaczyć osobą Kaczyńskiego”. Twierdzi też, że „jest on największym kapitałem tej partii, ale i jej największym obciążeniem”. Jednocześnie stwierdza, że PIS jest mocno zrośnięte ze swoim liderem i trudno sobie wyobrazić tę partię bez niego, więc nie może być mowy o pozbyciu się Kaczyńskiego. Powinien jednak koniecznie zmienić swój wizerunek, choć radykalna zmiana nie jest możliwa. – „Z Kaczyńskiego na pewno nie można próbować zrobić drugiego Tuska – nauczyć ciągłego uśmiechu, jazdy na nartach czy zachęcać do ożenku. Nie powinien on starać się być sympatyczniejszy niż Tusk. Nie powinien nawet próbować być cieplejszym i fajniejszym, bo taki po prostu nie jest.”  W dalszym ciągu stwierdza, że „błędy w kształtowaniu wizerunku Kaczyńskiego są tak drastyczne, że wymagają natychmiastowej poprawy, jeśli za trzy lata ma on wygrać z Tuskiem.”. Do tych drastycznych błędów zalicza Migalski np. język agresji, w posługiwaniu się którym Kaczyński jest w PIS najbrutalniejszy, podczas gdy według niego „Tusk uchodzi za uosobienie miłości, łagodności i humoru”, to „Stanięcie w pierwszym szeregu walki na obelgi i pomówienia przez Kaczyńskiego jest jednym z wielu błędów. Nawet, jeśli nie najważniejszym, to symptomatycznym – jeśli prezes nie jest w stanie zapanować nad językiem lub w jego otoczeniu nie ma nikogo, kto uświadomiłby mu, jak obciążą to jego wizerunek, to jest to bardzo zły prognostyk.”. Dalej stwierdza jednak, że „Być może za dwa – trzy lata znowu przyjdzie czas dla poważnych polityków, a nie polityków sympatycznych.”. Mówiąc o poważnych politykach, aż dziw, że w swej łaskawości ma jeszcze na myśli Kaczyńskiego?
    Dawno nie doświadczyłem podobnego rozczarowania, jak za sprawą autora powyższych opinii – politologa i publicysty, którego oceniałem wysoko, jako jednego z niewielu komentatorów spośród pojawiających się regularnie w telewizji publicznej, który sprawiał wrażenie inteligentnego i wyważonego znawcy sceny Politycznej. – Polityka będącego jednocześnie zwolennikiem ważnych reform w rodzaju lustracji i dekomunizacji, a także całego „pisowskiego” programu naprawy państwa.
    Powodem mojego zawodu jest poważny błąd publicysty w ocenie sytuacji, który sprawia, że artykuł jest całkowicie nietrafiony i szkodliwy. Polega on na tym, że autor nie raczył uwzględnić (podejrzewam, że świadomie, nie chcąc narazić na szwank swej kariery w mediach), niezwykle ważnej rzeczy, iż wizerunek polityków i partii w III RP, nie zależy wyłącznie od nich, że nie jest tylko efektem ich predyspozycji, chęci, czy umiejętności autoprezentacji, ale jest wynikiem kreacji i manipulacji na wielką skalę ze strony masmediów – zwłaszcza telewizji. Nie zauważył, że w szczególności dotyczy to wizerunku PIS i jego przywódcy. Nie dostrzegł też oczywiście, że zjawisko niekontrolowanej omnipotencji mediów, które zdominowały całkowicie pośrednictwo między polityką a społeczeństwem, i są przy tym wyposażone w niezwykle skuteczne narzędzia sterowania świadomością, przybrało rozmiary jednej z najgroźniejszych patologii życia publicznego i politycznego w III RP – patologii będącej wielkim zagrożeniem dla demokracji i suwerenności Polski. Z sytuacji tej autor powinien zdawać sobie sprawę, gdyż sam stwierdza w artykule, że „formacja, która wypowiada wojnę mediom skazuje się na klęskę”, czym wskazuje na coś bardzo niepokojącego, a mianowicie, że w Polsce, to media, a nie urna wyborcza spełniają rolę najwyższej instancji, której przychylność lub wrogość może decydować o życiu lub śmierci formacji politycznych. Szkodliwość tekstu Migalskiego polega na tym, że nie uwzględniwszy nieczystej i destrukcyjnej roli mediów (wysokiego współczynnika medialnego), a tym samym obarczając Kaczyńskiego przy użyciu dosadnych słów winą za porażki PIS, może podkopać jego wiarę w siebie, podważyć jego autorytet w partii, a nawet skonfliktować ich ze sobą. Ponieważ nasz krytyk ma już „nazwisko” i autorytet wśród elektoratu i członków partii, może również spowodować, że prezes PIS da mu wiarę i zechce zaryzykować, zmieniając dotychczasowy garnitur na jakiś, niepasujący do jego sylwetki salonowy smoking, co może okazać się posunięciem niepotrzebnym i nietrafnym z kilku powodów. Po pierwsze, dlatego, że i tak nie zadowoli to jego krytyków, którzy uważają, że ładnie byłoby mu tylko w kaftanie bezpieczeństwa, a kierowane przez nich media szybko dostosują swoją nagonkę na niego, w taki sposób, by z wyładniałej przy okazji tej zmiany twarzy Kaczyńskiego, znów zrobić „gębę”, tyle, że w miejsce dotychczasowej – groźnej, na przykład jakąś głupią lub śmieszną. Po drugie, dlatego, że nowy wizerunek podsuwany mu przez „życzliwych” doradców może okazać się dysonansem – dobraniem złej miny do właściwej gry. Uważam zdecydowanie, że postawa kurtuazyjna i salonowa nie będzie spójna z dotychczasowym charakterem programu i celów jakie obrał sobie ten polityk, że może być wręcz sztuczna, i nie odpowiadać polityce walki, która jest z tymi celami immanentnie związana. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by tę politykę można realizować bez odrobiny agresji, zdecydowania, marsowej miny – będąc łagodnym jak Gandhi. Tamtemu przywódcy udało się zwyciężyć łagodnością, gdyż za przeciwników miał przecież dżentelmenów! – W końcu ciśnie się tu zasadnicze pytanie – czy programem PIS-u ma rządzić jego wizerunek, czy wizerunek powinien być raczej pochodną programu?
    Migalski w „Rzeczpospolitej” nie precyzuje wzorca, do którego Kaczyński miałby się upodobnić, lecz pośrednio powstaje podejrzenie, że tak naprawdę nie chodzi mu wyłącznie o kwestie wizerunkowe, ale o to, co bardzo ucieszyłoby największych animatorów III RP – o czym marzą oni po nocach – by przywódca PIS zrezygnował z tego co właśnie sprawiło, że mimo piekielnych przeciwności w mediach, odniósł praktycznie największy sukces wśród polityków prawicy; – by zrezygnował z tego co stanowi o jego charakterze, wyrazistości i charyzmie – mianowicie z ofensywnej postawy, nieugiętości i twardości wobec sprawców patologii III RP, pod pretekstem, że te cechy nie podobają się masowej publiczności. Na miejsce tych cech autor zapewne widziałby jakąś postawę koncyliacyjną, albo wręcz konformistyczną. – Rodzi się tu nieodparcie pytanie, czy aby zatroskanie o PR Kaczyńskiego, nie ma zwyczajnie na celu rozbrojenie go i przeprogramowanie, bowiem psychologia dobrze zna przypadki, gdy identyfikacja z nową rolą, konsekwentne trenowanie nowej pozy, może spowodować autentyczną zmianę całej struktury osobowości jednostki, wraz z jej światopoglądem, systemem wartości i celów działania? – Mam nadzieję, że w ostateczności tego rodzaju naciski na Kaczyńskiego, okażą się pracą Syzyfa!
    Ponieważ autor pokazał daleko idącą ślepotę wobec roli mediów w kształtowaniu negatywnego wizerunku prezesa PIS, chyba warto mu w tym miejscu, choć trochę przybliżyć zagadnienia związane z uprawianym przez nie procederem manipulacji i dezinformacji na tym polu.
    Po pierwsze telewizyjny komentator nie uwzględnił faktu, że już samo zjawisko personalizacji polityki nie jest wyłącznie wynikiem obiektywnych procesów społeczno-politycznych, ale również w dużej mierze dziełem mediów, które czerpią konkretne korzyści z komercjalizacji wszystkiego nawet rzeczy poważnych, a niewątpliwie przesunięcie akcentów z płaszczyzny programowej partii na sferę rywalizacji personalnej liderów, do komercjalizacji polityki zaliczyć należy. W wyniku tego procesu, politycy często upodobniają się do tandetnych aktorów grających pod publiczkę, którzy na polu sztuki filmowej czy scenicznej wysuwają się w oczach masowego odbiorcy na pierwszy plan, stając się większą atrakcją niż treść i wymowa dzieł, w których występują. Widz masowy częściej idzie do kina czy teatru dla aktora, dla „gwiazdy”, niż dla samego filmu, czy sztuki. Podobnie jest w przypadku polityki, która dla wielu członków społeczeństwa, od strony merytorycznej jest niezrozumiała i niestrawna. Staje się bardziej przystępna, i bardziej przyswajalna, gdy jest związana z konkretnymi postaciami. Z tego powodu eksponowanie roli liderów jest nawet do pewnego stopnia potrzebne, gdyż przybliża politykę masowemu odbiorcy. Jednak jestem pewny, że nie tylko cele komercyjne, czy też uczciwe intencje przybliżenia polityki społeczeństwu, są dla mediów celem najważniejszym. Jest nim na pewno uzyskanie skutecznego instrumentu wpływania na nastroje wyborców. Wizerunkiem lidera można łatwiej i skuteczniej manipulować, lidera można łatwiej niż program polityczny wylansować lub zdezawuować. Skala możliwości mediów w tym zakresie jest nieograniczona, a sprawność i konsekwencja godna podziwu. Są to możliwości na skalę dziejową nieznane, ponieważ zmonopolizowały one prawie całkowicie pośrednictwo w zakresie komunikacji miedzy polityką a społeczeństwem i wyłącznie od nich zależy selekcja oraz interpretacja informacji, co decyduje w ogromnym stopniu jak ostatecznie są odbierane wszystkie partie, ich przywódcy i programy. Media, zwłaszcza mająca największy odbiór telewizja, dysponują dziś nieograniczonym arsenałem instrumentów manipulacji, często w ogóle nie dostrzegalnych dla widza, który w swej naiwności zupełnie nie podejrzewa ich istnienia. Największe sukcesy mediów w zakresie manipulacji są właśnie widoczne na polu kreowania liderów. Przede wszystkim należy sobie uświadomić, że polityk w ogóle istnieje, jeśli istnieje w mediach. Jeśli media go bojkotują, praktycznie nie pojawia się na scenie. Jako dobry przykład można przywołać przypadek J. Korwina-Mikke, który do pewnego momentu był jednym z najczęściej pojawiających się w telewizji. Z chwilą, gdy się tym mediom (bądź tym, którzy za nimi stoją) naraził, zniknął całkowicie z ekranu i dziś tylko najwięksi entuzjaści pamiętają, że był taki polityk. Gdy mediom nie uda się zamilczeć niewygodnego politycznie przywódcy, gdy stoi za nim znaczna siła, wówczas uruchamiają swój cały magazyn pomysłowych sztuczek, by go zniszczyć w oczach wyborców. - Podobnie, gdy chcą kogoś wylansować. Jeśli media są wystarczająco konsekwentne mogą wynieść na szczyty nawet największą miernotę, i strącić w przepaść najbardziej wybitnego człowieka. Można wskazać konkretne tego przykłady. Pierwszy z brzegu to Lech Wałęsa! – Aż trudno uwierzyć, że człowiek z tak miernym intelektem, z takim poziomem ignorancji, tak nieudolny werbalnie, mógł awansować tak wysoko, m.in. do rangi prezydenta RP, mędrca Europy, do niezliczonych tytułów i zaszczytów. Udało się to w pierwszym rzędzie za sprawą właśnie niewiarygodnej siły sprawczej mediów – zwłaszcza telewizji. Kiedyś sztuka, której dokonały w przypadku Wałęsy będzie uznana za fenomen na skalę światową. Przykład wylansowania Wałęsy pozwala łatwo obnażyć ich nieczyste metody. Wśród takich jakimi posługuje się telewizja, na plan pierwszy wysuwa się metoda selekcji wypowiedzi i obrazu. W przypadku Wałęsy polega ona na tym, że prawie zawsze z potoku bredni i nonsensów obficie serwowanych nam przez tego „polityka”, wybiera się jedno składne i sensowne zdanie i puszcza je na ekran. W przypadku, gdy z tego powodu wypowiedź nie jest satysfakcjonująca, uzupełnienia się ją własnym komentarzem pozytywnym. Gdy już nie uda się zastosować metody „pozytywnego filtru”, gdyż transmisja leci na żywo, naprawia się złe wrażenie odpowiednio łagodzącym komentarzem po programie, np. we wszystkich dziennikach. Gdy to nie jest wystarczające i legenda Wałęsy jest zagrożona, na ogół telewizja ratuje sprawę swoją autorytatywną opinią, że mimo drobnych ułomności jest on wielkim przywódcą i basta! – Doskonale pamiętam sytuację, która miała miejsce w trakcie jego prezydentury, gdy Wałęsa wystąpił w telewizji publicznej, próbując nieudolnym językiem wyrazić swój stosunek do bieżących problemów państwa. Gdy nie mógł sobie z tym poradzić (osobiście miałem duże problemy ze zrozumieniem tej wypowiedzi) pomógł mu towarzyszący przy nim nieustannie sekretarz Drzycimski, który przełożył jego wypowiedź na język polski i wyłożył jasno, co prezydent miał na myśli. Sytuacja była żenująca, gdyż światowa polityka chyba nie zna precedensu, by jakiś prezydent musiał podpierać się w rutynowych wystąpieniach „tłumaczem myśli”. Po tym fakcie można było spodziewać się krytyki ze strony pracowników telewizji. Jednak zamiast tego, spikerka stwierdziła, że prezydent jak zwykle poruszył bardzo skomplikowane sprawy, które wymagały dodatkowego rozjaśnienia, czym skutecznie załagodziła złe wrażenie. Podziałało, gdyż po tym komentarzu sam miałem wyrzuty sumienia, iż śmiałem źle pomyśleć o tym „wielkim” człowieku. Gdy wymaga tego sytuacja, media dla wzmocnienia i ugruntowania czyjegoś mitu potrafią aranżować odpowiednie okazje. Podejrzewam, że takie zadanie miała spełnić słynna debata Wałęsa-Miodowicz. Adwersarz Wałęsy był znany z inteligencji, sprawności werbalnej i umiejętności polemicznych, więc spodziewano się, że będzie miał nad przywódcą „Solidarności” znaczną przewagę – że postara się pogrążyć go za wszelką cenę. Wszyscy zwolennicy „Solidarności” mieli obawy, że w starciu tym Wałęsa przepadnie. Tymczasem stało się coś odwrotnego, Wałęsa radził sobie całkiem nie najgorzej na tle Miodowicza, który był jakoś dziwnie nieporadny i nieswój. Następnego dnia zapanowała euforia! Wszyscy uwierzyli w Wałęsę, że sprosta roli przyszłego sternika państwa. Chyba od tego dnia legenda Wałęsy nabrała pełnego rozpędu. Z dzisiejszej perspektywy odnoszę wrażenie, że debata ta była zaaranżowana i ustawiona w taki sposób, by Miodowicz wystąpił w roli pasywnej, przyczyniając się do sukcesu przyszłego prezydenta. Być może pytania Miodowicza były nawet tak sformułowane, by jego przeciwnik mógł sobie łatwo z nimi poradzić? Dzisiaj wiemy, że celem tej mistyfikacji mogło być wyniesienie Wałęsy, jako tajnego współpracownika bezpieki do roli przywódcy narodu! – Mimo ewidentnych intelektualnych ułomności dawnego przywódcy „Solidarności”, ze strony redaktorów prawie nigdy nie słychać krytyki pod jego adresem, wręcz przeciwnie towarzyszy mu zawsze pozytywna atmosfera, co pozwala mu wyjść obronną ręką z wielu opresji.
    W przypadku Jarosława Kaczyńskiego mamy do czynienia z przykładem odwrotnym. Polityka tego od samego początku otacza w mediach zła aura. Jej wyrazem są m.in. nieprzyjemne miny spikerów i redaktorów ilekroć jest o nim mowa, a także brutalne utrudnianie mu wypowiedzi w trakcie wywiadów, etc. Przede wszystkim jednak wobec tego polityka media stosują filtry negatywne. W przypadku telewizji, zamiast tych fragmentów wystąpień, które mogłyby świadczyć o nim pozytywnie, starają się eksponować te, które mogą ukazywać jego osobowość i poglądy w złym świetle. Metoda jest wymierzona zdecydowanie w jego osobowość i poglądy, gdyż przyłapanie prezesa PIS na gadaniu głupstw jest raczej niemożliwe – po prostu brak odpowiedniego materiału. W celu zdezawuowania „Kaczora” materiał „tnie” się tak, by na ekranie pojawiał się jak najkrócej, a jeśli już to w charakterze krzykacza, awanturnika posługującego się, jak uważa Migalski, pomówieniami i obelgami, niemalże autorytarnego wodza. Nawet kamera operuje przy nim często z dołu, by spowodować wrażenie groźnego i wyniosłego. Na porządku dziennym telewizja używa również metody wyrywania fragmentów wypowiedzi z kontekstu (nawet ze środka zdania), zmieniając w ten sposób ich sens i położenie akcentów. Doskonałym przykładem tego rodzaju manipulacji na wielką skalę, były relacje TV w trakcie ostatnich wyborów. Postanowiłem wtedy nagrywać wystąpienia Prezesa PIS na żywo w godzinach przedpołudniowych, czyli w czasie gdy miały one znikomą oglądalność, a następnie relacje z tych wystąpień w dziennikach wieczornych, z których widzowie czerpali właściwie całą wiedzę o przebiegu kampanii. To, co robiono z przekazem wieczornym można określić jednym słowem – masakra! Wiadomo, że relacje z wystąpień muszą być dużym skrótem – ale jednak uczciwym i powinny pokazywać te fragmenty wypowiedzi, które oddają w maksymalnym przybliżeniu intencje występującego. Oczywiście relacje z kampanii wyborczej były bardzo dalekie od tej zasady. Dobór wyrwanych z kontekstu fragmentów oddawał zdecydowanie intencje redagujących, a nie kandydatów do sejmu (jestem gotów udostępnić niedowiarkom te materiały!). W trakcie wyborów miały miejsce zdarzenia, które zasługują na przywołanie. Był to miting w Poznaniu, na którym prezes PIS wygłosił jedno z najlepszych przemówień w tej kampanii nagradzane wielkimi owacjami. Przede wszystkim ktoś postarał się, żeby to spotkanie z wyborcami wypadło akurat w trakcie transmisji meczu finałowego naszej żeńskiej reprezentacji w siatkówce, więc oglądalność była mała. W trakcie relacji w TVP zastosowano oczywiście szeroką gamę środków sabotażu technicznego i artystycznego. Najbardziej psuło wrażenie zastosowanie „tłumika” na owacje. Gdy sięgały one szczytu, miało miejsce nagłe ściszanie („ścinanie”) dźwięku, co powodowało bardzo nieprzyjemny dla uszu efekt, przeszkadzający w odbiorze. Ale szczególnie podłą sztuczką było zmanipulowanie przemówienia niepełnosprawnego członka PIS-u, który siedział na wózku inwalidzkim. Mówca w wyniku swojej choroby miał problemy z wymową, co w kontekście inwalidztwa nie raziło. Kamera jednak przez cały czas pokazywała go powyżej pasa, w taki sposób, że wózka nie było widać, więc widzowie myśleli, że jest on nieudolny. Zapewne, chciano też wymazać fakt poparcia PIS-u ze strony przedstawiciela niepełnosprawnych. Z powodu tych manipulacji na szczególną uwagę zasługuje ekipa techniczna telewizji, która chyba szkoliła się jeszcze w czasach red. Barańskiego, a której znaczenie dla propagandy przez reformatorów telewizji publicznej zostało zlekceważone. Przykładowo bardzo często stara się ona tak dobierać poziom głośności mikrofonów, by cicho mówiący Lech Kaczyński był jeszcze mniej słyszalny, a Jarosław wypadał jako „krzykacz”. – Gdy mamy do czynienia z sytuacją, kiedy transmisja idzie na żywo i nie można nią specjalnie manipulować, np. w przypadku słynnej debaty Kaczyński – Tusk, telewizja w ostateczności narzuca widowni bezczelnie i hałaśliwie własną – arbitralną interpretację, korzystając z niezdecydowania jej części. Tej debaty Kaczyński wcale nie przegrał, ale następnego dnia wszystkie media gromko ogłosiły jego rzekomy pogrom, którą to interpretację chyba dał sobie narzucić także Migalski. Jeśli Kaczyński rzeczywiście zawiódł, to chyba tylko dlatego, że właśnie nie był tego dnia sobą, że dał sobie narzucić specjalnie wymyśloną – krępującą konwencję programu, która sprawiła, że musiał oszczędzać nie zasługującego na to przeciwnika – autora słynnej maksymy „Polska to nienormalność”; – że musiał obchodzić się z nim nazbyt dżentelmeńsko!
    W wyniku opisanych tu manipulacji, widz i zarazem wyborca, otrzymuje długotrwale i konsekwentnie zafałszowany obraz polityków i ich ugrupowań, co mimo tak długiego czasu trwania tego procederu, jakoś dziwnie uszło uwadze naszego bystrego politologa. Migalski oczywiście całkowicie ignoruje bardzo ważny fakt, iż prawie wszystkie media prowadzą ten swój jednostronny „pijar” od początku nowego ustroju, totalnie i z niezwykłą konsekwencją, co może nasuwać podejrzenie, że są monitorowane i sterowane z jednego pulpitu. Powiadają, że pulpit ów znajduje się w reżyserce tajnych służb, które nie zostały oczyszczone z balastu poprzedniego ustroju, oraz innych wpływów. Obok telewizji publicznej szczególnie dotyczy to dwóch bardzo wpływowych i opiniotwórczych stacji telewizyjnych – jak TVN i „Polsat”, których właściciele mieli mieć bliski kontakt wyższego stopnia ze służbami PRL-u, o czym było głośno w swoim czasie. Jakoś nikt nie odważył się tych wiadomości potraktować serio i przeprowadzić śledztwa w IPN. Nie nadano tej sprawie właściwej rangi, choć zasługiwała na priorytetowe potraktowanie. Przecież w sytuacji potwierdzenia tych informacji byłoby jasnym, że wszystkie czołowe stacje są ważnym narzędziem sterowania sceną polityczną przez siły związane z poprzednim ustrojem (i nie tylko), czego ofiarą padają wybitni politycy. Choć śledztwa doczekało się wielu agentów nieżyjących już, lub pozbawionych możliwości oddziaływania na życie publiczne, to właściciele tych bardzo wpływowych telewizji, którzy w ogromnym stopniu kształtują opinię publiczną, jakoś dziwnie nie mogą doczekać się zainteresowania ze strony śledczych z IPN-u! – Któż inny powinien bardziej docenić znaczenie agentury, jak nie dr Marek Migalski, który za jej sprawą doświadczył w ostatnim czasie skutecznego zablokowania habilitacji na polskich uczelniach? – Dlatego proponuję mu, by zamiast udzielać złych rad Kaczyńskiemu, włączył się ze swoimi talentami w działania na rzecz zmiany istniejącego stanu rzeczy !                                                                                              
                                              
                                                                                                                                Janusz Szostakowski          
                                                                                                                               Warszawa 29.01.2009r.

P.S.
Migalski uważa, że wchodzenie w konflikt z mediami naraża każde ugrupowanie na klęskę. Tą opinią sankcjonuje sytuację, która nie jest do zaakceptowania, gdyż media nie są w Polsce (nawet publiczne), najwyższą władzą i nie powinny decydować o wizerunku żadnej partii i żadnego polityka. Jeśli już, na taką stronniczość pozwalają sobie niektóre media prywatne, to powinna być ona zrównoważona opinią ze strony innych. Na tym polega pluralizm. Tymczasem mamy do czynienia z niezwykle konsekwentną, trwającą od początku nowego ustroju jednostronnością, która nasuwa przypuszczenie, że są one sterowane i kontrolowane z jednego pulpitu !



                         Inne artykuły o podobnej treści:

                                                                                                                         Warszawa dn. 16.02.2009 r.

                       
                                                                                       PIS puszcza oko !

     Jakaś zmiana wisiała w powietrzu i była oczekiwana przez nas – zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. Wymagała tego sytuacja na scenie politycznej, gdyż przez dłuższy czas pasywna postawa ze strony partii i jej lidera skutkowała stagnacją słupków sondażowych. Było oczywiste, że dynamiczne kierownictwo postanowi coś z tym zrobić. – Oczekiwaliśmy jakiejś mobilizacji sił, dostosowania taktyki do aktualnej sytuacji politycznej i gospodarczej – do nadchodzącego kryzysu, który może wiele zmienić na politycznej scenie. Oczekiwaliśmy wzbogacenia propagandy o nowe merytoryczne argumenty, których obficie dostarcza ekipa rządząca, poszerzenia zakresu proponowanych reform, adekwatnego rozłożenia akcentów, itd. – Nie oczekiwaliśmy jednak, że zmiany obejmą również to, co nam się podoba, na co postawiliśmy w przypadku PIS, czyli programu politycznego, oraz tego do czego partia ta i jej lider zdołali nas przyzwyczaić – adekwatnego do programu stylu uprawiania polityki, który cechowała ofensywność, waleczność i zdecydowanie. Z konsternacją stwierdzamy jednak w oparciu o enuncjacje medialne prezesa Jarosława Kaczyńskiego, że zmiana, która faktycznie nastąpiła po Kongresie w Krakowie, odbiega od oczekiwanej, że nowy wizerunek przybrał charakter różny od dotychczasowego stylu uprawiania polityki przez ugrupowanie, które obdarzyliśmy zaufaniem. A więc zamiast retoryki wyrazistej, zdecydowanej, twardej, nieugiętej, nie unikającej wskazywania patologii w strukturach państwa i nazywania po imieniu jej sprawców – konsekwentnie zmierzającej w stronę lustracji i dekomunizacji (bez których nie da się realnie zmienić kraju i warunków życia obywateli), popłynęły z ust prezesa łagodne słowa przeprosin i pojednania, przyznania się do rzekomych win za porażkę wyborczą, niemalże samokrytyki i gotowości do poddania się karze – już tylko krok do „grubej kreski”. Ekspiacja ta – co zrozumiałe – natychmiast została odebrana w mediach jako zakwestionowanie własnej polityki i tym samym przyznanie słuszności przeciwnikom!
    Ziściły się moje czarne sny – że trwająca od wielu lat nagonka na PIS i jej prezesa – ten totalnie czarny PR, wybije w końcu elity tej partii z równowagi, z poczucia słuszności, osłabi morale i wpędzi w kompleksy z fatalnym rezultatem. Rezultatem (o którym animatorzy III RP chyba śnili po nocach nie mogąc wyeliminować PIS przez sprawdzoną metodę rozbicia przez podział), jakim jest sprowokowanie wewnętrznych zmian, które tę formację mogą przeprogramować i zneutralizować. Inżynierowie socjotechniki wiedzą, iż słowa mają czarodziejską moc, która zmienia również tych, którzy je wypowiadają, i że psychologia zna mechanizmy, gdy identyfikacja z nową rolą – konsekwentne ćwiczenie nowej pozy, może spowodować autentyczną zmianę osobowości jednostki, wraz z jej systemem wartości i celów – zwłaszcza jeśli nagrodą mogą być szczodre pochlebstwa w mediach.
Poważna pomyłka decydentów PIS polega na tym, że dali sobie narzucić przekonanie o własnej winie za przegrane wybory. Pozwolili sobie wmówić, że najważniejsza przyczyną porażki i obecnie słabszych notowań są błędy w samym PIS, w jego programie, w taktyce, w zachowaniu liderów i komunikowaniu się z wyborcami. Ulegli presji, zapomniawszy zupełnie o roli mass-mediów, ze strony których, totalna i niezwykle konsekwentna propaganda jest najważniejsza przyczyną ich obecnej sytuacji, że to one sprawiają, iż wizerunek polityków nie jest tylko efektem ich predyspozycji, chęci, czy umiejętności autoprezentacji. Właśnie omnipotencja massmediów (z telewizją na czele), które prawie zmonopolizowały pośrednictwo pomiędzy polityką a społeczeństwem i są wyposażone w niezwykle skuteczne narzędzia sterowania świadomością, pozwalające manipulować wizerunkiem partii i polityków na ogromną skalę, przybrała w Polsce rozmiary patologii zagrażającej wprost demokracji i suwerenności kraju. Niezwykle wysoki współczynnik medialny, był i jest szczególnie obecny w tworzeniu wizerunku PIS i jego przywódcy i jest on główną przyczyną sytuacji, w której się znaleźli. Jest on tak wszechobecny i stały, że zaczęto go ignorować, co jest poważnym błędem. Współczynnik ten jeszcze przez dłuższy czas (przynajmniej do wyborów) będzie obecny i żadna zmiana wizerunku nie przyniesie pozytywnego rezultatu, gdyż mass-media nadane jeszcze z poprzedniego ustroju, nie dadzą się nabrać na chytrą mistyfikację (ściemę) przemiany lwa w lisa (jeśli taka przyświeca PIS-owi?), szybko dostosują swój czarny PR do nowej sytuacji i natrą jeszcze ze zdwojoną siłą. Tak będzie z pewnością, gdyż PIS jako ugrupowanie autentycznie prawicowe, zagrażające ich mocodawcom, jest z założenia przeznaczone do eliminacji. Oczywiście próba uczynienia oblicza prezesa Kaczyńskiego ładniejszym, elegantszym, salonowym i tak nie zadowoli przeciwników, gdyż oni uważają, że ładnie będzie mu jedynie w kaftanie bezpieczeństwa, a media z jego nowej – wyładniałej  twarzy znów zrobią gębę, tyle że w miejsce dotychczasowej groźnej, na przykład głupią lub śmieszną.
Zmiana na sygnalizowany przez Jarosława Kaczyńskiego wizerunek salonowy sprawia, że stosunek PIS do elektoratu komplikuje się tak, że sytuacja nie jest do pozazdroszczenia. W przypadku pozostania przy dotychczasowym programie, przyjęcie nowej postawy zewnętrznej, może oznaczać dysonans – dobranie złej miny do właściwej gry. Trudno bowiem wyobrazić sobie by dotychczasowy program PIS, można realizować bez odrobiny agresji, zdecydowania, marsowej miny, będąc łagodnym jak Gandhi, któremu przecież udało się zwyciężyć łagodnością, tylko dlatego, że miał do czynienia z dżentelmenami. Odważny eksperyment PR-owski może spowodować zamieszanie w umysłach dotychczasowych zwolenników, zdezorientować wierny elektorat, który może uznać nowy wizerunek za zbyt konformistyczny i przenieść swoje poparcie na inne partie, które skorzystają i zagospodarują niszę zwolenników walki. Z kolei wyraźna zmiana wizerunku zgodnie z oczekiwaniami przeciwników, orientuje PIS w stronę nowego – elektoratu centrowego. Chcąc zabiegać o potencjalnie być może liczniejszy, ale wątpliwy i chimeryczny elektorat salonowy, przeważnie przeciwny koncepcji IV RP – obecnie zagospodarowany przez partię rządzącą – musi zrezygnować ze sztandarowych haseł sanacji państwa, co na pewno nie będzie do zaakceptowania przez dotychczasowych zwolenników. Skrycie zaś tych haseł na czas powyborczy, przy jednoczesnym „puszczaniu oka” w stronę dotychczasowych zwolenników, nie jest praktycznie wykonalne. Może oznaczać rozdwojenie – podwójną propagandę, na którą wyborcy na dłuższą metę nie dadzą się nabrać. Nie da się bowiem jednocześnie mrugać do przeciwników III RP i do zwolenników jej trwania – poruszać w rozkroku w obu sprzecznych elektoratach jednocześnie, bez naginania programu, bez znacznej dozy konformizmu – gdyż to może skończyć się utratą zaufania jednych i wyśmianiem przez drugich.
Czym kierowano się w PIS i co chciano osiągnąć, decydując się na zmiany wizerunku? Sporo światła rzuca publikacja „Naszego Dziennika” p.t. „Kochan skroił nowe szaty PIS” (13.02.09). Z publikacji dowiadujemy się, że kierownictwo partii (zapewne pozazdrościwszy konkurencji), powierzyło swoją reformę wizerunku w ręce specjalisty od marketingu z UW Markowi Kochanowi, którego zadaniem jest usunięcie wszelkich przeszkód w kontakcie wyborców z politykami PIS. Do przeszkód tych należą m.in. błędy w zachowaniu, wysławianiu się, brak panowania nad emocjami itd. Do zadań tego specjalisty od PR, należy nauczenie przedstawicieli PIS jak „spuścić z tonu i dopasować swój image do skali odbioru człowieka masowego.”. Jak tłumaczy prof. Piotr Jaroszyński z KUL w tejże publikacji, na socjotechnice, „czyli na umiejętności rozpoznawania i wpływania na preferencje tzw. człowieka masowego – odbiorcy mediów”, opiera się dzisiejsza demokracja. Jednocześnie profesor szczerze i wyczerpująco zdradza nam tajemnicę powodzenia polityków na scenie politycznej. Otóż „...racje merytoryczne schodzą na plan dalszy, liczy się ich sposób przedstawiania. – Współczesny polityk, chcąc nie chcąc, musi być aktorem, bo musi występować przed kamerą lub mówić do mikrofonu. Ale ponieważ tak naprawdę aktorem nie jest, więc pobiera krótkie kursy aktorstwa od wyspecjalizowanych firm. To wszystko mieści się w ramach tzw. image,u czyli efektu medialnego.” Według tego specjalisty „...cała zmiana wizerunku każdej partii, nie tylko PIS, jest tworzona na potrzeby właśnie „człowieka masowego”. Według niego partiom obecnie na wyborcach inteligentach i patriotach nie zależy bo „...liczą się głosy, a te może zapewnić partii człowiek masowy.” I wreszcie przyznaje „ ... To są realia uprawiania polityki we współczesnej demokracji, do których, jak widać na załączonym obrazku, PIS się dostosowało”!
– Jakież to proste! Wystarczy zastosować receptularz speców od public relation i sukces zapewniony! – Cóż! Czy mi się to podoba czy nie, od tej chwili zamiast walką na programy, będę musiał się pasjonować rywalizacją specjalistów od „śpiewu i mas”. – Kto? – Ci wynajęci przez PIS, przez PO, czy też rutyniarze z telewizji, odniesie zwycięstwo? – Zamiast kibicować pełnokrwistym politykom ideowcom, będę musiał przyklaskiwać takim z marketingu, czy raczej z castingu. Zamiast podziwiać prawdziwych aktorów sceny politycznej, bić brawo marnym aktorzynom z „tuskowej” komedii miłosnej! W końcu nie wiem, czy teraz w ogóle będę w stanie rozróżnić ich między sobą?
Mimo wszystko nie tracę nadziei, iż życie, wcześniej czy później zakończy tę cyniczną zabawę w komercjalizację polityki i przywróci jej właściwą, czyli poważną miarę i godność, a moja partia pomiarkowawszy, wyjdzie obronną ręką ze stanu chwilowego braku równowagi i ocaliwszy swój program przed manipulacją – z chwilą gdy historia wyznaczy jej nieuchronny moment – odniesie zasłużone zwycięstwo!
                                                                                                                     Janusz Szostakowski


Artykuł ten, trochę później został przekształcony w publikację, pt. „Migalski się myli”.  
                                                                                 
                                                                                 


                                                                                  Media Głupcze !    
Są sytuacje gdy człowiekowi puszczają nerwy i jak to mówią „nie ma mocnych”! W moim przypadku, przeważnie dzieje się tak, gdy wchodzę w kontakt z mediami. – Oczywiście najczęściej gdy mam do czynienia z „Gazetą Wybraną”, czyli trybuną medialnego imperium „ojca” Michnika, a zaraz potem z telewizją TVN, będącą szturmówką imperium „braci” Waltera  i  Wejcherta  (wszyscy z „Zakonu Ojców Założycieli Trzeciej RP”!).
Właśnie oglądając ostatniej niedzieli „Fakty” w TVN, zostałem trafiony niczym z paralizatora! Powodem było skandaliczne wykorzystanie przez tę stację tematu zbliżających się Mistrzostw Europy w piłce nożnej w Austrii, do walki politycznej. Otóż w trakcie felietonu poświęconemu tej tematyce, redaktorzy byli łaskawi udzielić porady władzom piłkarskim, co powinny uczynić, aby zwiększyć szanse polskiej drużyny na sukces. – Według autorów programu, powinny one zabezpieczyć na czas turnieju, jak najwięcej miejsc na trybunach dla kibiców z Polski. Należy tego dokonać m.in. poprzez ograniczenie ilości miejsc dla tzw. „wipów”, którzy nie są dość aktywni w dopingowaniu naszej drużyny i zajmują tylko miejsce, gorąco i fachowo dopingującym kibicom. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że przez cały czas trwania komentarza pokazywano na trybunie piłkarskiej – jako przykład nieprzydatnego „wipa” – kogo?... oczywiście Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który choć ubrany w kibicowski szalik – sądząc z kontekstu – był tylko marną imitacją prawdziwego kibica? – TVN zastosowało w tym wypadku jedną z kuglarskich sztuczek telewizyjnych, polegającą na odpowiednim – tendencyjnym zestawieniu komentarza z obrazem, oddziałując na podświadomość widza – tym razem w celu zdyskredytowania głowy państwa. W publikacji tej usiłowano przemycić ukryty komunikat, że obecny prezydent nie posiada za grosz autorytetu, skoro jego obecność na trybunach nie przynosi zaszczytu i nie dostarcza motywacji do gry zawodnikom polskiej drużyny. Dając do zrozumienia, że jest zbędną personą na trybunach, po prostu ośmieszono i pozbawiono majestatu jego osobę!
W felietonie pominięto oczywiście istotne problemy patologii toczących polski futbol, pogarszających jego kondycję! – Nie poruszono np. sprawy korupcji, która utrzymując się latami powoduje spadek formy i morale zawodników, którzy orientując się, że wyniki większości meczów są na skutek przekupstwa przesądzone, nie widzą sensu wkładania maksymalnego wysiłku w grę i trening. Nie poruszono również tematu długotrwałego tolerowania chuligaństwa na trybunach, które obniżając frekwencję widzów na meczach, przyczynia się do zmniejszenia dochodów klubów piłkarskich, co wpływa na obniżenie gaż dla zdolnych piłkarzy, którzy muszą emigrować w poszukiwaniu większych dochodów. W zamian TVN przedstawiło własną i zarazem całkowicie fałszywą ocenę sytuacji, nadając jej tendencyjną wymowę polityczną. Oczywiście pośrednio właściwym obiektem ataku był cały obóz polityczny powszechnie utożsamiany z obecnym Prezydentem. 
Opisany tu fakt medialny, to tylko jeden z niezliczonych przykładów niegodziwości TVN i jej siostry TVN-24. Stacje te biją rekordy stronniczości politycznej, bezczelnego draństwa, braku dziennikarskiej przyzwoitości w opisie polskiej sceny politycznej i nie tylko. Po wielokroć każdego dnia w tej telewizji ma miejsce jakaś manipulacja, jakaś dezinformacja, jakaś prowokacja sterująca opinią społeczną, co najlepiej było widać w trakcie kampanii wyborczej. – Dziennikarskie łotrostwo TVN można by łatwo wykazać, gdyby tylko ktoś zechciał prowadzić systematyczną rejestrację jej brudnych zagrywek. Wystarczy np. porównać materiał oryginalny z konferencji prasowych przedstawicieli PIS-u z jego „obróbką” w „Faktach” !!! – Może ktoś wreszcie podejmie się tej niezwykle pożytecznej roboty, rzetelnego punktowania niegodziwości TVN i podobnych jej stacji, w celu obnażenia prawdy przed opinią publiczną! – Chwała temu, kto chciałby się tego podjąć dla dobra Ojczyzny!
    Póki co, korzystając z całkowitej bezkarności, TVN potrafi skutecznie, z niezwykłą konsekwencją przeprowadzać całe kampanie propagandowo-manipulacyjne. Pozostając przy nośnej tematyce sportowej, można podać przykład tego typu kampanii, która miała na celu wpłynięcie na władze odpowiedzialne za przygotowania do „Euro 2012”, aby zrezygnowały z koncepcji ulokowania stadionu narodowego na miejscu „Stadionu 10-Lecia” w Warszawie. W trakcie licznych programów na ten temat, TVN sprytnie i podstępnie starała się rozbudzić apetyt mieszkańców Śląska na posiadanie centralnego stadionu narodowego w Chorzowie, by stworzyć w ten sposób nacisk ze strony tego regionu na decydentów odpowiedzialnych za organizację przyszłych mistrzostw. Szeptalscy gadają, że w tej sprawie bezpośredni interes miał koncern ITI, będący właścicielem TVN i zarazem klubu sportowego Legia-Warszawa. Koncern ten dążył do pozbycia się konkurencyjnego stadionu z centrum Warszawy, aby stadion Legii mógł przejąć jego rolę. W sukurs TVN-owi przyszła pani prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Walz, która – czy to ulegając bezpośrednio wpływowi tej stacji, czy też kierując się wdzięcznością za skuteczną kampanię wyborczą na rzecz PO (Szeptalscy gadają też o możliwych wpływach „służbowych”), przystąpiła do energicznych działań, na rzecz wyprowadzenia stadionu narodowego z centrum Warszawy. W tym celu, sprytnie roztoczyła zasłonę dymną w postaci rzekomego rachunku ekonomicznego, ochrony interesu podatnika i porządku w mieście, próbując przy tym cynicznie ugrać na popularności, poprzez kreowanie się na mądrego i uczciwego gospodarza, który troszczy się o interes publiczny. Ponieważ jednak sprawa od początku była widocznym przykładem „polityki transakcyjnej”, a sondaże wskazywały na negatywny odbiór społeczny, wnet – jak zwykle czujny „ojciec przełożony”  Michnik – czy to dla dobra wspólnej sprawy, czy też z zazdrości wobec bratniego, choć jednocześnie konkurencyjnego koncernu ITI, postanowił na łamach swojego „organu” wyprostować drogi pani Prezydent i sprawa jakoś upadła. By zatrzeć złe wrażenie, wycofano tą panią z ekranu, tak skutecznie, że przez dłuższy czas nikt jej nie widział !
Czujni strażnicy „wolności” mediów zapewne powiedzą, że media komercyjne, do jakich zalicza się TVN, mają prawo forsować swoje opinie i opowiadać się po którejś ze stron sceny politycznej, że mają prawo do stronniczego popierania lub atakowania wybranych opcji politycznych, i że to widz lub czytelnik sam powinien dokonać wyboru stacji TV, radia czy gazety, którym chce zawierzyć. Od biedy można zgodzić się z tym stanowiskiem w przypadku prasy, ponieważ nie wymaga ona koncesji i teoretycznie każdy może założyć gazetę jaką chce, co powinno zgodnie z mechanizmami rynkowymi zapewnić równowagę na rynku prasowym, to jednak i tu w praktyce mamy do czynienia z wielką nierównowagą! Wiadomo! – O sukcesie tytułu decydują pieniądze, wpływy, marketing. – Jak zwykle dobrze poinformowani Gadalscy twierdzą, że również „błogosławieństwo” służb i dostęp do poufnych informacji, a te przywileje jak wiemy są w wyraźnej przewadze po jednej stronie. Trudno jednak za ten stan rzeczy obarczać odpowiedzialnością konkretne gremium czy instytucję. Inaczej sprawa przedstawia się w przypadku telewizji, której oglądalność jest większa niż czytelnictwo prasy. Jak wiemy w eterze jest mało miejsca i obowiązuje reglamentacja częstotliwości, co zgodnie z wymaganiami demokracji powinno zobowiązywać instytucję odpowiedzialną za przydzielanie koncesji jaką jest KRRiT, do kierowania się zasadą maksymalnej sprawiedliwości i dążenia do zapewnienia równowagi światopoglądowo-politycznej. Powinno zobowiązywać również do rygorystycznego egzekwowania zasad, na jakich udzielono koncesji konkretnym stacjom.
Osiągnięcie sprawiedliwej równowagi w mediach audiowizualnych jest możliwe na dwa sposoby. Pierwszy polega na przyznaniu koncesji tylko stacjom zapewniającym bezstronność w przekazie informacji i jej interpretacji. Drugi na dywersyfikacji, tj. przyznawaniu koncesji stacjom realizującym przekaz jednostronny – zgodny z interesem poszczególnych kierunków politycznych, jednak w tym przypadku koniecznie w odpowiednich proporcjach. Na dzień dzisiejszy oczywiście żadna z tych opcji nie jest spełniona.!
    Prawie wszystkie stacje prywatne TV o zasięgu ogólnopolskim, jak TVN, „Polsat”, TV-4 mają charakter wybitnie jednostronny – lewicowo-liberalny. Stanowiąca wyjątek stacja TV „Puls”, która miała do niedawna w miarę neutralny charakter – obecnie przechodzi w ręce koncernu Ruperta Murdocha o międzynarodowym zasięgu, który „obdarzony” podejrzaną „misją” tworzenia stacji o charakterze religijnym, której kierunek światopoglądowy może być sprzeczny z autentycznym zapotrzebowaniem polskiej widowni, w wielkiej części o nastawieniu katolickim i patriotycznym, jeszcze tę nierównowagę może pogłębić. Ubiegająca się od lat o koncesję ogólnopolską TV „Trwam”, która mogłaby choć trochę przywrócić równowagę, oczywiście ciągle jest bez szans, zaś w przypadku prywatnych stacji radiowych nierównowaga jest jeszcze większa niż w przypadku telewizji.
    Opisana sytuacja w przypadku telewizji jest tym bardziej bulwersująca, że jak twierdzą wszechwiedzący Ćwirkalscy właściciele przynajmniej dwóch stacji – „Polsatu” i właśnie TVN-u, mieli bliski kontakt wyższego stopnia ze tajnymi służbami PRL-u. Coś musi być na rzeczy, skoro sprawą zajmowały się nawet media publiczne i było o tym głośno. Mimo to jakoś nikt nie odważył się serio potraktować tych wiadomości i przeprowadzić śledztwo w IPN. Nie nadano tej sprawie właściwej rangi, choć zdecydowanie zasługiwała na priorytetowe potraktowanie. Przecież w sytuacji potwierdzenia tych „newsów” byłoby jasne, że stacja jest narzędziem sterowania sceną polityczną przez siły związane z poprzednim ustrojem, co by dostarczyło podstaw do cofnięcia jej koncesji. – Tymczasem z tolerancji na polu telewizji prywatnych, o którą przezornie zadbali „ojcowie-założyciele” III RP, TVN korzysta w najlepsze, coraz bardziej radykalizując się i stając się coraz bardziej agresywną. Poczyna sobie ona coraz odważniej w walce z przeciwnikami politycznymi i medialnymi. Przykładem może być głośna ostatnio sprawa czynnego ataku przez ekipę TVN na dyrektora „Radia Maryja”, a także rozkręcanie kolejnej kampanii na rzecz ograniczenia roli mediów publicznych. Najbardziej niepokoi, że uderzająca w tej stacji nieprzyzwoita stronniczość, nie tylko nie odstręcza widzów, ale wręcz powiększa jej oglądalność. Jak donosi „Rzeczpospolita” w swoim dodatku pt. „Marki Polskie” z dn. 06.12.2007 r., TVN zaczyna wychodzić na czoło w rankingu mediów!
Cóż! –Widać propaganda serwowana przez TVN i podobne jej media, jest niczym tanie wino produkowane masowo. Choć jest podłej jakości – to jest mocne i ostro idzie do głowy, a szczodrze nim częstowani rodacy o słabych głowach, pragną by coraz więcej im dolewano. Widząc wyraźnie, że od tego częstowania upojną propagandą, Polska przypomina „statek pijany”, który nieuchronnie zatonie, zwracam się do przyszłego sternika, który zechce i może jeszcze kiedyś zdoła go uratować, że aby tego dokonać potrzebne będą nie tylko „solidarne państwo”, „walka z korupcją” i „silna gospodarka”, ale koniecznie uczciwe i wolne media!    Pamiętaj ! – Media głupcze !

                                                                                                                   Janusz Szostakowski
                                                                                                             Warszawa  Grudzień  2007r


  
     


       















       
   
   









Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka