Wiktor Adler Wiktor Adler
2334
BLOG

Aktywiści przeciw mieszkańcom

Wiktor Adler Wiktor Adler Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

Ruchy miejskie wrosły na stałe w krajobraz Warszawy. Tworzący je „aktywiści miejscy” z początku byli zwykłymi mieszkańcami, którzy postanowili poświęcić swój czas dla ulepszenia naszego miasta. Niestety, coraz częściej „aktywiści” forsują swoje radykalne pomysły wbrew woli mieszkańców, na przykład domagając się zamknięcia dla ruchu samochodowego ulicy Ząbkowskiej czy zwężenia ul. Górczewskiej, mimo sprzeciwu mieszkańców okolicy. Jak nastąpiła ta zmiana? Dlaczego w przeciągu zaledwie paru lat „aktywista” z sympatycznego sąsiada zmienił się w oszołoma, hipstera z poczuciem wyższości, usiłującego uszczęśliwiać Warszawiaków na siłę zwężaniem ulic, masowym stawianiem słupków, zamykaniem ulic i systematycznym likwidowaniem miejsc parkingowych w imię swojego idee fixe? Jak „antysystemowcy” stali się częścią zwalczanego przez siebie systemu? Dlaczego organizacje niegdyś będące przedstawicielami mieszkańców, obecnie de facto zwróciły się przeciw nim?  

Ruchy miejskie wrosły w krajobraz Warszawy od roku 1998 i pierwszych protestów lobby rowerowego. Z początku łączyły one antysystemowo nastawionych Warszawiaków bez względu na poglądy. Idei buntu oddali się zarówno prawicowi etatyści, jak i lewicujący anarchiści. Łączyła ich chęć zwiększenia wpływu mieszkańców na politykę miasta, jak i domaganie się poprawy infrastruktury rowerowej. Oba te cele osiągnęli. Budżet Partycypacyjny umożliwił mieszkańcom bezpośredni wpływ na inwestycje w swojej okolicy. Od 1998 roku miasto wybudowało również wiele kilometrów ścieżek rowerowych. Niewątpliwe sukcesy aktywistów dostrzegli zarówno politycy, jak i pomysłodawcy akcji – od 2016 roku przestała jeździć kontrowersyjna „Masa krytyczna”, ogłaszając sukces swoich działań. Politycy rządzący miastem zaprosili aktywistów do współrządzenia, oferując im posady w administracji oraz ciałach doradczych. Umiarkowani działacze byli usatysfakcjonowani tym, co udało im się dokonać i w większości przestali się udzielać - co pociągnęło za sobą zwiększenie znaczenia radykałów – oszołomów o skrajnych poglądach, którzy wysunęli się na pierwszy plan. Odejście „centrum” oznaczało problemy dla tych aktywistów, którzy otrzymali posady w administracji. Muszą oni podtrzymywać działalność ruchów miejskich, w przeciwnym razie stracą siłę polityczną, która za nimi stoi – a razem z nią utracą stołki. Muszą stale dostarczać „paliwa” aktywistom – wynajdując problemy, zadania, a także... wrogów, których należy zwalczać.  

Wrogiem numer jeden zawsze pozostają kierowcy. Aktywiści z organizacji takich jak Zielone Mazowsze czy Miasto Jest Nasze propagują radykalną wizję miasta zupełnie pozbawionego samochodów. Aktywiści ci cechują się skrajnymi poglądami, bardziej radykalnymi od partii Razem czy Janusza Korwin-Mikke. Na grupach dyskusyjnych aktywistów kwitnie mowa nienawiści wobec kierowców – dla radykałów każdy kierowca to „truciciel”, zaś samochody nie są na tych grupach określane inaczej, niż jako „blachosmrody”. Posuwają się do dehumanizacji kierowców, choćby w swoim sztandarowym haśle "miasta są dla ludzi a nie dla samochodów". Celem inżynierii społecznej ruchów miejskich jest usunięcie ruchu samochodowego z Warszawy - mieszkańcy mają jeździć do pracy wyłącznie transportem zbiorowym, lub rowerem, tak jak życzą sobie tego aktywiści. Dążą oni do swojego celu poprzez bezmyślne i całkowicie bezrefleksyjne kopiowanie rozwiązań zachodnich. Nie biorą jednak pod uwagę, że rozwiązania które sprawdzają się w Amsterdamie (mieście wielkości 3 dzielnic Warszawy o łagodnym klimacie, gdzie cały rok wielu mieszkańców porusza się rowerem bez trudu, w przeciwieństwie do Warszawy), czy Brukseli (miasto o 8-krotnie mniejszej powierzchni niż Warszawa) niekoniecznie sprawdzą się w warunkach Warszawy. Na wzór zachodni zamykają lub zwężają ulice, nie biorąc pod uwagę, że w Warszawie nie ma rozwiniętej sieci metra, w którą mogliby się przesiąść kierowcy. Efektem są z roku na rok rosnące korki i coraz większy smog w całym mieście. Na wzór zachodni budowane są kilometry ścieżek rowerowych, które zimą świecą pustkami. Aktywiści domagają się wprowadzenia opłat za wjazd do centrum i rozszerzenie Strefy Płatnego Parkowania na kolejne dzielnice przy jednoczesnych drastycznych podwyżkach opłat za abonament. Słowem - chcą, aby Warszawiacy płacili ponad 300 zł rocznie za prawo do postawienia własnego auta pod własnym domem. Rząd Prawa i Sprawiedliwości pod naciskiem organizacji aktywistów zgodził się na podwyższenie opłat za parkowanie do 9 zł za godzinę w największych miastach Polski. Opłata będzie obowiązywać nawet w soboty.

To właśnie aktywiści wywalczyli zamknięcie dla ruchu samochodowego ulicy Ząbkowskiej w ramach festiwalu „Otwarta Ząbkowska”. Mimo iż wydarzenia festiwalu miały miejsce w weekendy, ulica została zamknięta także w tygodniu, powodując ogromne korki na ul. Brzeskiej i Kijowskiej. Decyzja spotkała się wśród mieszkańców z powszechną krytyką. Zdanie mieszkańców nie ma jednak znaczenia dla aktywistów. Po wypadku celebrytki Moniki G. 8 lipca 2018 r. aktywista stojący ze stroną „Targowa dla ludzi” zaczął domagać się całkowitego zamknięcia Ząbkowskiej dla samochodów. Władze Pragi Północ na skutek nacisków również opowiedziały się za stałym zamknięciem Ząbkowskiej. „Nasze komisje i rada dzielnicy wydały w tej sprawie stanowisko i uchwałę, żeby stało się to, gdy będzie gotowa cała Trasa Świętokrzyska” powiedział w wywiadzie dla TVN Warszawa burmistrz Wojciech Zabłocki (PiS).

Dogmatem w który bezrefleksyjnie wierzą aktywiści, jest założenie o wysokiej jakości warszawskiego transportu zbiorowego. Tymczasem poziom rozbudowania komunikacji miejskiej w Warszawie rażąco odbiega na minus od standardów zachodnich. O ile dzielnice centralne (w tym Praga-Północ) są bardzo dobrze skomunikowane, tak dzielnice zewnętrzne (za wyjątkiem Ursynowa i Bielan mających dostęp do metra) cechuje z reguły fatalna jakość komunikacji miejskiej opartej na wiecznie spóźniających się, zatłoczonych autobusach. Metro dociera tylko do 7 z 18 dzielnic Warszawy. Tramwaje – do 10 z 18 dzielnic. W dodatku całe ogromne obszary np. Zawad czy Zielonej Białołęki są obsługiwane przez pojedyncze linie autobusowe, jeżdżące co pół godziny, z reguły niezgodnie z rozkładem – co przypomina raczej standardy afrykańskie, a nie zachodnioeuropejskie. Często linie autobusowe prowadzone są nieracjonalnie, np. linia E-7 jedzie z Zielonej Białołęki na Wileńską przez... Marki. Autobusy często spóźniają się lub nie przyjeżdżają w ogóle.

Jakość warszawskiej komunikacji miejskiej jest weryfikowana przez samych mieszkańców i frekwencję – Warszawiacy z dzielnic centralnych chętnie korzystają z komunikacji miejskiej, Warszawiacy z przedmieść masowo jeżdżą samochodami. Ich potrzeby można by pogodzić z ekologiczną polityką poprzez budowę parkingów P+R, jednak aktywiści aktywnie zwalczają ideę parkingów P+R, argumentując, iż „zachęcają do posiadania samochodu”, co jest dla aktywistów złe samo w sobie. Zahamowanie rozwoju sieci parkingów P+R było właśnie efektem działań aktywistów z ruchów miejskich. Ich satysfakcjonuje tylko wizja rodem z PRL, w której Warszawiacy będą poruszali się wyłącznie rowerami lub transportem zbiorowym.

Nie mogąc zaoferować wysokiej jakości komunikacji miejskiej na terenie całej Warszawy, aktywiści chcą przesadzić Warszawiaków do autobusów poprzez kreatywne obrzydzanie życia kierowcom. Urzędnicy wywodzący się z ruchów miejskich forsują zwężanie kluczowych arterii miasta, które następnie zostają zapchane korkami. Masowo stawiane są słupki, co zgodnie z danymi „Portalu Warszawskiego” pozbawiło stolicę już 12 000 miejsc parkingowych. Dodatkowo likwidowane są parkingi – często złośliwie, tylko po to aby zmusić mieszkańców do sprzedaży samochodów. Ma to miejsce również na Pradze. Projekty utrudniające życie kierowcom, także w budżecie partycypacyjnym, są zwykle opatrzone mylącymi nazwami. Nie mówi się wprost o zwężeniu ulicy, a o „zazielenieniu ulicy” „uspokojeniu ruchu”, „tworzeniu ulicy przyjaznej pieszym”. Projekty te zawierają postulaty zwężenia ulicy oraz likwidacji znacznej części miejsc parkingowych. Miasto Jest Nasze na swojej stronie w portalu Facebook określiło ulicę Targową jako „trzypasmową drogę wojewódzką”, wyrażając przy tym marzenie o zwężeniu jej i uczynieniu „piękną ulicą miejską na której przyjemnie by się spędzało czas”. Czy przebywanie na zakorkowanej na okrągło ulicy i wdychanie spalin z stojących w korkach samochodów jest aby na pewno takie przyjemne?

Aktywiści byli pierwszą siłą polityczną, która dostrzegła siłę w internecie. Stworzyli kontrolowane przez siebie fora i grupy dzielnicowe. Jedną z nich jest największa grupa sąsiedzka Pragi-Północ o nazwie „Mieszkamy na Pradze-Północ”. Aktywiści starannie selekcjonują treści na grupie. Krytyka działań czy organizacji aktywistów kończy się zwykle usuwaniem „nieprawomyślych” komentarzy, w wykonaniu Jakuba K., sympatyka MJN pochodzącego z Płocka. Krytycznie nastawieni Prażanie są usuwani z grupy, natomiast posty zwolenników rozwiązań postulowanych przez aktywistów są promowane – nawet gdy stanowią oczywistą manipulację. Znany aktywista Konrad M. skompromitował się, próbując po zamknięciu ul. Ząbkowskiej przekonać mieszkańców że żadnych korków nie ma, wklejając screen z map google pokazujący brak korków. Aktywista nie zwrócił uwagi, że screen zawierał również godzinę. Został zrobiony po godzinie 10, gdy stojący w porannych korkach kierowcy... dawno byli już w pracy.

Oprócz grup dzielnicowych aktywiści stworzyli strony, będące narzędziami ich propagandy. Sztandarowym przykładem takiej inicjatywy jest „Warszawski Alarm Smogowy”. Wbrew nazwie nie ma on nic wspólnego z Polskim Alarmem Smogowym, lecz jest jest stroną propagandową, na której lansowane są tezy aktywistów o odpowiedzialności ruchu samochodowego za powstawanie smogu. Fakty, takie jak badania z których wynika jednoznacznie, że za smog odpowiada głównie tzw. niska emisja (pył z kominów), czy statystyki które pokazują, że przekroczenia norm czystości powietrza następują głównie w sezonie grzewczym (w ciepłe dni jakość powietrza w Warszawie z reguły nie przekracza norm), są przez WAS ignorowane. Fanpage ten jest skutecznym narzędziem propagandy. Obserwuje go 40 000 Warszawiaków, którzy są w większości mylnie przekonani, że czytają materiały niezależnego instytutu naukowego.

Wywodzący się z kręgów aktywistów urzędnicy sprowadzili do zupełnej parodii procedurę konsultacji społecznych. Odbywają się one w dni robocze, w godzinach w których większość Warszawiaków jest w pracy. Niekiedy przyjmują one formę korespondencyjnych ankiet, których wyniki są później przedstawiane jako dowód na poparcie działań aktywistów. Ratusz twierdzi przykładowo, że zwężenie Górczewskiej popiera 90% mieszkańców. Jednak ankieta, na podstawie której ten wniosek został wyciągnięty, została przeprowadzona wśród... zaledwie 250 osób! Bemowo i Wolę zamieszkuje 258 000 osób. Łatwo więc policzyć, że w ww. ankiecie nie wypowiedziało się nawet 0,1% mieszkańców. Aktywiści zasiadający na urzędniczych stołkach w ZDM forsując zwężenie ul. Górczewskiej ignorują też uchwałę Rady Dzielnicy Wola, której radni z ponad 90% większością opowiedzieli się przeciw zwężeniu ulicy. Dlaczego aktywiści nie chcą wysłuchać zdania mieszkańców? Czyżby bali się, że mieszkańcy nie popierają ich pomysłów? Mówi się, że demokracja to rządy większości. W Warszawie jednak, na skutek kapitulanckiego podejścia polityków bojących się „aktywistów”, w szczególności pani prezydent, rządzą rozwrzeszczane grupy radykałów, stanowiące zdecydowaną mniejszość. Jak długo my, zwykli mieszkańcy, pozwolimy na to, aby importowani fanatycy, zaślepieni marksiści ze Szczecina czy Płocka, dyktowali nam, jak mamy żyć we własnym mieście?


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo