Zupełnie nie rozumiem dramaturgii i emocji związanych z ujawnieniem współpracy z SB znanego polskiego dziennikarza i pisarza Ryszarda Kapuścińskiego.
Jedni, jak małpka w czerownym i asieńka, zamanifestowali oburzenie faktem samej współpracy. Inni (wydaje się zdecydowana większość) zaczęli małpkę, biednego autora inkryminowanej notki, odsądzać od czci i wiary.
Jak napisałem powyżej nie rozumiem tych emocji, bo choć miałem szczęście urodzić się na tyle późno, by o peerel zahaczyć tylko w przedszkolu i podstawówce, to jednak mam na tyle zdrowego rozsądku, żeby uważać za rzecz oczywistą, że zagraniczny korespondent Polskiej Agencji Prasowej MUSIAŁ WTEDY WSPÓŁPRACOWAĆ ZE SŁUŻBAMI. Nie piszę tego, żeby w jakikolwiek sposób bronić Kapuścińskiego. Dla mnie jednak jest ważne czy ktoś współpracował czy też współpracy odmówił. Jednak w przypadku kariery zagranicznego korespondenta nie było takiej alternatywy.
Po drugie do oceny jego postępowania musiałbym wiedzieć na czym ta współpraca naprawdę polegała. Czy swoimi sprawozdaniami (donosami?) krzywdził innych, czy też współpracę pozorował. Na pewno in minus świadczy o Kapuścińskim fakt, że nigdy się do tego nie przyznał. Powie ktoś, że zapewne się bał. Ale ktoś, kto jak sam mówi, przeżył dwadzieścia siedem zamachów stanu i rewolucji, kto podobno zapuszczał się w miejsca, z których żaden biały nie wrócił żywy, to brak takiej elementarnej cywilnej odwagi trochę dziwi.
Okej, ale nie o tym miałem pisać. Obrońcy czci Kapuścińskiego każą oddzielić ocenę Kapuścińskiego jako człowieka od Kapuścińskiego dziennikarza, twórcy znakomitej literatury faktu. Zatem zostawmy życiorys pisarza na boku i pochylmy się wyłącznie nad jego twórczością.
Podobnie jak wiele osób czytałem jego najbardziej znane książki - Cesarza, Szachinszacha, Imperium, Wojny futbolowe. I podobnie jak wielu osobom strasznie mi się podobały. Kapuściński zdobył moje czytelnicze i kanapowo-domatorskie serce snując wspaniałe opowieści o przygodach, które go spotkały, o interesujących ludziach, których poznał. Kapuściński był architektem, który stworzył w mojej wyobraźni obraz Afryki, Ameryki Łacińskiej, rewolucji irańskiej, rządów Hajle Selasje. Naprawdę byłem zachwycony - literatura faktu podana w bardzo atrakcyjnej literacko formie.*
No i teraz przechodzimy do clou programu. Czy aby na pewno literatura faktu? Niestety, z trudem to przechodzi przez gardło, ale Kapuściński to był chyba mitoman. Wiele z "faktów", które podawał było wyssanych z palca, anonimowi rozmówcy nie istnieli, tak samo jak miejsca które podobno odwiedzał.
Najlepiej chyba z "dziennikarstwem" Kapuścińskiego rozprawił się John Ryle z dodatku książkowego brytyjskiego "The Times". Wziął otóż ten pan pod nóż dwie powieści Kapuścińskiego "Cesarza" i "Heban" i znalazł między innymi takie "nieścisłości":
W "Cesarzu":
- dworzanie Hajle Selasje nie mogli używać takich czołobitnych i ironicznych określeń jak "jaśnie osobliwy pan", "dostojny pan", "dobrotliwy pan", najosobliwszy pan" (przewijają się przez całą książkę) - jest to po prostu niemożliwe bo w języku amharskim nie ma takich odpowiedników;
- Hajle Selasje, wbrew temu co pisze Kapuściński, nie był głąbem dla którego nie istniało słowo pisane czy drukowane. Wręcz przeciwnie - dużo czytał zarówno w swoim rodzimym amharskim jak i francuskim. Posiadał poza tym dużą bibliotekę, w której spędzał sporo czasu;
- Kapuściński opisuje, że jeden z jego informatorów przynosi mu w 1974 r. pierwszy tom angielskiej wersji autobiografii H. Selasje. Nie mogło to mieć miejsca, bo angielskie tłumaczenie pojawiło się dopiero w 1976 r.;
- przywoływany na obronę argument, że "Cesarz" miałby pełnić rolę alegorii komunistycznej Polski i dlatego mija się z faktami jest chybiony - dlaczego pisarz (w sumie dziennikarz PAP-u a nie Związku Literatów) ani razu tego nie przyznał nawet po 89r.; powinien mieć świadomość, że z uwagi na skąpość innych źródeł (większość świadków tamtych wydarzeń nie żyje) jego relacja będzie mieć decydujący wpływ na nasz stan wiedzy nt. rządów H. Selasje. Mało osób wie, że kiedy w latach 80-tych wystawiano "Cesarza" w londyńskim London Royal Court Theatre, na zewnątrz protestowali etiopscy emigranci. Pewnie nie zrozumieli, głupcy, że to alegoria;
- cały "Cesarz" jest zbudowany na zeznaniach anonimowych informatorów. W świetle wątpliwości związanych z prawdziwością przedstawionych tam wydarzeń dziwnym wydaje się fakt, że Kapuściński nawet po kilkudziesięciu latach nie ujawnił źródeł swoich informacji. To już "Głebokie gardło" był gorzej chroniony. Nic dziwnego, że "Cesarza" przetłumaczono na wiele języków, ale nie na żaden z języków używanych w Etiopii.
W Hebanie J. Ryle znalazł m.in. takie kwiatki:
- Kapuściński twierdzi, że ludy Dinka i Nuer, które stanowią około połowy ludności południowego Sudanu, utrzymują się przy życiu prawie wyłącznie pijąc mleko. Zabijanie bydła jest zakazane a kobiety nie mogą go dotykać. Zdaniem Ryle'a te twierdzenia są błędne i spostrzeże to każda, nawet przypadkowa osoba która była w południowym Sudanie. To dziewczynki i kobiety zazwyczaj doją krowy wśród obu ludów, podczas gdy chłopcy rzadko a mężczyźni prawie nigdy. Podstawą ich pożywienia nie jest, wbrew temu co twierdzi Kapuściński, mleko tylko zboże, warzywa, ryby oraz mięso z bydła, którego podobno nie wolno im zabijać. Co więcej święcenie i spożywanie wołu jest głównym elementem religii obu ludów.
- Bari nie są ludem ugandyjskim tylko sudańskim; bandyci na pograniczu Somalii-Kenii-Etiopii nie są nazywani "shifts" tylko "shifta"; lud Lugabra nie istnieje i nie ma takiego miejsca jak Haragwe.
Całość: www.richardwebster.net/johnryle.html
Co o tym sądzicie? Ja czuję się delikatnie mówiąc zrobiony w konia. Ale Ryszardowi Kapuścińskiemu należy się duży szacunek. Człowiek, któremu miliony wydawałoby się niegłupich ludzi na całym świecie uwierzyły, że na dworze H. Selasje była specjalna funkcja "wycieracza psich siuśków", musi być wielki. Jeżeli sprawozdania, które pisał do SB są tak samo rzetelne jak jego "reportaże" to można powiedzieć, że też miał swój skromny udział w obaleniu komunizmu.
PS. Zaznaczam, że John Ryle opierał się na angielskim tłumaczeniu książek Kapuścińskiego. Może zatem część uwag da się wyjaśnić błędami w tłumaczeniu. Oby. Niestety nie miałem możliwości zweryfikować zarzutów w stosunku do "Hebanu". Wyjaśnienie poniżej.
*Co prawda jakieś dwa lata temu próbowałem przeczytać Podróże z Herodotem, ale po trzydziestu stronach wysiadłem i odłożyłem na półkę - jak będę chciał poczytać jak to w sumie fajnie w sumie było za PRL-u w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych to sobie włączę polską kronikę filmową, a jak będę chciał poczytać o historii starożytnej to sięgnę po zakurzony tomik Herodota. Zrażony "Podróżami..." po "Heban" już nie sięgnąłem.
Zwykły, szary trzydziestolatek. Facet, któremu wydaje się, że zachował jeszcze w szczątkowej formie tak rzadką dzisiaj umiejętność samodzielnego myślenia.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka