Zródło: Internet.
Zródło: Internet.
Radosław Marciniak Radosław Marciniak
520
BLOG

Solidarni z Bolkiem...

Radosław Marciniak Radosław Marciniak Polityka Obserwuj notkę 6

To, że Wałęsa był agentem SB, było oczywiste dla wszystkich, którzy chociaż przekartkowali książkę Cenckiewicza i Gontarczyka. Wiedzieli to także posłowie, szefowie największych partii politycznych, środowisk politycznych zakorzenionych w Parlamencie, pod tą lub inną nazwą, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Wiedzieli to historycy, wiedzieli ludzie Solidarności, dawni współpracownicy Lecha Wałęsy, wiedzieli i komuniści. Tylko większość z nich, bo tak im było wygodnie, zaprzeczała temu w imię doraźnych interesów politycznych, osobistych, broniąc nie tylko jednego z mitów założycielskich III RP, nie tylko jednego z „symboli, autorytetów”, ale przede wszystkim broniąc – posługując się słowami Antoniego Dudka – reglamentowanej rewolucji, jaką zafundowała nam najpierw Magdalenka, a później Układ Okrągłostołowy.

Dziś autorytety, którym za życia chciano stawiać pomniki, z hukiem spadają z firmamentu, choć ich obrońcy nie mogą się jeszcze z tym pogodzić, obnażane są kłamstwa III RP. I paradoksalnie ani znalezisko tzw. Archiwum Kiszczaka, ani żadne ewentualne nowe odkrycia, nie są czynnikami, które przyczynią się do tego najbardziej. To strach, ciągły strach przed prawdą sprawił, że większość z tych tzw. Autorytetów w momencie, gdy nie wiedzieli jeszcze co mogło być w tych papierach, swoją postawą zdekonspirowała się sama – wszak jak to napisał Lech Wałęsa – „zwycięzców się nie sądzi?, ale czy aby na pewno zwycięzców?

Ich kwik i panika jaką wywołała sama tylko możliwość odkrycia na nich ważnych kwitów sprawiła, że już uruchomiono machinę propagandy, zaprzeczania wszystkiemu, tylko jeszcze nie bardzo i nie do końca było wiadomo czemu będziemy zaprzeczać? Syn Wałęsy wpisał się w tą narrację bezbłędnie – nieważne co tam jest – to nie ma znaczenia, dlaczego? Nie, bo nie. Córka pisząca o spisku Kaczystowskim zasługuje tylko na współczucie i sugestię, że jeśli wszędzie widzi Kaczyńskiego, to lekarz specjalista może okazać się nieodzowny i bynajmniej nie mam tu na myśli okulisty.

Ale zatrzymajmy się tu na moment i załóżmy, że to prawda. Załóżmy, że jest to spisek Kaczyńskiego. Jak zatem temu wrednemu karakanowi, udało się drogie autorytety z Wyborczej przekonać Kiszczaka, człowieka honoru – według Was, do sfałszowania takich kwitów? Bo chyba nikt nie wmówi nikomu, że zrobiła to wdowa po Czesławie. Mógł to zrobić tylko on! To oczywiście przy założeniu, że kwity są fałszywe. Jak zatem obronić w tej sytuacji inny mit założycielski III RP – honorowość Kiszczaka i  jego super dobrą wolę, pozycję światłego człowieka i tego porządnego komunisty? Jak to pogodzić?

Wersja druga. Załóżmy, że kwity nie zostały sfałszowane, ale Kiszczak dał się wciągnąć do Kaczystowskiego spisku. Poza powyższym pytaniem, ciągle w tej wersji aktualnym, rodzi się nowe: co to zmienia w przypadku samego Bolka? Czemu zaprzeczał swojemu konfidenckiemu alter ego? W tej wersji zatem padają już dwa mity założycielskie PRLu BIS.

Choć wypowiadający te słowa tego nie zauważają, samo zaoranie trwa nadal przy niemal każdym ich słowie wypowiedzianym w obronie. Każda ich wersja, każda próba obrony jest po prostu miałka, bo też nie ma żadnych racjonalnych podstaw, jest próbą zatamowania ręką dziury w kadłubie Titanica.

Oczywiście krąży jeszcze wersja najpopularniejsza: Wałęsa, jak Szaweł, zmienił się w Pawła i wyrwał się szponom SB, po to żeby zniszczyć komunę. Pochylmy się i nad tym. Po pierwsze według Zyzaka, a ten wątek, w którejś z publikacji Cenckiewicza również się przewija, jest wielce prawdopodobne, że Wałęsa miał już związek ze służbami podczas swojego pobytu w wojsku, na długo przed swoim epizodem w Stoczni. Ale nawet jeśli nie, to do niedawna, co bardziej rozumni obrońcy Wałęsy wspominali o epizodycznej współpracy do 1972 roku, mówiąc, że ona wygasła w 1972 i że Wałęsa szybko stał się agentem nieprzydatnym, słabo i  niechętnie współpracującym etc. Tymczasem już pierwszy kwitek przyniesiony przez Wdowę burzy ten mit, bo datowany jest na rok 1974. Ta sytuacja nie tylko niszczy kolejny mit o chwilowej słabości i strachu wielkiego bohatera, w sytuacji, gdy ludzie ginęli na ulicach Trójmiasta, ona pokazuje po prostu, że wersja współpracy ze Służbami, jest dostosowywana do aktualnego stanu wiedzy historyków, którzy starają się przedstawić prawdziwy obraz lidera Solidarności, a nie wystawiają mu kolejną laurkę bez pokrycia w faktach. Tu rodzi się pytanie czego jeszcze nie wiemy o współpracy Wałęsy ze Służbami i to wszelkiej maści, także z tymi Wojskowymi? Pytanie nader zasadne wobec jego służalczej postawy prezentowanej wobec komunistycznych wojskowych. Bo to co wiemy, właściwie ma już znaczenie drugorzędne. Czy po wyrejestrowaniu była kontynuacja, ale już głębiej zakamuflowana, ze względu na niespotykany wzrost znaczenia, także w sferze czysto symbolicznej, prostego elektryka w tej opozycyjnej układance? Czy zajęły się nim inne służby? Czy była ta słynna motorówka podczas Strajku w Stoczni i była próba wygaszenia Strajku, której zapobiegła Anna Walentynowicz? Może tu, wokół tych wydarzeń należy zacząć odkłamywać mity leżące u podstaw naszej rzekomej trwającej już 26 lat wolności?

A dalsze działania Wałęsy jeszcze z okresu prezydentury? Tak jawnie prorosyjskie? Jego brak zgody na Polskie wejście do Nato? Próba przekazania baz wojskowych Rosjanom? Postawa wobec puczu Janajewa? Zadaję te pytania w ślad za mądrzejszymi ode mnie historykami, bo w tamtych czasach spadałem jeszcze z drabiny chcąc się wspiąć na dywan, ale nie zmienia to faktu, że nawet nie mając osobistych doświadczeń z tamtych lat, nie kupuję dziś Polski w wersji RP 3.0 , u której podstaw leżą takie właśnie mity i zakłamania, albo decyzje podejmowane ze świadomością, że kogoś tknąć nie wolno, bo mają na nas kwity, albo komuś należy się za naszą specjalną pozycję przy okrągłym stoliku odwdzięczyć.

A Wałęsa? Gdyby w 1992 roku stanął w prawdzie, tłumacząc się po ludzku nawet i strachem, dziś byłby autorytetem dla większości Polaków, jako ktoś, kto potrafił się podnieść, potrafił powalczyć ze swoimi słabościami, ktoś kto odkupił, a przynajmniej próbował odkupić swoje grzechy, człowiek, który został ugięty, ale nie złamał się do końca. Niestety dla niego samego, swoim uporem, głupkowatymi opowieściami o totolotku, skutecznie zniszczył sobie w swoim własnym narodzie wizerunek zwycięzcy. Budując wciąż jeszcze silniejszy fundament pod swój pomnik kłamcy, tchórza, konfidenta i zwyczajnego zdrajcy – zdradził bowiem swych kolegów ze Stoczni, wielu z nich niszcząc już w latach 90-tych z wykorzystaniem swojej uprzywilejowanej pozycji, nakazuje zadawać wciąż pytanie czego jeszcze panie były prezydencie nie wiemy o pańskim związku z PRLowskimi służbami? Co jeszcze ma pan na sumieniu?

To całe wydarzenie z ostatnich dni ma jeden bardzo negatywny skutek. Kilku jeszcze żyjących właścicieli oficjalnych życiorysów „nieugiętych opozycjonistów” właśnie spaliła w kominku ostatnią szansę na to, że kiedykolwiek dowiemy się jak było naprawdę. Ale ta część z „bohaterów” tamtych wydarzeń, która żyje teraz w strachu przed obnażeniem ich prawdziwej historii, nie ma i nie będzie miała nigdy pewności, czy tak naprawdę ma ktoś coś na nich w swej szafie, czy nie.

Ich dzisiejsza histeria w obronie Lecha zwanego Bolkiem, nie świadczy tylko o tym, że runęła właśnie z hukiem ta świetnie karmiąca ich od 26 lat hydra, która zapewniała im osobisty sukces, pieniądze, blask kamer, a przynajmniej święty spokój. To świadczy także o tym, że część z nich mogła w swoim życiu nagrzeszyć dużo bardziej od Wałęsy, i tak tylko tłumaczyć sobie potrafię wściekłość Michnika, latającego do Moskwy jeszcze w latach osiemdziesiątych, Niesiołowskiego, który po swoim epizodzie terrorystycznym, nie miał ponoć skrupułów i wydał dzielnie swoich wspólników, czy też Borusewicza, który z działacza WZZ, który wręcz chorobliwie nie ufał Wałęsie, stał się dziś jego żarliwym obrońcom.

A wielki ruch społeczny Solidarność paradoksalnie na tym nie ucierpi, a zwiększa swą chwałę, bo to, że udało się zrobić dość spory wyłom w systemie komunistycznym, w świetle tak licznej i wysoko postawionej agentury, jest tym większym sukcesem zwykłych bezimiennych, często umierających w biedzie, w tej wolnej rzekomo Polsce, ludzi, im silniejszy był aparat konfidentów i zdrajców, próbujących w zarodku zgnieść ich starania i dążenie do normalności.

Radosław Marciniak

radoslawmarciniak@op.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka