Nie wiem czy jest bardziej dresiarska firma w kraju niż ta państwowa co obsługuje wyciąg do wakeboardu w X. Tak sobie z boku popatrzyłem jak funkcjonują państwowe czy komunalne przedsiębiorstwa, i okazuje się że funkcjonują bardziej dzięki uporowi ich pracowników niż z powodów ekonomicznych. W takich firmach po prostu nie czuć ręki menedżera. One po prostu są, tak jak je zrobiono.
BHP. Dresy oszczędzają pieniądze i czas więc wszystko co widziałem naprawiają same. Ludzie stoją tam godzinami patrząc jak stado koksów naprawia ów wyciąg, całkiem nową maszynę na oko wartą co najmniej kilka mln, jeśli nie kilkadziesiąt. Wyciąg się zacina, wkręcają się linki do przekładni. Dres wchodzi, balansuje na cieńkich linkach, siada na jednej z nich, drugiej trzymając się ręką (pod spodem na szczęście toń jeziora). Coś wydłubuje z trybów, jego kolega rusza inną linką z ziemi, wkręcając tym samym swojemu kumplowi na maszcie lekko palec w te kółka wszystkie. Nic się na szczęście nie staje, choć dresa boli potem palec. Maszyna zaś zostaje odblokowana bez wzywania serwisu zapewne z dość egzotycznej Zagranicy.
Takich scenek jest tam więcej. Dresy naprawiają Część Silnikową. Jakiś koleś stoi nad ruszającymi się kółkami i zębatkami. Jak wiadomo od panów z BHP, czegoś takiego się nie robi przy maszynie w ruchu, bo raz na 1000 razy można sobie w takie tryby wpaść. Oczywiście osoba doświadczona przypadkami życiowymi takich zachowań nie dopuści, ich konsekwencje można przewidzieć. Prywatny przedsiębiorca by chyba nieporównanie bardziej bał się o zdrowie i życie pracowników.
W kolejce do wyciągu ktoś opowiadał że jest to bodaj najtańszy, ale i najbardziej awaryjny wyciąg w Polsce. Podobno obsługa jest niezupełnie przeszkolona. Nawet pani na kasie nie umie jej chyba obsługiwać, bo nie umiała cofnąć transakcji gdy już wybiła bilet. Masa klientów chciała jej zwracać bilety gdy cała machina się po raz enty zepsuła. Ja jestem ciekaw czy ten wyciąg by w ogóle działał przy innej, mniej potrafiącej to coś naprawić obsłudze? Ba, czemu się tak często psuje?
Podczas weekendowego wypadu oglądam sobie towarzystwo osób zajaranych tym sportem. Od nas, początkujących odróżniają się tym że zainwestowali grubą kasę w łejkbordy, łejkskejty i bajeranckie kapoki. My, początkujący mamy do dyspozycji państwowe kapoki, pianki i deski. Któryś z prosów, czyli tego zaawansowanego w sporcie towarzystwa, jedzie na państwowej desce, robi jakiś trik kończący się jak zwykle efektowną glebą w wodę, zaś deska z pełnej pary wali w pomost i jest lekko sfatygowana. Idzie do klejenia. A jednak idzie uszkodzić taką deskę.
Ciekawi mnie finansowa strona zajawki prosów (tych zaawansowanych) z tego wyciągu. Ja nie jestem biedny, a na podobną rozrywkę mogę sobie pozwolić raz do roku przez kilka dni pobytu w X. Ci ludzie musieli spędzić mnóstwo czasu na wodzie, by walić takie grube triki. Jedno kółko na wyciągu kosztuje 5 złotych. Mi w ogóle by nauczyć się przejechać całość na desce zeszło 8 prób- 15 zł. Ale potem za dzień jeżdżenia płaci się 65 zł. Ciekawi mnie, czy ci ludzie pompują swoją kasę w ten sport, i to tak sporą?
Nie wiem czy miałem większe zakwasy niż po tych kilku dniach na łejku. Po pierwszym dniu, gdzie raz za razem trzaskałem po pięć kółek, słaniałem się dnia następnego, i miałem nawet udeptywane przez znajomą plecy. Potem nie było wiele lepiej, dopiero wczoraj megazakwasy mi przeszły. Ale są zdaje się inne kategorie zmęczenia mięśni wciąż podrywanych od zera do 30 km/h linką od łejka. Po jakichś kilku godzinach męczenia nie wychodziło mi już absolutnie nic.
Dałem sobie spokój, co mi się rzadko zdarza, bo jestem uparty. Kiedyś może tam jeszcze podjadę pojeździć przy okazji różnych imprez muzycznych. Ostro uprzednio przypakowawszy na klatę, by upodobnić się do telewizoro-koksów którzy dominują tej wymagający sporego pałera w mięśniach sport. Bardzo lansiarski, bardzo efektowny, bardzo koksowy. Drogi, ale chyba lepszy od monotonnego pakowania na siłowni.

Zdjęcia: cc Wikimedia
Inne tematy w dziale Rozmaitości