Zginęła babcia małego W. z małej wioski położonej nad rzeką Bóbr, w północnych Łużycach. Już po raz trzeci wyszła z domu i się zgubiła, bo traci pamięć. Tym razem jej nie znaleziono, a wyszła w sobotę w południe. Zaniepokojony dziadek szukał jej już po 15 minutach od wyjścia. Po 2 godzinach szukała już policja.
W. opowiada, że nie posiadano psów tropiących. Żadne z psów nie umiał podjąć tropu, bo nie były do tego szkolone, jak opowiada. Mówiąc to patrzył na swojego jamnika, pytając mnie, czy jamnik wytropiłby babcię. ‘Ale on tylko umie tropić dziki i koty’- dopowiada.
Po zaginięciu babci poszukiwania przerwano na noc, ale od rana zamierzano znowu szukać w tym trudnym, poprzecinanym jarami, wąwozami, bagnami i rzeką terenie. Ratownicy, którzy przyjechali punktualnie o 8-mej rano, czekali aż godzinę na przyjazd policji, która się spóźniła.
Babci szukało ponad sto osób, włącznie ze słuchaczami szkoły pożarniczej. Użyto nawet kamery termowizyjnej, ale zdaje się że chyba nie od razu, możliwe że uczyniono to dopiero dzień później, po bezowocnych poszukiwaniach pierwszego dnia. Ale tego nie wiem, spekuluję.
Jakiś przełom robi dopiero publikacja opisu zdarzenia dopiero po 4 dniach, na pierwszej stronie lokalnego mega-tabloidu. 50 minut temu prasa podaje że babcię widział czytelnik tabloidu, taksówkarz, który wiózł ją do pobliskiego miasta. Rozpoznał jej podszyty skórkami płaszcz, oraz to że mówiła że jest nauczycielką. Możliwe że z W. i jego jamnikiem pojedziemy dziś szukać jego babci w mieście.
Dziwne, że nie istnieją jakieś publiczne służby informacyjne np. o osobach zaginionych. Być może więcej osób mogłoby być znalezionych. Trudno bowiem liczyć na tabloidy, które interesują się sprawą, gdy jest sensacyjna. Tudzież informują z ogromnym opóźnieniem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości