Różnie można określać położenie frontu w wojnie polsko - polskiej. Leży on między zwolennikami PiS a zwolennikami PO, to oczywiste, ale czy można lepiej opisać, kto stoi po obu jego stronach? Rozpoznający istotę rzeczy patrioci kontra lemingi. Trole versus zwolennicy mowy miłości. Polski zaścianek przeciwko młodym, wykształconym z wielkich miast. Sekta jednego wodza kontra mafia, układ. Wykluczeni przeciwko salonowi.
Jakiś czas temu zastanawiałam się z koleżanką nad wpływem religii na polityczne wybory Polaków. Pytanie, które nas nurtowała brzmiało następująco: czy ludzie bardziej religijni chętniej głosują na PiS? Zastanawiając się nad rzeczywistością polskiego Kościoła doszłyśmy do wniosku, że postawy religijne i polityczne Polaków są koherentne, choć nie jest to proporcjonalna zależność między poziomem duchowego zaangażowania a popieraniem konkretnej partii. Co najmniej od Soboru Watykańskiego II Kościół powszechny dzieli się na nurt "otwarty" oraz na ten "zamknięty", "konserwatywny". Zwolennicy Kościoła "otwartego", nawet ci najgorliwiej wierzący, będą raczej bliżej Platformy Obywatelskiej, a nie Prawa i Sprawiedliwości, czego dowodzi choćby pobieżna lektura jakiegokolwiek numeru "Znaku". Mam też wrażenie, że ludzie "Znaku" i "Więzi" dzielą więcej poglądów z "Gazetą Wyborczą" niż, na przykład, z ludźmi "Rzeczpospolitej"; a ci ostatni, mimo niedawnych sprzeczek, żyją w tym samym kręgu wartości co "Gazeta Polska" i "Nasz Dziennik" (nie chodzi o głoszenie tych samych poglądów, ale o wartości fundamentalne).
Posługując się terminologią Karola Marksa (choć wywracając do góry nogami jego tezy) stwierdzam, że różnice w postawach Polaków leżą w nadbudowie. Platforma Obywatelska jest podobna do Kościoła "otwartego"; sprawia wrażenie, że gromadzi ludzi o różnych poglądach, raczej nie posługuje się kategoriami "zdrady", "zaprzaństwa" w odniesieniu do przeciwników, stwarza nadzieję na pewną miękkość w polityce (spokój jest jedną z najbardziej cenionych przez Polaków wartości; jesteśmy zmęczeni oskarżeniami o "polskie piekiełko"). Prawo i Sprawiedliwość tymczasem jest bliska modelowi Kościoła "zamkniętego"; jako partia przekonana o posiadaniu prawdy uważa, że wymogiem dochowania tej prawdzie wierności jest odcięcie się od innych według zasady "kto nie z nami, ten przeciwko nam". Podobieństwo to wyraził bodajże Jan Rokita mówiąc o "Kościele łagiewnickim" oraz o "Kościele toruńskim". Oczywiście, nie odwoływał się do jakiejkolwiek realnie istniejącej schizmy. Dokonał natomiast ciekawego utożsamienia partii z Kościołem, a raczej jego wariantem.
Myślę, że można te podziały osadzić w szerszym kontekście historycznym. Spór między zwolennikami PO a PiS przywodzi bowiem na myśl spór między zwolennikami kompromisu w polityce a zwolennikami liberum veto. Instynktownie skłonni jesteśmy przyznawać rację zwolennikom kompromisu, wszak uczono nas w szkole, że praktyka zrywania sejmów przez pojedynczych posłów stała się przyczyną kryzysu, a w końcu upadku Rzeczpospolitej. Jednak również liberum veto miało swoją chwalebną historię; w 1773 roku skorzystał z tej procedury Tadeusz Rejtan, dążąc do zerwania Sejmu Rozbiorowego. Wtedy zresztą liberum veto, może po raz pierwszy, stało się tym, czym miało być według pierwotnego zamysłu szlachty - szansą na powstrzymanie przez mniejszość niesprawiedliwych decyzji większości.
Jest to spór zahaczający o principia, dlatego tak trudno dojść do porozumienia jego stronom. Czy można zawrzeć kompromis z tymi, którzy nie mają racji, a nawet więcej - szkodzą? Czy nie byłby to pakt z diabłem? Chyba nie. Nawet jeśli jest to jedyny istotny gracz i zerwanie z nim rozmów oznacza odtrącenie połowy aktywnej politycznie Polski? Czy nie doprowadzi to do zguby Polski?
Jak napisałam wcześniej, o naszych postawach decyduje nadbudowa. Polska nadbudowa jest w szczególności oderwana od bazy, od jakichkolwiek konkretów. Zwolennicy Platformy Obywatelskiej zdają się nie zauważać, że jest to partia niesamowicie ekskluzywna, skreślająca lekką ręką tych, którzy poddają w wątpliwość oficjalną linię ugrupowania. Wystarczy samo zapewnienie Donalda Tuska, że PO jest partią miłości. Zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości przechodzą do porządku dziennego nad tym, że nie wszystkie decyzje władz tej partii wynikają z rozpoznania prawdy, czasem dochodzą do głosu ambicje. Wystarczą wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o "zdradzonych o świcie".
W Polsce nie uprawia się dziś jednak polityki, tylko "miłość". W pułapkę wpadają obie strony, nawet ci, którzy się ze sformułowania Tuska słusznie podśmiewają. Niezależnie od tego, co w rzeczywistości robi dana partia, a nawet niezależnie od tego, jaki program głosi, poglądy polityczne Polaków są zafiksowane. Jesteśmy naszym partiom wierni jak współmałżonkom. Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Dlatego polityka może w naszym państwie nie być rozwiązywaniem problemów, bo jest przede wszystkim namiętnością.
Piszę to wszystko nie dostrzegając rozwiązania. Sama wiem, że nie ma takiej możliwości, abym poparła niektóre ugrupowania. Manewruje między zagłosowaniem na partię bliską mi światopoglądowo (choć wiem, że najprawdopodobniej i ona nie spełni moich oczekiwań) lub oddaniem nieważnego głosu. Jeśli inni mają podobnie (a twierdzę, że mają), to sytuacja jest beznadziejna, bo tracimy de facto nasz jedyny wpływ na demokratyczne państwo prawa, jakim jest Rzeczpospolita. Skazani jesteśmy na działania ludzi władzy, które wymykają się nam poza ramy obywatelskiej kontroli.
Reakcjonista nie pisze, aby kogokolwiek przekonać. Po prostu przekazuje swym przyszłym wspólnikom akta świętego sporu. (Mikołaj Gomez Davila)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka