I dlatego będą głosować na PiS, o którym wiedzą, że wiecznie kłóci się, awanturuje, ciągle są jakieś afery...?
Tak mówią w telewizorze - że to są jakieś kłótnie, awantury, dyktatury - ale wszyscy przecież wiemy, po co to mówią. Trzeba bardzo nisko cenić Polaków, ich bystre umysły, aby sądzić, że uwierzą w te głupoty.
Dlaczego pan tak sądzi?
Trzeba zaufać Polakom. Kiedy Marszałek zdecydował się na zamach majowy, Polacy zgodzili się na to, bo dobrze wiedzieli, że on zrobił to z myślą o nich, a nie o swojej karierze i swojej wspaniałości - miał swoją karierę i swoją wspaniałość (lubił używać tego słowa, więc jeszcze raz je powtórzę) w dupie. Oczywiście w tamtych czasach znacznie łatwiej było rządzić. Pułkownicy Marszałka nie musieli za bardzo liczyć się z opozycją - urządzili Berezę i posyłali tam swoich przeciwników, endeków i komunistów, na podstawie decyzji administracyjnych, nie bawiąc się w niezawisłe sądy, procedury i wyroki. Teraz takie miejsce odosobnienia, w którym Michnik mógłby się zaprzyjaźnić z Lepperem i Giertychem, jest czymś kompletnie niewyobrażalnym.
Jak to się dzieje, że duża część naszych polskich elit mówi diametralnie inaczej niż pan?
Dlatego, że to są wykształciuchy. Trzeba powiedzieć, że Ludwik Dorn znalazł dobre słowo - dokładnie oddające tym ludziom to, co im się należy.
Są to wykształciuchy, ponieważ PRL, potrzebujący fachowców, nieźle ich wykształcił - w sensie zawodowym. Ale to słowo, ze względu na swój kształt fonetyczny i swoją końcówkę, jest też pełne pogardy. Mówi, że wykształciuchy to są ci, co wykształcili się zawodowo, ale nie wykształcili się moralnie - są egoistyczni, cyniczni, myślą tylko o własnym interesie i własnej karierze. Istnienie wykształciuchów było władcom PRL na rękę, bowiem ludzi cynicznych łatwo jest cynicznie wykorzystywać. Trzeba wyraźnie odróżnić wykształciucha od inteligenta. Tutejsze wykształciuchy nie są polskimi inteligentami, nie mają prawa aspirować do takiego miejsca w naszych dziejach. Przynależność do polskiej inteligencji była bowiem i pozostaje czynem moralnym. Kto niegdyś wchodził do tej warstwy, przyjmował na siebie pewną fundamentalną powinność - służenia wspólnocie, czyli służenia Polsce. A wykształciuchy służyły i służą tylko samym sobie - żyją tylko dla własnej przyjemności. Pani pewnie tego nie pamięta, bo jest pani za młoda. W peerelowskim języku, chyba na początku lat siedemdziesiątych pojawił się taki zwrot: "siła przebicia". Często tak mówiono: o ten to ma siłę przebicia. Była to siła oceniana pozytywnie, można nawet powiedzieć, że w peerelowskim systemie amoralnej moralności była to jedna z ważniejszych cnót - cnota wysoko oceniana i budząca respekt. Kto miał siłę przebicia, ten kopniakami i ciosami łokci roztrącał tych, którzy zasłaniali mu widok, i parł do przodu, ku swojej karierze. To właśnie ta siła przebicia ukształtowała hierarchie wśród wykształciuchów - kto miał więcej takiej siły, ten był lepszy. Pytanie, co zrobimy teraz z wykształciuchami? Oni tutaj są i nic na to nie poradzimy, bo w kraju muszą być inżynierowie, lekarze, prawnicy oraz profesorowie różnych specjalności, nawet literaci, choć w ograniczonej ilości, są potrzebni. Tych peerelowskich zawodowców trzeba traktować tak, jak na to zasługują, czyli pilnować, żeby za bardzo nie szkodzili Polsce. Mogą nawet przemawiać, coś mówić, ale trzeba im wtedy przypominać, że zostali wyprodukowani przez PRL, są amoralnym dziełem totalitaryzmu, i wobec tego ich poglądy mogą być brane pod uwagę tylko w bardzo ograniczonym stopniu."
(...)
Czy teraz jesteśmy w tym momencie, kiedy możemy czegoś dokonać i dokonujemy ostatecznie, czy cofamy się?
Wrócę do tego, co mówiłem o pewnej tajemniczości historii, na którą składa się sekretny wysiłek milionów ludzi, zwierząt i roślin. Nie wiadomo, co ci ludzie, zwierzęta, rośliny myślą i czego naprawdę chcą. I wobec tego ich historia trochę idzie swoją własną drogą, nie pytając tych, którzy w niej uczestniczą, dokąd ma iść. Można ją poruszyć, można nadać jej pewien rozpęd. Ale co ona wykona, jak się ostatecznie spełni, to jest właściwie poza naszą władzą, nawet poza naszym rozumieniem. Ci, którzy usiłują teraz zatrzymać ten ruch, który nagle zaczął się w historii Polski, mogą okazać się bezradni. Ja na to liczę. To Jarosław Kaczyński i jego ludzie coś teraz ryzykują, usiłują zdobyć jakiś wpływ na historię. Trochę tak jak niegdyś zaryzykowali Piłsudski i jego ludzie - Sosnkowski, Lis Kula, Rydz-Śmigły i Sławek. Trochę tak, jak 29 listopada zaryzykowali chłopcy ze Szkoły Podchorążych w Łazienkach dowodzeni przez Wysockiego. Nagle w historii Polski pojawia się jakaś niejasna duchowa siła, jakieś ryzyko, które chce zaryzykować - chce coś zmienić, chce tę historię gdzieś popchnąć, w jakimś wyraźniejszym kierunku. I wtedy natychmiast pojawiają się jakieś siły przeciwne i zaczyna się gadanina, że to się nie uda, że to jest niepotrzebne, że to będzie szkodliwe, że to jest paranoja, że najlepiej jest siedzieć cicho i nie narażać się Niemcom i Rosjanom. To jest jakaś prawidłowość polskiej historii. Powstanie listopadowe nie powiodło się, bo zabrakło jednego wielkiego człowieka, który odważyłby się zaryzykować - kogoś na miarę Piłsudskiego. Byli natomiast Chłopicki, Skrzynecki i Krukowiecki, którzy cały czas myśleli o tym, jak dogadać się z carem i jak go przeprosić. A mogło się nam wtedy udać.
całość w Rzeczpospolitej
...............................
po prostu polecam jako odtrutkę
ps. polskie elity to Nasi Okupanci, to peerelowscy zawodowcy
Inne tematy w dziale Polityka