Dziś, jak to czynię raz na jakiś czas, wybrałam się, jak ten kot w butach, na spacer po blogach. I już na samym początku parsknęłam śmiechem, takim serdecznym, takim niepowstrzymanym.
To był blog Marka Migalskiego.
Biedny nasz europoseł przywołany do porządku, nie tylko do podpisania lojalki Kaczyńskiemu, ale i do ogłoszenia wszem i wobec na łamach „Rzeczpospolitej” swojej socjalistycznej samokrytyki - czuł przeogromną potrzebę odreagowania. I własnej niesubordynacji partyjnej, która mu bokiem wyszła i upokorzenia, jakie stało się jego udziałem.
I jak gwiazdka z nieba spadł mu Bartosz Arłukowicz, także podpisujący lojalkę swojemu partyjnemu szefowi Grzegorzowi Napieralskiemu.
Tyle, że Arłukowicz rozegrał grę i wygrał. Dając gwarancje swojej obecności w SLD uzyskał gwarancje swoich przyszłych profitów.
A Migalskiego, pogoniono do kąta, jak nieposłusznego psiaka. I śmieszne jest to, że Migalskiemu wydaje się, że nikt tego nie zauważył. Na dodatek Migalski nie jest w stanie ukryć poczucia własnej porażki i rozżalenia gdy pisze o tych „którzy nie chcą, by polska polityka była konkursem konformistów, festiwalem przeciętności, rywalizacją klonów i mistrzostwami w mimetyzmie.”
Ciekawe jakie to i czyje klony ma biedny Marek Migalski na myśli.
Nie martw się pan, panie Marku o Bartosza – wszak to koalicjant pana najbliższy. Gracie przecież w tej samej drużynie – tyle, że Bartosz gra lepiej.
Następny przystanek na blogu Toyaha.
I tu już popłakałam się ze śmiechu. Szczęście, że wazelina jest przezroczysta, bo nawet tego pierwszego akapitu nie doczytałabym do końca, tyle jej zalega w tych kilku zdaniach.
Oto nie Mahomet do góry a góra do Mahometa się pofatygowała. Dosłownie. Nie Małysz z żoną czy bez żony do Pałacu Prezydenta RP pod żyrandole i na nowe dywany zaproszony został, a nasz potencjalny reelekt nawiedził letni pałacyk w Wiśle, by osobiście Małyszowi zrobić jajecznicę.
Za moje pieniądze.
Ale pal licho koszty, bo jak stwierdza Toyah – ciężkie miał ostatnie dni i pracowite Lech Kaczyński. Aż strach pomyśleć ile się rękami musiał namachać, żeby pogadać na wyjeździe (co z właściwym sobie wdziękiem słonia w składzie porcelany próbuje ratować Ryszard Czarnecki – to mój kolejny przystanek blogowy). Wprawdzie o poważnych sprawach nie rozmawiał – bo nawet Łukaszenka nie chciał tracić czasu na niekonstruktywne rozmowy z Kaczyńskim i wolał nawet złamać protokół dyplomatyczny i „zniżając” się do rozmowy z Ministrem Spraw Zagranicznych, dogadywać się z tym, którego słowo i w przyszłości będzie mieć znaczenie,.
Zatem żeby jakoś wyjść z twarzą – Lech Kaczyński z desperacją zaprosił Janukowicza do Polski – nie mając gwarancji, że do spotkania przed końcem jego kadencji dojdzie. Wszak i Janukowicz też woli rozmowy, z których wynikną jakieś wiążące ustalenia a poza tym bardziej mu smakuje moskiewska „stolicznaja” niż czerwone gruzińskie wino. No i stąd rozpaczliwy ruch Stasiaka czy Wypycha by wypchać Lecha Kaczyńskiego do Wisły i licząc na małyszomanię kolejną klapę polityczną przekuć na sukces.
Niestety, wyszło, jak zawsze.
A toyah niech się martwi o prezydencki sen – odeśpi sobie, odeśpi te ciężkie czasy. Jak już się z pałacu i tego w Warszawie i tego w Wiśle i w Juracie i Klarysewie i gdzie tam jeszcze są – na dobre wyprowadzi.
Wybaczcie mi, wobec ogromu zmartwień, jakie mają i Migalski i toyah i Czarnecki martwiąc się tak bardzo a to o Arłukowicza, a to o Komorowskiego, a to o Sikorskiego, a to o sen Lecha Kaczyńskiego – nie miałam już siły na dalszy spacer..
Otarłam załzawione śmiechem oczy, i jak ten kot zrzuciwszy buty, wyciągając wygodnie przed siebie nogi, wprawdzie nie fajkę ale papierosa zapaliłam i wydmuchując z rozkoszą dymek w otwarte na oścież okno przez które płynęło pachnące wiosną powietrze – pomyślałam sobie: co oni wszyscy poczną jesienią tego roku?
Gdy naprawdę będą się musieli martwić. O siebie.
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka