Przebieg „dyskusji” jaka przetoczyła się przez media w związku z ostatnimi wypowiedziami (kondominium i głośny list-artykuł) Prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego nie mógł, w naszej mocno zantagonizowanej rzeczywistości, nikogo zaskoczyć.
Przeciwnicy, w końcu im przeszkadza nawet milczenie Pana Jarosława, bezrefleksyjnie, a może i bez przeczytania tekstu potępili go w czambuł, nie podając żadnych argumentów. Oczywiście medialna krytyka nie musi oznaczać (myślę zwłaszcza o czołowych politykach PO) braku rzeczywistej zgody z oceną Prezesa PiS – dezaprobata może być dyktowana chęcią zdezawuowania niechcianej prawdy i osoby, która ją głosi.
Komentatorzy krytyczni, acz dbający o merytoryczne odniesienie się do problemu, za fałszywą uznali ocenę aktualnej sytuacji międzynarodowej Polski. Potraktowanie zaś dążeń Rosji jako imperialnych to dla nich straszenie nieistniejącym, ich zdaniem, zagrożeniem.
Pozostali, w tym zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości, uznali wypowiedzi Pana Kaczyńskiego za odpowiadający rzeczywistości i ważny, by nie rzec ODWAŻNY, jak na dzisiejsze czasy i kształtujące je polityczne „elity”, głos w debacie o strategicznych problemach współczesnej polityki międzynarodowej, de facto w skali światowej. Dla jasności – siebie zaliczam do tej właśnie grupy.
Słowa padły. Stanowiska zostały zajęte. I co dalej? Przeciwnicy otrzymali jasny sygnał – rywal jest zdeterminowany bronić spraw podstawowych czyli rzeczywistej demokracji i suwerenności kraju. Deklaracja Prezesa Kaczyńskiego jest tym ważniejsza, że nastąpiła w chwili, gdy Europa zdominowana została przez poważne perturbacje natury socjalnej. Albo publikacja listu zbiegła się pechowo (mniejszy odzew za granicą) z licznymi protestami w wielu krajach europejskich, albo szczęśliwie, bo wzmocni to siłę przekazu – to nie sprawy ekonomiczne i socjalne są najważniejsze.
Pomijam tu odbiór słów Pana Kaczyńskiego w krajach ościennych i dalej położonych oraz ich wpływ lub jego brak na politykę tych krajów.
Co mogą zrobić krajowi przeciwnicy polityki głoszonej przez Pana Jarosława Kaczyńskiego? Formalnie , to co robią od chwili przejęcia władzy – uniemożliwić PiS-owi powrót do rządzenia krajem. Ale w zmienionych warunkach, z jednej strony (pełnia władzy) korzystniejszych, z drugiej (pełna odpowiedzialność i stopniowo wyczerpująca się siła oddziaływania prorządowej propagandy) trudniejszych, nie będzie to ani łatwe ani tym bardziej pewne. A na klęskę nie mogą sobie pozwolić. Obawiam się, że w nadchodzącym roku poziom realnej demokracji wyznaczą rzeczywiste wyniki badań popularności partii politycznych, jakimi będą dysponowali politycy PO. Może też ruch Palikota jest już próbą ucieczki do przodu celem skanalizowania protestów środowisk, które najboleśniej odczują postępujący (a nie ustępujący) kryzys gospodarczy oraz pozyskania i poszerzenia bazy środowisk antyklerykalnych.
A co mogą zrobić ci, którzy nie chcą Polski Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego i Janusza Palikota? Zaangażować się aktywnie w życie polityczne po stronie Prawa i Sprawiedliwości? A jeśli, z takich czy innych względów, komuś nie odpowiada działalność polityczna? Tworzyć stowarzyszenia, fundacje (jakiekolwiek organizacje) wspierające świat wartości, z jakim wielu z nas się utożsamia? Może poza istniejącymi strukturami organizować akcje protestu lub poparcia (w zależności od potrzeby), dające jasny komunikat, jakich wartości bronimy? Tylko czy my sami jesteśmy w stanie coś zmienić?
Nie bez racji list Pana Jarosława Kaczyńskiego rozesłany został do przedstawicieli wielu państw. Tylko czy we współczesnym świecie, w którym są kraje, gdzie słowa „mama” i „tata” są na cenzurowanym, tak wzniosły apel o moralność w polityce ma jeszcze sens? Czy może już tylko taki apel ma sens?
Inne tematy w dziale Polityka