Robert Leszczyński Robert Leszczyński
165
BLOG

W Kazachstanie czyli nigdzie

Robert Leszczyński Robert Leszczyński Polityka Obserwuj notkę 5

Za miesiąc Republika Kazachstanu będzie obchodziła 15-tą rocznicę „odzyskania niepodległości” od ZSRR (cudzysłów chyba zrozumiały). W związku z tym, na 15-te urodziny Kazachstan dostał od Świata Zachodniego niezwykły prezent.

W ubiegłym tygodniu do amerykańskich kin jak huragan wtargnął  „Borat!: Cultural Learnings Of America for Make Benefit Glorious Nation Of Kazakhstan”, od razu stając się filmem nr 1. O Kazachstanie znowu jest głośno, pewnie nawet bardziej niż 15 lat temu. Tyle, że nie sądzę, aby Kazachowie szczególnie się z takiej promocji cieszyli, bo twórcy filmu przez półtorej godziny robią z nich kompletnych debili.

Tytułowy Borat jest reporterem kazachskiej telewizji państwowej, który zostaje wysłany, aby nakręcić dokument o Ameryce, ale tak naprawdę, to chce wziąć ślub z Pamelą Anderson. Film jest ciągiem nie zawsze finezyjnych gagów o zderzeniu kultur. Lekko robi durni z Amerykanów, ale przede wszystkim jednak z Kazachów. Amerykańska publiczność ma raczej umiarkowane poczucie humoru na swój temat (i legendarnie wprost znikomą wiedzę o świecie). „Cywilizowany” Amerykanin rechocze w kinie z tego, jak to dziwacznie żyją ludziska na świecie i jacy są, w porównaniu z nim, głupi i niecywilizowani. Borat to sympatyczny, prostoduszny, wiecznie napalony głupek, który nie potrafi skorzystać z toalety, opowiada antysemickie dowcipy i z wrodzoną naiwnością tłumaczy Amerykanom, że kobiety mają mniejsze mózgi od mężczyzn, a Kazachstan popiera ich „terrorystyczną wojnę”.

Film nie jest oczywiście o prawdziwym Kazachstanie (część filmu tam umiejscowiona bardziej przypomina Rumunię), ale stereotyp został stworzony. Niełatwo będzie teraz gdziekolwiek na świecie pokazać kazachski paszport, promować kraj, kulturę, turystykę. Teraz na Kazacha, np. złośliwy Rosjanin może wołać „Borat”, a samo słowo „Kazach” może się stać synonimem idioty (tak jak u nas, wielce niepoprawnie politycznie - Mongoł). Przeciętny odbiorca tego filmu nie zada sobie bowiem trudu, aby sprawdzić w internecie jaki ten Kazachstan jest naprawdę. Zresztą, jakby sprawdził, to też by się pewnie uśmiał, że szefową jedynej „nieprezydenckiej” partii w parlamencie jest córka wszechwładnego prezydenta Nazarbajewa, ex-Pierwszego Sekretarza KP Kazachstanu, obecnie – w zasadzie króla.

Twórcą filmu i tytułowym Boratem jest brytyjski komik Sacha Baron Cohen, znany wcześniej jako Ali G (ten, który wozi limuzyną Madonnę w klipie „Music”). Prywatnie – absolwent historii po Cambridge, inteligentny i oczytany brytyjski gentleman z dobrej rodziny (utytułowani naukowcy, muzycy itd.)

Zarabia miliony na robieniu z siebie (i z innych) durnia, ale na pewno durniem nie jest. Kazachstan został przez niego wybrany na zasadzie „rzecz się dzieje w Polsce czyli nigdzie”, ale na pewno nieprzypadkowo. Kazachowie po prostu nic mu nie zrobią. Gorzej byłoby np. z Rosjanami, Chińczykami, Hindusami czy Irańczykami.

Od razu miałem jednak przerażające skojarzenie: a co by to było, gdyby Cohen umieścił akcję filmu w Polsce? W Ameryce istnieją wszak ogromne tradycje szydzenia z Polaków, a nasza polityka ostatnio dostarcza wprost fantastycznych scenariuszy. Wystarczy puścić wodze wyobraźni:

Czy Premier, w obronie majestatu Rzeczpospolitej, nakazałby myśliwcom F-16 natychmiast zawracać i zbombardować posiadłość Cohena w Hollywood, czy skończyłoby się tylko na ostrej reprymendzie minister Fotygi?

Czy Prezydent dostałby natychmiastowego rozstroju żołądka podczas audiencji u królowej Elżbiety II?

Czy doszłoby tylko do bojkotu kin, czy do zbiorowych modłów, jak przed filmem „Ksiądz”?

Patriotyczni dziennikarze na pewno widzieliby w tym żydo-masoński spisek z udziałem Michnika (Cohen musi być Żydem, a jeśli nie, to na pewno od niedawna).

Zorganizowanoby medialny bojkot i publiczne palenie płyt Leonarda Cohena.

Maciej Giertych poszedłby na kompromis i przyznał, że przynajmniej Anglicy pochodzą od małpy, a jego syn wycofałby angielski ze szkół.

Minister Macierewicz na pewno znalazłby coś na temat filmu w szafie Lesiaka (na razie są tylko dowody na inspirującą rolę WSI podczas wydarzeń Nocy Świętego Bartłomieja).

Film dystrybuowałby zapewne w Polsce koncert ITI, właściciel telewizji TVN, we współpracy z Heritage Films Lwa Rywina.

W Chicago doszłoby zapewne do starć z mniejszościami, podobnymi to tych, które miały miejsce w czasach kariery Andrzeja Gołoty.

Polscy hydraulicy zatkaliby, w ramach akcji terrorystycznej, wszystkie odpływy kanalizacji w Londynie, Edynburgu i Dublinie.

Polscy filmowcy zrewanżowaliby się filmem „Psy 3 czyli Driving Miss Di” z Bogusławem Lindą w roli kierowcy Lady Diany w Paryżu.

Byłoby śmiesznie i strasznie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka