Robert Smoleń Robert Smoleń
659
BLOG

Nacjonalistyczny Parlament Europejski? Nie sądzę

Robert Smoleń Robert Smoleń Polityka Obserwuj notkę 11

 

Niejeden komentator wieszczy, ze skład Parlamentu Europejskiego, jaki zostanie wyłoniony w maju przyszłego roku będzie wyjątkowo nieeuropejski. Mówi się o nawet 25% posłów wybranych z list partii narodowych, nacjonalistycznych, ksenofobicznych, czy antyunijnych. Nie można nawet odmówić tym prognozom racjonalnych przesłanek. Żyjemy w czasach długotrwałego kryzysu, co wzmaga u niektórych wyborców poczucie zagrożenia i chęć szukania łatwych wyjaśnień własnych niepowodzeń, i prostych (choć obiektywnie fałszywych) recept na przyszłość. Jeśli spojrzeć na sukcesy Partii Prawdziwych Finów, Jobbiku i Złotego Świtu, oraz na notowania Frontu Narodowego Marine Le Pen i odnotowywalne poparcie Alternative für Deutschland – to rzeczywiście okaże się, że część Europejczyków daje się uwieść podpowiedziom nacjonalistów. Do tego dochodzi narastający sceptycyzm Brytyjczyków i brak pewności, czy po 2017 roku Zjednoczone Królestwo (ze Szkocją czy bez Szkocji?) wciąż będzie członkiem UE.
Nie oznacza to jednak, że przez Europę idzie fala nacjonalizmu. W każdym społeczeństwie są osoby o poglądach skrajnie prawicowych, nie ma ich jednak tak wielu, aby byli w stanie przebić swoje szklane sufity. Połowa drugiej dekady XXI wieku to nie lata trzydzieste wieku XX.
Recepty narodowców są kosmicznie dalekie od rzeczywistości. W zglobalizowanym świecie nie ma powrotu do państw narodowych rodem z XIX stulecia. Tym bardziej – w silnie zintegrowanej Unii Europejskiej, zbudowanej na zasadzie solidarności i połączonej wieloma więzami gospodarczymi, z jej jednolitym rynkiem, swobodą podróżowania i osiedlania się ludzi, zasadą nieograniczonego przepływu kapitału, Erasmusem i Schengen.
Nacjonaliści mogą krzyczeć co im tam ślina na język przyniesie, ale gospodarka brytyjska, holenderska czy niemiecka czerpie istotne korzyści z pracy przyjezdnych z innych państw UE, albo spoza jej obszaru. Biznes europejski stanie w obronie swojego interesu, jeśli będzie on zagrożony. Społeczeństwo obywatelskie – gdyby tylko uznało, że istnieje ryzyko zawężenia zakresu wolności – uaktywni swoje możliwości. Jak wielka to siła, przekonaliśmy się przy okazji sprawy ACTA, a wcześniej w wyborach 2007 roku.
Działania i decyzje Unii Europejskiej zawsze sprzyjają zaspokojeniu potrzeb jej obywateli oraz – jak to się ostatnio modnie mawia – interesariuszy. Przykłady reakcji na niedemokratyczne działania rządu V. Orbana, a wcześniej na zagrożenie dla demokracji w Austrii w postaci J. Heidera, dobitnie pokazują, że demokratyczna wspólnota potrafi skutecznie uporać się z zagrożeniami dla jej podstawowego kanonu; już w bardzo początkowej fazie tego zagrożenia. Dlaczego nie miałaby sobie dać rady z zagrożeniem płynącym nie z jednego kraju, tylko z jednego, rozproszonego po różnych państwach, lecz w sumie nielicznego, środowiska?
W 2014 roku w Brukseli i Strasburgu pojawią się jacyś posłowie narodowi, to pewne. Prawdopodobnie będą nawet mieli w Parlamencie Europejskim pewną nadreprezentację. To wynika z wymogu proporcjonalności wyborów (stąd np. obecność brytyjskiej UKIP) oraz z niższej, niż w wyborach krajowych frekwencji. Dzięki niej większy efekt przynosi mobilizacja segmentów elektoratu marginalnych w „normalnej” polityce.
[Na marginesie, w społeczeństwach zachodniej części kontynentu wyraźnie widać korelację frekwencji wyborczej i zaufania do Parlamentu Europejskiego. Dotyczy to zarówno państw, gdzie odpowiednie wartości są najwyższe, jak i tych, gdzie są one najniższe: w Danii wysoki stopień uczestnictwa w wyborach idzie w parze z pozytywnym stosunkiem do PE (zaufanie 63%, frekwencja w 2009 roku - 59,5%), zaś np. Wielka Brytania cechuje się niskim zaufaniem do PE i niską frekwencją (27%, 34,3%). We wschodniej części UE sytuacja jest odmienna. Największym, siedemdziesięcioprocentowym zaufaniem Parlament Europejski cieszy się wśród obywateli Słowacji, w której cztery i pół roku temu frekwencja była najniższa w całej Europie (19,6%). Podobnie rzecz wygląda w innych krajach. W Polsce, jak wiadomo, frekwencja wyniosła 24,53%. Tymczasem w sondażach Parlament Europejski darzyło zaufaniem 52% Polaków, a Sejm i Senat - tylko 39% respondentów (2% „zdecydowanie”, 37% „raczej”) przy czterdziestoczteroprocentowej nieufności.]
Nie sądzę jednak, aby była to znacząca grupa. Daleko jej będzie do jednej czwartej składu PE. Ostatecznie europejscy wyborcy uznają, że nie ma sensu powierzać mandatu do pracy w instytucji, która stanowi (wspólnie z Radą UE, w ramach zwyczajnej procedury ustawodawczej) zdecydowaną większość obowiązującego prawa politykom, którzy odrzucają wartości UE. Różne są szacunki, bo trudno to jednoznacznie określić; ale w legislacji w Unii powstaje dziś od dwóch trzecich do 80% prawa. Parlament Europejski naprawdę jest ważną instytucją. Wiadomo, że ewentualni posłowie z partii antyunijnych nie będą konstruktywnie pracować nad nowymi przepisami. Będą zwiększać napięcia i tarcia wewnątrz tej instytucji. Nie tego oczekują obywatele UE.
Jestem też gotów założyć się, że narodowi europarlamentarzyści nie będą mieli żadnego realnego wpływu na prace PE. Dominująca pozycję zachowają duże frakcje – lewicy i demokratów, liberałów i chadeków. Nie dopuszczą do paraliżu pracy Parlamentu. Tym bardziej głosy oddane na ugrupowania nacjonalistyczne będą głosami straconymi.
W Polsce sytuacja wygląda nieco inaczej. Ruch Narodowy oraz inne skrajne „Obozy” to oczywisty margines, bez jakiegokolwiek znaczenia politycznego. Rolę partii antyunijnej i narodowo-katolickiej pełni u nas Prawo i Sprawiedliwość, które wcześniej skonsumowało elektoraty Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony, przesunęło się aż do prawej ściany i zawarło porozumienie z Radiem Maryja. Względnie wysoki wynik PiS w maju 2014 roku jest pewny. Tu próg 1/ 4 będzie zapewne przekroczony. Co jest złą wiadomością dla Polaków – te głosy zostaną w istocie rzeczy zmarnowane. Posłowie wybrani z listy PiS nie przyczynią się do lepszego kształtu i funkcjonowania Unii. Ten wynik będzie też miał konsekwencje dla wyniku wyborów w 2015 roku. Może dodać wiatru w żagle PiSu; ale może też – odwrotnie - podziałać otrzeźwiająco na wyborców i polityków lewicowych i centrowych.
 

[Więcej o nacjonalistach i narodowcach w nowym, 3., numerze „Podglądu Socjalliberalnego. Dwutygodnika Poważnego” - www.podglad.eu. O tym, czy grozi nam Ruch Narodowy, nacjonalizm, faszym piszą: dr K. Karolczak, politolog; Zb. Krzywicki, dziennikarz, bloger i społecznik, współpracownik Włodzimierza Cimoszewicza; amb. Janusz Mrowiec, arabista.]

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka