Robred Robred
160
BLOG

Dave Douglas - Live At Jazz Standard

Robred Robred Kultura Obserwuj notkę 0

 

Nie ukrywam, lubię tego muzyka od dawien dawna, no powiedzmy dla ścisłości od końca lat 90. Ten nieprzeparty sentyment do brzmienia jego trąbki oraz odważnej muzyki jaką tworzył (czas przeszły to nie pomyłka, o czym szerzej później) powoduje, że staram się zdobyć każdą jego nową płytę. Ostatnio, co prawda, Dave Douglas częściej zawodził moje nadzieje niż je spełniał, ale cóż zrobić. Tym razem ten podwójny album spełnił moje oczekiwania, chociaż nie do końca.

W pierwszej chwili nieuważnie czytając tytuł, już prawie byłem przekonany i nieco się przestraszyłem, że Douglas zaczął grać standardy jazzowe. Tak na szczęście nie jest, wszystkie kompozycje to dzieło Dave’a Douglasa, nagrane na żywo w klubie "Jazz Standard" w Nowym Jorku. Ciekawe, iż ten klub został uznany przez prasę najlepszym nowojorskim klubem jazzowym, wyprzedzając całą masę bardziej znanych konkurentów jak "Birdland" czy też "Village Vanguard".

Przechodząc do meritum, pozwolę sobie na taki mały wtręt odnośnie mojego spojrzenia na dotychczasową twórczość Dave’a Douglasa. Otóż, dla mnie kariera artystyczna Douglasa dzieli się wyraźnie na dwa okresy: burzy i naporu (lata 90. i początek XXI wieku) i małej stabilizacji (od 2002 roku, kiedy to wydał płytę "The Infinite").

Pierwszy okres to prawdziwa erupcja różnych pomysłów realizowanych w różnych , czasami dziwnych składach. Nie wchodząc głębiej w szczegóły, obojętnie czy mieliśmy wtedy do czynienia z Tiny Bell Trio, Charms Of The Night Sky czy też innymi zespołami Douglasa, to płyty zachwycały zarówno świetnymi kompozycjami, jak znakomitym wykonawstwem oraz - co najważniejsze - wnosiły moim zdaniem wiele nowych elementów do świata jazzu.
Bez wątpienia, takie płyty jak "Sanctuary", "Magic Triangle", "Charms Of The Night Sky", "Songs For Wandering Spirits", "El Trilogy" czy "Witness", by wymienić tylko niektóre z nich, są płytami ważnymi w najnowszej i nie tylko najnowszej historii jazzu. Wiem, że ten pogląd wymagałby poszerzonego uzasadnienia, ale poprzestanę na stwierdzeniu, iż takie jest moje subiektywne zdanie.

Drugi okres kariery Douglasa, począwszy od wspomnianej przeze mnie płyty "The Infinite" przynosi już muzykę lżejszego kalibru i o mniejszym ciężarze gatunkowym, jeżeli takich określeń można użyć. Cóż to oznacza? Otóż, według mnie, Douglas popadł nieco w rutynę, a również co daje się zauważyć zaczęło brakować mu świeżych pomysłów, co grać i jak grać. Daleki jestem od stwierdzenia, iż wszystkie płyty nagrane po 2001 roku są miałkie i nieudane, ale forma muzyczna Douglasa jest co najmniej chwiejna. Bo o ile doceniam takie płyty jak "The Infinite", która - moim zdaniem - była udanym wypadem artysty w kierunku muzyki wyraźnie inspirowanej akustycznym kwintetem Milesa Davisa z połowy lat 60., o tyle takich płyty jak "Freak In", będącej swojego rodzaju odpowiedzią na elektryczną muzykę Davisa czy też "Strange Liberation", penetrującej wspólnie z Billem Frisellem tzw. "Americanę", nie mogę zaliczyć do udanych. Gdy dołożymy do tego nieprzekonującą "Meaning And Mystery", która jest płytą w takim samym stopniu poprawną, jak i zachowawczą, to nawet elektryczne nagrania z serii Keystone – "Keystone" oraz "Moonshine", choć całkiem ciekawe i interesujące nie zacierają tego niezbyt dobrego wrażenia - dreptania Douglasa w miejscu.

I teraz już naprawdę, przechodząc do recenzowanej płyty, należy zadać sobie pytanie: czy jest ona jakimś światełkiem w tunelu i czy może być otwarciem następnego okresu w karierze Douglasa, który będzie owocniejszy niż okres nazwany przeze mnie małą stabilizacją. Na takie pytania recenzowana płyta odpowiedzi jednoznacznej nie udziela. O żadnym przełomie mówić nie można, ale od razu zaznaczam, że miło jest posłuchać zespołu Douglasa na żywo, chociaż porównując tę płytę z albumem "Live At Bimhuis", oceniłbym wyżej ten drugi. Wyższość "Live At Bimhuis" nad obecnie omawianą płytą polega według mnie tym, iż ta pierwsza przedstawia zapis pełnego koncertu, a "nie tak znowu często pojawiają się na rynku nagrania, które rzetelnie rejestrują przebieg koncertu od pierwszego dźwięku po ostatni zagrany akord", jak to napisał w swojej recenzji Andrzej Kalinowski.

Natomiast "Live At Jazz Standard" jest jakby nie było tylko wyborem z różnych koncertów, które odbywały się w tym klubie w grudniu 2006 r. Z drugiej jednak strony słuchacz ma możliwość zapoznać się z 14 premierowymi kompozycjami Douglasa, nieznanymi wcześniej z płyt studyjnych. Pełny zapis 12 koncertów można zresztą kupić za kwotę 70$ i ściągnąć w mp3 ze strony http://musicstem.com/album/178

Niemniej jednak i tak ta płyta (płyty) może słuchaczowi przynieść wiele satysfakcji, z tym, że "Live At Jazz Standard" jest albumem nieco nierównym - pierwsza płyta jest wyraźnie słabsza od drugiej. Zacznijmy od składu grupy. Jest to ten sam skład co na "Meaning And Mystery" - Penn, Genus, McCaslin i Caine, więc bez niespodzianek, wiadomo, czego się po nich możemy spodziewać. Niespodzianką natomiast jest instrument, na którym podczas koncertu grał Dave Douglas, a był nim koronny instrument Dona Cherry’ego - kornet. Użycie tego instrumentu nie zmieniło zasadniczo charakteru zagranej muzyki w porównaniu z tą znaną nam z płyt studyjnych.

Jak już wspomniałem pierwsza płyta niezbyt przypadła mi do gustu, ale nie wynika to z braku umiejętności muzyków czy też braku zaangażowania, bo tego nie można im odmówić, a raczej powodem jest słabość kompozycji, choć nie mogę powiedzieć, że wszystkich. Niektóre z nich tak jak "Indian Point" (najdłuższa kompozycja na płycie) mogą zachwycić takim swoistym leniwym klimatem i piękną linią melodyczną. Również urocza ballada "The Next Phase (For Thomas)" porusza takim niewymuszonym spokojem. Gdy jednak następny po nim utwór "October Surprise" powiela jego rozwiązania, może to już tylko nużyć. Pozostałe utwory, no może poza energetycznym "Seth Thomas", niczego nowego nie wnoszą i co prawda można podziwiać umiejętności muzyczne artystów, ale jakoś te utwory ani mnie grzeją, ani ziębią. Muzyka na bardzo przyzwoitym poziomie, ale jakoś nie porusza.

I gdy już z rezygnacją sięgałem po drugą płytę, licząc co najwyżej na jeden lub dwa utwory, które mnie zadowolą, to już od pierwszych dźwięków musiałem ze zdumieniem przetrzeć uszy. "Meaning and Mystery", bo tak nazywa się pierwszy utwór na CD nr 2, którego wbrew swojemu tytułowi, nie odnajdziemy na tak nazywającej się płycie studyjnej, jest po prostu zachwycającą kompozycją, kojarzącą mi się nieco z pierwszą częścią "Kujawiak Goes Funky" Zbigniewa Namysłowskiego. Ta sama lekkość, świetny i zwiewny motyw przewodni - co tu dużo pisać, prawdziwy hit. Płyta zaczyna się więc bardzo dobrze, a później na szczęście nie obniża swego poziomu. Na kolejnym energetycznym "Navigations" możemy zachwycić się chociażby grą Uriego Caine'a na Fenderze. Nie będę opisywał kolejnych utworów, ale mogę zapewnić, iż obojętnie czy będziecie słuchać elegijnego "Redemption" czy żwawego z takim wesołym tematem "Little Penn", każdy z nich zasługuje na uznanie i pochwałę.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na dwa ostatnie bonusowe utwory, skądinąd jedyne, które znaliśmy z płyt studyjnych Douglasa - "Magic Triangle" z płyty o tym samym tytule i "A Single Sky" ze "Strange Liberation". O ile "Magic Triangle" niewiele - poza wzbogaceniem brzmienia tego utworu o piano Fendera - różni się od wersji studyjnej, o tyle "A Single Sky" w porównaniu z pierwowzorem to już całkiem inna bajka. Na płycie "Strange Liberation" "A Single Sky", otwierająca płytę, była tylko krótką 2-minutową introdukcją, tymczasem na koncercie rozrosła się ona do blisko 11-minutowego eposu o otwartej strukturze, co pozwoliło na. użyję w tym wypadku nieprawidłowego zwrotu, "wygranie się" wszystkim muzykom aż do bólu. Równie fajne zakończenie, jak wspaniały był początek.

Reasumując, mimo wszystko, polecam to wydawnictwo, chociaż zdaję sobie sprawę, iż gdyby Dave Douglas ograniczył się do jednej płyty, właśnie tej drugiej i dołożył do niej np. "Indian Point", moja ocena byłaby znacznie wyższa.

 

Dave Douglas - Live At Jazz Standard (2007)

 

Dave Douglas - cornet
Donny McCaslin - tenor saxophone
Uri Caine - Fender Rhodes
James Genus - contrabass
Clarence Penn - drums


 


Album 1

 

1.  
Earmarks
    [05:58]

 

2.  
Tree And Shrub
    [04:01]

 

3.  
War Room
    [05:18]

 

4.  
Indian Point
    [11:16]

 

5.  
The Cornet Is A Fickle Friend
    [01:53]

 

6.  
The Next Phase (For Thomas)
    [07:25]

 

7.  
October Surprise
    [09:21]

 

8.  
Seth Thomas
    [10:23]

 


Album 2

 

1.  
Meaning And Mystery
    [07:59]

 

2.  
Navigations
    [08:50]

 

3.  
Redemption
    [04:54]

 

4.  
Little Penn
    [08:26]

 

5.  
Living Streams
    [06:27]

 

6.  
Leaving Autumn
    [08:41]

 

7.  
Magic Triangle
    [07:00]

 

8.  
A Single Sky
    [10:40]
Robred
O mnie Robred

Uwaga!!! Pobrane elementy dotyczące street artu, o ile nie dotyczą Warszawy, nie pochodzą od autora strony Information is not knowledge Knowledge is not wisdom Wisdom is not truth Truth is not beauty Beauty is not love Love is not music Music is THE BEST FRANK ZAPPA (Packard Goose) INNI O MNIE "Sam się idź leczyć, gnido" Artemida - Moderna "Jesteś damskim bokserem, towarzyszu" Flamenco "Nieuk aspirujący do grona idiotów" Jakub46 "Jest pan zwykłym chamem" - Samotny Wilk ADH "Bo jesteś zwykłym debilem" - Asmodeus "Za chamskie słownictwo. Blok." - Stary "Pisząc jak bydlak, stajesz się bydlakiem!" Jacek Paweł Jarecki "Zostałeś zbanowany. Akceptuje tu tylko myślących po polsku." malibu "Wycinam zawsze wasze lewackie chamstwo i komentarze ad personam, a nigdy rzeczową duskusję" iustus "Ty i tobie podobni, to nieodrodne dzieci, a może już wnuki i prawnuki stalinowskich pachołków, którzy zatruli polską ziemię po 1945 roku i dalej zatruwają." piotruśpan "Po przeczytaniu uwag osobnikow typu Robred i Wywczas wiem, ze akurat w powyzszym cytacie pisze on prawde, rzeczywiscie ci ludzie nie glosuja ani na PO ani na PiS. Oni glosuja w swoim kraju na Jedna Rosje." melgibson "Zapracowałeś na bana. Czuj się zaszczycony, banuje wyjątkowych kretynów." chinaski "jesteś gnida, i tyle." t-rex "przypadek nieuleczalnego zdebilenia" Kurtyna "Prawdziwym wyzwaniem są dla mnie takie pokręcone indywidua, jak Ty, Robredzie" t-rex "ban za chamstwo" Świt "Trudno. Zasady. Za personalny atak. Blok." Stary "faktycznie, głupi jesteś" Laleczka "na suszarkę z autorem tekstu skoro mu wyprali mózg to niech wyschnie!" Jasiek45 "człowiek o inteligencji szeregowego milicjanta" gość "Mam taki zwyczaj, że jak ktoś nie rozumie dwa razy, to za trzecim razem dostaje lekcje dobrego wychowania i skierowanie do obory. Więc sio mi stąd...!" Gadowski "Wypierdalaj na Onet, szmaciarzu" Zielona Wyspa "Błagam! Usuń tego chwasta" Zielona Wyspa "Z chujami i zdrajcami nie rozmawiam. Spadaj" Zielona Wyspa "Właśnie tacy jak ty, bękarty żydokomuny, powinny komentować na Onecie lub WP. Tam jest wasze, i twoje miejsce. Właśnie na WP dają teraz popis Polskości takie szuje jak ty, pod wpisem o nowym Godle Rzeczpospolitej zaproponowanym przez polskich górali. Dołącz się do tych komentatorów. Tam wypowiadają się tacy "prawdziwi Polacy", jak ty." Zielona Wyspa Tekst i słowa piosenki Lou Reed - Last Great American Whale The Rip lyrics found at elyricsworld.com

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura