Choćby nie wiadomo jak się poseł Janusz Palikot silił, to i tak Mariana Krzaklewskiego nie przebije... Kampanię wyborczą największego politycznego skandalisty w Polsce wspierali finansowo biedni studenci oraz emeryci, tymczasem byłego kandydata na prezydenta w 2000 roku finansowali nawet jego najbardziej zagorzali polityczni przeciwnicy, będący członkami Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Co łączy kontrowersyjnego lubelskiego parlamentarzystę Platformy Obywatelskiej - Janusza Palikota z niegdysiejszym przewodniczącym "Solidarności", a obecnie kandydatem z ramienia PO na Eurodeputowanego - Marianem Krzaklewskim?! Po pierwsze - obydwaj (zupełnie wbrew politycznej logice i pomimo skrajnej różnicy poglądów) znaleźli się w orbicie działania partii kierowanej przez premiera Donalda Tuska. Po drugie - każdy z nich ma na swoim koncie patologiczny proceder nielegalnego finansowania kampanii wyborczej. Jednak Palikot - Krzaklewskiemu w tej sprawie do pięt nie dorasta!
W przypadku, bowiem posła Platformy mamy do czynienia z nieprawidłowościami rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, zaś były kandydat na prezydenta, to niestety przykład "przekrętu" na grube miliony. Palikot wmawia społeczeństwu, że na jego fundusz wyborczy wpłacali swoje oszczędności biedni studenci, a także emeryci. Natomiast Marian Krzaklewski (gdyby hipotetycznie był indagowany o temat finansowania jego kampanii prezydenckiej w 2000 roku), mógłby iść w tej sofistycznej argumentacji o wiele dalej i stwierdzić, że wspierali go nawet polityczni oponenci. Najwięcej w tej sprawie - oprócz samego zainteresowanego - wie zapewne niedoszła szefowa Totalizatora Sportowego, była skarbnik AWS-u, a jednocześnie główna księgowa kampanii wyborczej Krzaklewskiego - Aleksandra Mietlicka.
Prokuratura nigdy tej sprawy - nawet w najmniejszym stopniu nie wyjaśniła, a opinia publiczna szybko o niej zapomniała. Amnezja jest tu zresztą zachowaniem typowym. Co bardziej dociekliwi dziennikarze powinni jednak pamiętać taką niebywale groteskową scenę, mającą miejsce bezpośrednio po zakończeniu kampanii prezydenckiej na jesieni 2000 roku - kiedy to jednego z lokalnych działaczy SLD chciano pozbawić członkowstwa w partii, za rzekome wpłacenie pieniędzy na fundusz wyborczy Mariana Krzaklewskiego. Przy czym trzeba od razu zaznaczyć, iż sam zainteresowany "sponsor" kampanii Krzaklewskiego nic o tym egzotycznym transferze nie wiedział.
Były lider "Solidarności", a zarazem przewodniczący AWS wiele w tamtym czasie jeździł po Polsce. Poparcie wyborców próbował pozyskiwać sobie za pomocą bezpośrednich spotkań ze społeczeństwem, pikników wyborczych i koncertów znanych gwiazd polskiej estrady. Rezultat wszystkich tych działań okazał się - jak powszechnie wiadomo - marny. Nie o to jednak chodzi... W toku prowadzonej z wielkim rozmachem kampanii wyborczej, jedna z takich imprez odbyła się w byłym mieście wojewódzkim - Koninie. Dziennikarze lokalnych mediów z całą pewnością doskonale ją pamiętają. Na scenie, bowiem ku zdziwieniu wszystkich obecnych obok Mariana Krzaklewskiego, szefa jego sztabu wyborczego Wiesława Walendziaka - wystąpiła popularna polska piosenkarka "Urszula". Problem jednak w tym, iż za jej koncert, podobnie jak za występy inynch zespołów kulturalno-rozrywkowych, grających przed artystką tak zwany saport - Komitet Mariana Krzaklewskiego nigdy oficjalnie nie zapłacił. Całe zdarzenie miało miejsce w czwartek 14 września 2000 roku. Nawet przy założeniu, że "Urszula" koncertowała za darmo było to w obliczu prawa - niematerialne wsparcie kampanii wyborczej, co poważnie obciąża zleceniobiorcę, a przede wszystkim zleceniodawcę.
Proceder nielegalnego finansowania kampanii wyborczych występuje w naszej rodzimej polityce o wiele mocniej niż się komukolwiek wydaje, a "pajacowaty" parlamentarzysta Platformy Obywatelskiej, to jedynie wierzchołek góry lodowej i tak naprawdę "mały pikuś". Kluczowe pytanie jest jednak inne: - Jak daleko można się posunąć we wciskaniu wyborcom przysłowiowego "kitu" i gdzie są granice cynizmu oraz hipokryzji? Janusz Palikot usiłuje nas przekonać, że zazwyczaj biedni studenci, a także emeryci przeznaczyli wszystkie swoje oszczędności pieniężne, aby wesprzeć jego kampanię wyborczą. Z kolei doświadczenia Mariana Krzaklewskiego mogłyby doprowadzić go do jeszcze bardzej absurdalnego wniosku - że oto jego wyborcze poczynania finansowali nawet najwięksi polityczni adwersarze. Takie tłumaczenia, to jednak nic innego tylko skrajna wiara w naiwność wyborców, a przede wszystkim obrażanie ludzkiej inteligencji.
Platforma Obywatelska głosiła, iż w polityce muszą obowiązywać standardy. Definicja standardu nie oznacza jednak wcale sytuacji, że musi zaistnieć procesowo i prawomocnie stwierdzone przestępstwo, aby wobec danego polityka zastosować rygor politycznej odpowiedzialności. Patrząc z tej perspektywy - argumentacja, iż prokuratura nic nie stwierdziła jest prawie całkowicie pozbawiona walorów intelektualnych i mało przekonywująca. Standard, to bowiem przyjmowanie negatywnej postawy niekoniecznie zabronionej prawem.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości