Kurier z Munster Kurier z Munster
598
BLOG

Magia wyborczych jedynek...

Kurier z Munster Kurier z Munster Rozmaitości Obserwuj notkę 48

      Zabobon tak zwanych wyborczych jedynek, staje się coraz bardziej niebezpieczny dla demokracji. Wybory wygrywają zazwyczaj pierwsi na listach, ale o tym - kto ma być pierwszy - decydują arbitralnie partyjni liderzy, a w najlepszym przypadku wąskie polityczne środowiska. Sam akt głosowania jest demokratyczny, jednak desygnowanie kandydatów na listy wraz z całą procedurą prowadzenia kampanii wyborczej, już dużo mniej. Głosy oddane na jedynki, to wbrew powszechnemu przekonaniu wcale nie najbardziej świadomy, przemyślany wybór, lecz zwykła statystyczna prawidłowość, a często nawet przypadek. Zakreślenie krzyżyka przy nazwisku pierwszego-lepszego kandydata - nie tylko, że pozwala zaoszczędzić na czasie, ale przede wszystkim zwalnia z myślenia... Mechanizm ten zastąpił praktykę zlikwidowanej niegdyś listy krajowej, gdzie centralni przywódcy dobierali sobie sami parlamentarną reprezentację. 

      Wojciech Olejniczak z Łodzi do Warszawy, Adam Bielan z Małopolski na Mazowsze, Ryszard Czarnecki z Dolnego Śląska na Kujawsko-Pomorskie, Joanna Senyszyn z Gdyni do Krakowa, Konrad Szymański z Wrocławia do Poznania, itd., itd. Jednym słowem wyborcza turystyka trwa i święci ogromne sukcesy. Wystarczy tylko umieścić konkretnego działacza na pierwszym miejscu, określonej listy wyborczej i ma już on prawie stuprocentowe szanse na zdobycie parlamentarnego mandatu. Wszystko inne przestaje być ważne. Obojętne jest, bowiem gdzie osoba pretendująca do danej funkcji mieszka, gdzie pracuje, czym się zajmuje, jakie posiada kwalifikacje, wykształcenie, doświadczenia, sukcesy, czym się wyróżnia, jaką posiada osobowość. Wszystko to staje się mniej ważne. Rozstrzygające znaczenie stanowi zaś statystyczna prawidłowość, rachunek prawdopodobieństwa, partyjna hierarchia, a przede wszystkim kolejność na liście. Jeżeli w poszczególnych okręgach mandaty zdołały zdobyć osoby tam nieurodzone, niemieszkające i niepracujące na codzień, to oznaczać może to tylko jedno - że jest to najbardziej nieświadomy, a także przypadkowy wybór. Głosuje się nie na konkretne nazwisko, lecz na nazwisko piewrsze w kolejności. Nie na danego człowieka, lecz na nadany mu przez partyjną górę numer. O tym zaś kto dostąpi zaszczytu bycia pierwszym na liście, przesądza nie popularność wśród partyjnych mas, poparcie szeregowych członków poszczególnych ugrupowań, czy wewnątrzorganizacyjne prawybory tylko wola centralnych liderów. Dlatego, to taki niedemokratyczny wybór.
       Donald Tusk, Jarosław Kaczyński, czy Grzegorz Napieralski - po prostu biorą długopis lub wieczne pióro do ręki, siadają wygodnie przy stole i coś zaczynają kreślić. Jednych umieszczają na najwyższych premiowanych pozycjach, innych przesuwają do przodu, bądź tyłu, a jeszcze innych w ogóle skreślają. Przy czym wiodącego znaczenia - przy podejmowaniu takich, a nie innych rozstrzygnięć - nabiera wcale nie błyskotliwość polityczna określonych kandydatów, ich przygotowanie merytoryczne, czy kreatywność, lecz lojalność wobec partyjnego przywódcy, centralnego dworu, upośledzająca wręcz spolegliwość, albo zasobność prywatnego portfela, bądź - co jeszcze gorsze - poparcie sponsorów. W politycznej nomenklaturze postępowanie takie nazywa się "układaniem list". Już sama, więc semiotyka tego terminu wskazuje na patologiczny oraz antydemokratyczny kontekst całej tej procedury. Typowanie pierwszych na liście, to swego rodzaju sposób na instruowanie wyborców przez centralnych partyjnych liderów, a mówiąc innymi słowy "rzucanie magicznego zaklęcia" do elektoratu poszczególnych ugrupowań, w stylu - "macie poprzeć tego, a nie tego!"
       Z kolei sam akt głosowania stanowi już czystą formalność i posiada on charakter o wiele bardziej rytualny niż racjonalny. Wyborcze jedynki zazwyczaj wygrywają, gdyż przemawia za tym ogromna społeczna nieświadomość, prosta matematyczna statystyka oraz rachunek prawdopodobieństwa. W niewielkim uproszczeniu wygląda, to mniej więcej w następujący sposób. - Na partyjnych kartach do głosowania znajdują się kandydaci lokalni, znani dobrze tylko na pewnym obszarze danego okręgu wyborczego, a także bardziej globalni - uchodzący za powszechnie identyfikowalnych. W rzeczywistości, jednak poziom społecznej rozpoznawalności, osób postrzeganych jako kandydatów globalnych, jest w dużym stopniu mniejszy niż się w różnego rodzaju kalkulacjach zakłada i przyjmuje. Adam Bielan - nie jest przecież znany w każdej wsi na mazowszu, Ryszard Czarnecki - w kujawsko-pomorskim, Konrad Szymański - w wielkopolsce, a Joanna Senyszyn - w małopolsce. Ich popularność jest grubo przesadzona, a poza tym przecież - nie każdy pierwszy na liście, to polityk z czołówek programów informacyjnych, kolorowych okładek gazet, czy  tak zwana medialna osobowość. Dlatego w socjologicznej analizie o wiele lepiej dokonać typologicznego rozróżnienia na kandydatów lokalnych oraz wyborcze jedynki. Zastosowanie takich kategorii porównawczych, lepiej ilustruje sytuację, jest bardziej realne, a także bliższe rzeczywistości.
       Kandydaci lokalni są zazwyczaj dobrze identyfikowani, a poziom ich społecznej rozpoznawalności jest bardzo duży, ale tylko na pewnym lokalnym obszarze terytorialnym. Głosowanie na nich ma więc, w przeważającej mierze przestrzennie ograniczony, ale świadomy oraz racjonalny charakter. Głosują na nich przede wszystkim Ci, którzy ich znają i popierają. Tymczasem, tak zwane wyborcze jedynki - zdobywają najczęściej równomierne poparcie wyborców, w skali określonego wyborczego okręgu, ale głosowanie na nie - nie jest już w takim stopniu przemyślane, świadome oraz racjonalne. Decydujące znaczenia posiadają tu niejednokrotnie czynniki rytualne, dzałające według zasady - głosuję na pierwszego, bo tak jest najłatwiej, najwygodniej, albo gdyż nie wiem na kogo personalnie oddać swój głos. Skreślenie pierwszego, lepszego nazwiska na górze wyborczej listy - nie tylko oszczędza czas, ale przede wszystkim zwalnia z myślenia. Dlatego jest, to bardzo często wybór rytualny i przypadkowy.
       Ordynacja wyborcza konstytuuje praktykę, iż głosowanie odbywa się na wielkich wyodrębnionych przestrzeniach. Dla przykładu w okręgu, w którym znajduje się aż  trzy tysiące obwodowych komisji wyborczych - wystarczy, w każdym takim małym punkcie zdobyć po dwadzieścia głosów i już ma się pewny parlamentarny mandat, a przecież niezorientowanych wyborców są całe setki. Reguły te nie posiadają zastosowania tylko, w przypadku osób powszechnie znanych, o bardzo dużej oraz ogólnokrajowej rozpoznawalności, gdzie dokonywany przez wyborców, w takich sytuacjach akt głosowania - jest świadomy, a także racjonalny; jak również podczas wyborów samorządowych w małych, prowincjonalnych ośrodkach, gdzie kolejność na liście nie odgrywa właściwie żadnego, a już na pewno decydującego znaczenia.
       Zabobon wyborczych jedynek jest szkodliwy, ale przede wszystkim groźny dla demokracji, nie tylko z powodu samego mechanizmu głosowania, lecz w największym stopniu niedemokratycznego sposobu ustalania miejsc na listach i patologicznej, wręcz kryminogennej praktyki prowadzenia kampanii wyborczej. Ostre słowa posłanki PiS-u Jolanty Szczypińskiej, iż (...) "To była jedna z najgorszych i najbardziej egoistycznych kampanii wyborczych, w jakich brałam udział" (...) - są na pewno, w jakiejś mierze rezultatem powyborczej frustracji, ale niezależnie od tego faktu -  wyjątkowo trafnie opisują wyborczą rzeczywistość - nie tylko tej, zakończonej właśnie kampanii do Europarlamentu, ale każdej innej. W ferworze różnego rodzaju promocyjnych poczynań - partyjne jedynki posiadają właściwie monopol na wszystko, a dostęp do środków masowego przekazu stał się bardzo niesymetryczny. Na drogich, ale za to bardzo dobrze widocznych ulicznych bilbordach, umieszcza się tylko podobizny jedynek - witające się, bądź stojące ramię w ramię z centralnym, partyjnym liderem; na spotkaniach z wyborcami mogą zabierać głos tylko jedynki; do prestiżowych medialnych debat zaprasza się tylko jedynki; największe limity finansowe, na prowadzenie kampanii otrzymują jedynki. Tymczasem podstawową regułą wszelkiej demokratycznej rywalizacji, powinna być równość. Czy w dobie powszechnego forsowania, tak zwanych wyborczych jedynek, ta równość nie została przypadkiem poważnie zachwiana?! Wiele do myślenia daje wypowiedź przewodniczącego Zarządu Głównego Prawa i Sprawiedliwości - Joachima Brudzińskiego. Na sensowne pytanie jednego z dzennikarzy - dlaczego jego partia "grała"tylko na pierwszych na listach, odpowiedział retorycznie: - (...) "A na kogo mieliśmy grać, na ostatnich" (...)Prawidłowa odpowiedź powinna zaś brzmieć: - na wszystkich równo, uczciwie i sprawiedliwie. Jednak w innych ugrupowaniach jest dokładnie tak samo - o ile nie jeszcze gorzej.
       Zabobon wyborczych jedynek, przypomina wiernie inny znany z historii wyborczy zabobon - tak zwanej listy krajowej. Tam też centralni, partyjni przywódcy - typowali sobie arbitralnie najwierniejszych ludzi do parlamentu. Tamten mechanizm miał, jednak o wiele bardziej patologiczne cechy, gdyż mandat można było uzyskać, nawet przy czysto hipotetycznym założeniu, iż otrzyma się zaledwie jeden głos. W przypadku wyborczych jedynek, jest to na szczęście niemożliwe, gdyż należy zdobyć najwięcej spośród wszystkich innych kandydatów głosów na liście . Problem polega jednak na tym, iż sam sposób oddawania tych głosów jest bardziej rytualny niż racjonalny, automatyczny niż  świadomy i przypadkowy niż zaplanowany. Jedną z najbardziej chyba spektakularnych osobliwości wyborów z 4 czerwca 1989 roku, których niedawno obchodziliśmy dwudziestą rocznicę było bezlitosne rozprawienie się ze wskazaną przez komunistycznych, PRL-owskich dygnitarzy listą krajową, odrzucenie wszystkich wytypowanych tam nazwisk i wyrzucenie jej do śmietnika historii. Ostatecznie w 2001 roku, taki mechanizm głosowania został zlikwidowany. Arbitralne typowanie, a następnie natarczywe forsowanie wyborczych jedynek, to w jakimś sensie pozostałość dawnego systemu oraz starych centralistycznych przyzwyczajeń, która ma w dodatku niewiele wspólnego z zasadami równości i demokracji. Pytanie jest zasadnicze - czy po dwudziestu latach demokratycznych przemian nie powinniśmy, tego szkodliwego i antydemokratycznego mechanizmu po prostu zlikwidować, w podobny sposób, jak zrobili to ojcowie naszej demokracji, wolności oraz niepodległości z listą krajową?! 

Romano Manka-Wlodarczyk

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (48)

Inne tematy w dziale Rozmaitości