Kurier z Munster Kurier z Munster
417
BLOG

Wybory proporcjonalnie nieproporcjonalne...

Kurier z Munster Kurier z Munster Rozmaitości Obserwuj notkę 12

        Istniejący w Polsce system wyborczy proporcjonalny, wbrew nazewnictwu, wcale nie jest proporcjonalny; posiada liczne sprzeczności, niekonsekwencje, a także wypaczenia i może prowadzić do różnego rodzaju absurdalnych anomalii: - gdzie ta sama partia, w jednych wyborach uzyskując gorszy wynik wyborczy, liczony w procentach - zdobędzie więcej parlamentarnych mandatów, a w drugich przy lepszym rezultacie społecznego poparcia - mniej. Teoretycznie, ale również i w praktyce -  możliwa jest także kuriozalna sytuacja - iż w jednych i tych samych wyborach ugrupowanie, które zdobędzie więcej głosów w skali kraju, otrzyma mniej miejsc w Sejmie od ugrupowania, które uzyskało o kilka procent gorszy wynik i na odwrót. Takie działanie wyborczej zasady proporcjonalności to drwina, nie tylko z reguł demokracji ale przede wszystkim dorobku nauk ścisłych - statystyki oraz matematyki.

Matematyka nie obowiązuje!
        Przysłowie mówi, iż najlepiej do wyobraźni przemawiają liczby, a te niestety obnażają funkcjonujący, w polskiej rzeczywistości wyborczej system proporcjonalny bezlitośnie. Aby się o tym przekonać, wystarczy tylko porównać ze sobą wyniki poszczególnych partii, uzyskiwane w wyborach, odbywających się pod rządami tej samej ordynacji oraz takiego samego sposobu przeliczania głosów na parlamentarne mandaty i skonfrontować je z liczbą mandatów faktycznie otrzymywanych przez konkretne ugrupowania.
        I tak, w 1993 roku SLD uzyskał 20,41 procent wyborczego poparcia, zdobywając 171 miejsc w Sejmie. Cztery lata później poprawił swój wynik o bez mała 7 procent (27,13), jednakże otrzymał o 7 mandatów mniej. Podobnie Unia Demokratyczna, w roku 1993 - zdobyła 10,59 procent głosów ogółu wyborców, co dało jej 74 sejmowe fotele, by w kolejnych wyborach (strtując już jako Unia Wolności), przy lepszym o prawie 3 procent rezultacie wyborczym (13,37), uzyskać o 14 poselskich foteli mniej. W roku 1993 poparcie społeczne otrzymane przez KPN, na poziomie 5,77 procent, pozwoliło temu ugrupowaniu wprowadzić do Sejmu 22 posłów, jednak BBWR z nieznacznie gorszym wynikiem (5,41) mógł się cieszyć już tylko z 16 mandatów, a cztery lata później ROP z rezultatem wyższym niż poprzednio BBWR, bo wynoszącym 5.56 procent - zdobył zaledwie 6 miejsc w Sejmie.
        Dokonana w 2001 roku zmiana metody przeliczania wyborczych głosów na parlamentarne mandaty - z "d' Hondta" na "Sainte-Lagu" - zmniejszyła, co prawda dysproporcje w uzyskiwaniu sejmowych miejsc, pomiędzy komitetami z dużym oraz mniejszym poparciem wyborców, ale nie zlikwidowała ostetecznie poważnych rozbieżności matematycznych, pomiędzy ogólną liczbą zdobywanych w skali kraju głosów, a otrzymywanych mandatów. System wbrew nazewnictwu jest nadal nieproporcjonalny i posiada wiele całkowicie nielogicznych anomalii.
        Dla przykładu - w 2001 roku LPR, zostało obdarzone zaufaniem wyborców na poziomie 7,87 procent, w rezultacie czego uzyskało 38 miejsc w Sejmie. W następnych wyborach nieznacznie poprawiło swój wyborczy wynik (7,97), ale dostało o 4 poselskie fotele mniej. Analogicznie sytuacja ma się ze zwycięzcami poszczególnych wyborów. W roku 2001 - SLD wygrało wybory z rezultatem 41,04 procent i uzyskało, aż 217 mandatów. Z kolei sześć lat później - PO otrzymało nieco lepszy wynik (41,51), ale przypadło jej aż o 8 miejsc w Sejmie mniej.
        Gdyby, dla celów czysto analitycznych hipotetycznie przyjąć, iż rezultaty obydwu tych partii, padły w tym samym czasie, w trakcie jednych i tych samych wyborów, to mielibyśmy do czynienia z absurdalną sytuacją, w której PO zdobyłaby, w skali kraju więcej głosów od SLD, ale otrzymała mniej paralementarnych mandatów. Scenariusz taki nie należy jednak wcale do "politycznego science fiction" i jest możliwy, zarówno w teorii, jak i praktyce.
       Pozostaje jedynie postawić pytanie - co się stanie jeżeli kiedyś się  rzeczywiście spełni i komu wówczas prezydent powierzy misję tworzenia nowego rządu...?


Asymetria wyborczych wymiarów...
        Anomalie w polskim systemie wyborczym, wynikają z jednej podstawowej niekonsekwencji. Otóż - pomiaru społecznego poparcia dla poszczególnych partii, a przede wszystkim procedury zliczenia głosów dokonuje się w skali kraju, a algorytmy podziału parlamentarnych mandatów stosuje się w ramach poszczególnych okręgów wyborczych. Asymetria tych dwóch poziomów, to główna przyczyna zachodzenia różnego rodzaju, dalece nieproporcjonalnych rozstrzygnięć.
         W takim, bowiem niesymetrycznym układzie - ogólnokrajowy wynik, nie posiada pierwszoplanowego znaczenia dla faktu - ile dane ugrupowanie zdobędzie miejsc w Sejmie, a konkretne wielkości oraz dane statystyczne, jakimi się operuje w wymiarze kraju - mają tylko i wyłącznie ważność medialną, lecz realnie nie istnieją, a przede wszystkim nie są wprost adekwatne wobec wyborczej rzeczywistości. 
         W praktyce decydującą rolę odgrywa, bowiem rozkład społecznego poparcia, jakie określona partia polityczna otrzymuje w poszczególnych okręgach oraz jego relacja do rozkładu poparcia innych ugrupowań.
         Rezultatem takiego stanu rzeczy może być sytuacja, iż w jednych wyborach pewien komitet uzyska tylko 35 procent głosów ogółu wyborców, ale zdobędzie zdecydowaną większość w Sejmie, a w drugich inny komitet otrzyma o 10 punktów procentowych więcej, lecz przypadnie mu niestety o wiele mniej poselskich foteli i będzie musiał klecić koalicję.

Dwa razy dwa musi równać się cztery...!
         Aby polski system wyborczy posiadał w rzeczywistości realne, a nie tylko werbalne walory proporcjonalności - a więc, aby społeczne poparcie, jakim dysponują poszczególne ugrupowania odpowiadało ich parlamentarnym zdobyczom, to pomiędzy wyborczym wynikiem mierzonym w skali kraju, a mechanizmem podziału parlementarnych mandatów - musi istnieć logiczna oraz realna symetria.
        Mówiąc innymi słowy: - podział mandatów musi być dokonywany w najogólniejszym i co bardzo ważne tym samym wymiarze, co procedura zliczania głosów. Obydwie te struktury wyborcze oraz wielkości ilościowe, powinny pozostawać wobec siebie, w stosunku adekwatnym. 
       W postulowanej praktyce wyborczej oznacza to, iż podział parlamentarnych mandatów pomiędzy określonymi partiami, musi w pierwszej kolejności dokonywać się w skali kraju, a następnie wewnętrznie w ramach konkretnych ugrupowań, biorąc pod uwagę przede wszystkim wyniki poszczególnych lokalnych list tych ugrupowań, uzyskiwane w ramach danych okręgów wyborczych, a w ostatniej fazie dopiero rezultaty kondydatów znajdujących się na listach okręgowych konkretnego komitetu. 
         Tylko taki system wyborczy, będzie logiczny, proporcjonalny, a przede wszystkim sprawiedliwy. Tylko w takich warunkach - matematyka zacznie obowiązywać, a dwa razy dwa zawsze będzie równało się cztery. I tylko wówczas, partia, która uzyska 50 procent głosów wyborców, otrzyma dokładnie taką samą wielkość poselskich miejsc w Sejmie.
         Obowiązującemu aktualnie w Polsce systemowi wyborczemu, niestety jeszcze bardzo daleko do ideału proporcjonalności - jest on raczej "proporcjonalnie nieproporcjonalny" niż proporcjonalny.

Romano Manka-Wlodarczyk

 

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Rozmaitości