Prezydent Lech Kaczyński naciskał na pilotów, aby lądowali na lotnisku w Smoleńsku – to wersja sugerowana wyraźnie przez Gazetę Wyborczą i cały związany z nią nurt ideowy. Prezydent Lech Kaczyński padł ofiarą zamachu – z kolei takie wytłumaczenie starają się od początku forsować publicyści związani z PiS-em. Obydwie teorie spiskowe, mocno podszyte emocjami i (co tu dużo ukrywać) zdeterminowane przez aktualny podział polityczny. A jaka jest prawda? Prawdy możemy nie dowiedzieć się nigdy – tak, jak w przypadku katastrofy samolotu w Gibraltarze z gen. Władysławem Sikorskim na pokładzie, czy zabójstwa prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna Kennedyego. Czasami los zamyka takie zdarzenia na zawsze w sferze hipotez. A hipotezy to, jak wiadomo tylko hipotezy i aż hipotezy…
Pewne jest, iż silniki Tu-154 pracowały do końca, aż do momentu zderzenia z ziemią. Pewne jest, iż aparatura pokładowa działała z technicznego punktu widzenia bez zarzutów, a na pokładzie samolotu nie zdetonowano żadnego ładunku wybuchowego i nie miał tam miejsca żaden pożar. Tyle wynika z informacji prasowych, potwierdzanych jednak zarówno przez stronę polską, jak i rosyjską. Pewne są jeszcze dwie rzeczy: iż lotnisko wojskowe w Smoleńsku było i jest nie z tej epoki, a także, że lot był źle przygotowany pod względem logistycznym (zbyt wielka ilość ważnych osób leciała razem). Wszystko zaś inne jest niepewne. Wysuwanie więc zbyt daleko idących wniosków nie posiada oparcia w twardych faktach i na tym etapie jest bezcelowe. A nieokiełznane spekulacje mogą zaszkodzić wyjaśnieniu tej sprawy.
Przedmioty martwe (mechanika, automatyka i elektronika) działały dobrze. Przyczyna katastrofy rządowego samolotu jest zatem gdzieś w człowieku, w obrębie podejmowanych przez niego decyzji, a może w relacjach międzyludzkich, w poziomie wzajemnego zaufania, komunikacji, umiejętności porozumiewania się, itd. Być może ta przyczyna jest gdzieś zawieszona w powietrzu, na falach eteru pomiędzy kokpitem pilotów, a smoleńską wieżą kontroli lotów.
Kto popełnił błąd? Pilot, kontroler, obydwaj razem? Czy na pilota ktoś naciskał, wywierał presję, aby lądował? Czy był to zamach, czy jedynie nieświadome spowodowanie katastrofy?
Jeżeli na rejestratorach lotu nie zapisało się nic oczywistego, mocniejszego niż tylko zwykły pretekst do przypuszczeń – prawdy możemy nie dowiedzieć się nigdy… I obawiam się, że tak może być. A będzie to najgorsze, co może nam się przytrafić, bo wtedy wszelkie spiskowe teorie staną się jeszcze głośniejsze i nabiorą, jakby nowego – pozamerytorycznego, ale jednocześnie twardego uzasadnienia. Wyznawcy teorii zamachu powiedzą – ruscy „zatuszowali” sprawę, a zwolennicy hipotezy ingerencji prezydenta powiedzą – skoro piloci się nie pomylili, kontrola lotów nie wprowadziła ich w błąd, to na lądowanie w złych warunkach musiał naciskać prezydent Lech Kaczyński, tylko zrobił to tak, że się nie nagrał na rejestratory. Jak nie wiadomo, kto jest winien, to zawsze winien jest Kaczyński…
Zalecałbym wszystkim wstrzemięźliwość. Symptomatyczne jest to, iż, jak na razie najostrożniej wypowiadają się osoby, które posiadają największą wiedzę, czyli eksperci od lotnictwa. Oni raczej unikają spekulacji. Publicyści zaś – nie mający czasami o niektórych sprawach „zielonego pojęcia” – używają sobie ile wejdzie. Takie zachowanie prowadzi jednak na manowce. Nie dajmy się zwariować, bo otrzemy się o granice absurdu, o ile już poza nią nie jesteśmy.
Na miejscu Gazety Wyborczej można stawiać jeszcze bardziej daleko idące hipotezy. Można na przykład napisać, iż prezydent Lech Kaczyński kazał pilotom atakować lotnisko wojskowe w Smoleńsku lotem „kamikadze”. Wcześniej pewnie z pokładu samolotu zadzwonił do swojego brata Jarosława, aby przedyskutować ten manewr i omówić ostateczną strategię.
Łukasz Warzecha, Kataryna i wszyscy inni proPiS-owscy dziennikarze też mają ogromne pole do popisu. W ramach forsowanej przez siebie dewizy „cui prodest” mogą na przykład uznać, iż w dokonaniu zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego „maczał palce” jego brat bliźniak Jarosław Kaczyński… przecież odniósł korzyść. Teraz on stanie się kandydatem PiS-u na prezydenta, a w konsekwencji może i prezydentem. W ostatniej chwili wycofał się z lotu. Podejrzane…
Do tego mogą doprowadzić nas namiętnie stosowane po obydwu stronach teorie spiskowe, tyle tylko, iż wtedy dojdziemy do okultyzmu.
Przedstawiciele obydwu głównych nurtów debaty publicznej w Polsce „przeginają”. Ich spekulatywny sposób tłumaczenia katastrofy w Smoleńsku, ignorujący wiedzę oraz obiektywne okoliczności nie służy spokojnemu wyjaśnieniu tej jakże tragicznej sprawy, a w obliczu nie zakończonych jeszcze ceremonii pogrzebowych ofiar jest nawet niestosowny. Kompetencje ludzi, którzy ferują różnego rodzaju oparte, nawet nie na przesłankach wytłumaczenia katastrofy rządowego samolotu są bardzo wątpliwe. W ten sposób w społeczeństwie niepotrzebnie się tylko rozgrzewa emocje. Istnieją granice absurdu, za które wykraczać poważnym ludziom nie wypada. Radziłbym więc Gazecie Wyborczej, Łukaszowi Warzesze, Tomaszowi Terlikowskiemu, Katarynie, a także wszystkim innym „gorącym głowom” od czasu do czasu stosować się do tej zasady…
Roman Mańka
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka