W dwóch niedawnych tekstach ostro skrytykowałem redaktora Łukasza Warzechę za to, iż stawia tezę o zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, która jak na razie nie ma mocnego (a właściwie żadnego) oparcia w faktach. Aby jednak uniknąć jednostronności dyskusji wypada również rozważyć trop, do którego przekonuje nas Łukasz Warzecha i kilku innych znanych publicystów. W życiu, a w polityce tym bardziej najgorsze jest myślenie jednowymiarowe, bezalternatywne. Żeby była jasność – przyjęcie wariantu, iż do tragedii prezydenckiego tupolewa doszło w wyniku zamachu uważam nadal za rzecz bardzo mało prawdopodobną, wysuwane na poparcie tej tezy argumenty za wręcz absurdalne, a fakty, które miałyby temu dowodzić niepewne oraz nieprzekonujące. I jestem, jak mi się wydaje w tej sprawie po stronie większości. Ale historia już nie raz pokazała, że to właśnie mniejszość miała w podobnych sytuacjach rację. Gdybym musiał wybierać pomiędzy „liżącymi” za każdym razem dominującej elicie „tyłki” dziennikarzami świata mainstreamu, a Łukaszem Warzechą, który potrafi i ma odwagę te „tyłki skopać” – zawsze (i tu uwaga) wybiorę Łukasza Warzechę. Siłą napędową filozofii i całego procesu ewolucji nauki jest wątpienie. Siłą dociekliwego dziennikarstwa (a inne dziennikarstwo nie jest dziennikarstwem) stawianie trudnych pytań. Dzięki takim dziennikarzom, jak Łukasz Warzecha wykryto aferę "Watergate"…
Na początek jednak, aby być w zgodzie z tak zwanym myśleniem obiektywnym i uczciwością trzeba pokazać na czym polega manipulacja Łukasza Warzechy w sprawie forsowania teorii zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Otóż publicysta "Faktu" pozornie upomina się tylko o możliwość zadawania pytań, stawiania domniemań w kwestii rzekomego zamachu, ale jednocześnie pytania te stawia w kontekście szerszego rozumowania. Inaczej mówiąc najpierw przedstawia forsowaną przez siebie tezę, a następnie zadaje pytania, które funkcjonując w świadomości czytelników, jako wątpliwości już same przez się, w sposób aprioryczny mogą taką tezę uzasadniać… i w praktyce tak się właśnie dzieje. Działa tu mechanizm stawiania oskarżeń poprzez sformułowanie pytania. Już sam, bowiem fakt postawienia pytania – poprzedzonego w dodatku jeszcze wyłożeniem dyskursywnym pewnego paradygmatu – jest oskarżeniem. W życiu potocznym często występują takie pytania, na przykład: – „Czy Pan jest złodziejem?!”; „Czy Pani jest prostytutką?!”. Ich figura retoryczna jest tak skonstruowana, iż stają się one jednocześnie oskarżeniami. W publikacji pod tytułem: „Zamach – słowo tabu”, pod którym czytelnicy wpisali ponad tysiąc komentarzy, Łukasz Warzecha postawił ponad dwadzieścia związanych z katastrofą w Smoleńsku pytań. Wszystkie one zostały jednak poprzedzone dość obszernym wprowadzeniem, gdzie teza zamachu sformułowana jeszcze dodatkowo w kontekście pewnego rodzaju tabu, tajemnicy, świadomej zmowy wysuwana jest na plan pierwszy. Taka zaś forma zadawania pytań z góry narzuca sposób myślenia i już w punkcie wyjścia sugeruje odpowiedzi. Przy czym nie zakładam, aby Łukasz Warzecha wybrał ów konwencję argumentacji celowo, z jakichś przemyślanych, manipulatorskich względów, czy nieczystych intencji, gdyż może ona wynikać z jego emocjonalnego nastawienia do sprawy tragedii w Smoleńsku, rzeczywistej wiary w zorganizowanie zamachu – do czego oczywiście ma jako publicysta pełne prawo.
Łukasz Warzecha domaga się prawa do stawiania trudnych pytań, w kwestii rzekomego zamachu, jako przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu. O to nie możemy mieć do niego pretensji. W ferworze, bowiem prowadzonego śledztwa każda hipoteza powinna być brana pod uwagę i rozważana. Pretensje jednak możemy mieć w innym miejscu…że Łukasz Warzecha wysuwa teorię zamachu na plan pierwszy, a jednocześnie bagatelizuje (poświęca w swych tekstach mało miejsca) innym możliwym wyjaśnieniom tragedii, jaka spotkała polskie Państwo. Tymczasem w świetle znanych nam do tej pory faktów, czy opinii wybitnych ekspertów w dziedzinie lotnictwa hipoteza zamachu nie jest najbardziej prawdopodobna; więcej – jej prawdopodobieństwo jest nawet znikome. Nie istnieją zatem podstawy, aby czynić z niej dominującego założenia.
Zwolennicy teorii zamachu przy tłumaczeniu smoleńskiej katastrofy odwołują się często do starej, łacińskiej dewizy „cui prodest”. Używanie jednak tej reguły w oderwaniu od faktów zatrąca o abstrakcjonizm, hołduje myśleniu czysto spekulatywnemu. W dodatku bezkrytyczne używanie tej reguły może nas doprowadzić do wniosków typowo demagogicznych. Dlaczego to, bowiem Rosjanie mieliby mieć większy interes w zorganizowaniu ewentualnego zamachu na polskiego prezydenta od Niemców, którzy również nie lubili Lecha Kaczyńskiego, czy czynników wewnętrznych w Polsce…? Oczywiście nie twierdzę, aby to Niemcy, lub sami Polacy targnęli się na życie głowy polskiego Państwa. Piszę o tym wszystkim jedynie po to, aby wykazać absurdalność myślenia w kategoriach „cui prodest”. Analizując geopolityczne interesy Rosji możemy doszukać się przynajmniej tyle samo przesłanek przemawiających za pozostaniem Lecha Kaczyńskiego w Pałacu Namiestnikowskim niż przeciwko tej perspektywie. Wbrew pozorom dla Rosjan był to dość wygodny przeciwnik, świetnie nadający się do udowadniania Europie oraz całemu światu, iż Polska to kraj zdominowany przez rusofobów... Gdyby Rosjanie mieli wybierać, to pewnie prędzej woleliby zorganizować zamach na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego za czasów jego kadencji, za to co wyprawiał na Ukrainie w trakcie „pomarańczowej rewolucji”, niż na Lecha Kaczyńskiego, w trakcie jego podróży do Katynia. Już sama okoliczność śmierci prezydenta Kaczyńskiego na rosyjskiej ziemi – nie wchodząc w jej faktyczne wytłumaczenie – była dla nich wystarczająco kłopotliwa i w rezultacie summa summarum przyniosła o wiele więcej strat niż korzyści...
W artykule pod tytułem „Zamach – słowo tabu” Łukasz Warzecha sugeruje, iż Rosjanie mogli zaplanować zamach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdyż razem z nim do Smoleńska leciało wielu polityków sceptycznych wobec Rosji, a sam prezes PiS i zarazem brat prezydenta Jarosław Kaczyński miał również tam się udać, a wycofał się dopiero w ostatniej chwili. Argument taki jest dość wybiórczy, gdyż w rzeczywistości w samolocie prezydenckim znajdowało się także wielu polityków prorosyjskich, których pogrzeby swą obecnością zaszczycił gen. Wojciech Jaruzelski. Czyżby więc i ich Rosjanie chcieli mordować? Poza tym rezygnację Jarosława Kaczyńskiego z lotu jego złośliwi oponenci, w szaleńczym stosowaniu dewizy „cui prodest” mogliby zinterpretować w zupełnie inny sposób, jako coś podejrzanego...
Co zatem może przemawiać za rozumowaniem Łukasza Warzechy? W generalnej analizie może przemawiać samo nastawienie. Sprawdzenie wszystkich możliwych scenariuszy, pójście najmniej prawdopodobną drogą jest cechą najlepszych prokuratorów, o dziennikarzach śledczych nie wspominając... Przecież to właśnie dzięki takim niepokornym przedstawicielom trzeciej władzy, jak Łukasz Warzecha doprowadzono do ostatecznego wyjaśnienia aferę "Watergate", największą aferę w dziejach Stanów Zjednoczonych. Łukasz Warzecha nie może jednak stawiać swoich hipotez, sugerować potencjalnych wytłumaczeń w oderwaniu od obiektywnych faktów i przy zachwianiu proporcji pomiędzy tym w co chcemy wierzyć, a tym co wynika z rzeczywistości.
Przeciwnicy teorii zamachu uznali, iż Rosjanom, czy wszelkim innym czynnikom nie kalkulowałoby się targnąć na życie Lecha Kaczyńskiego, gdyż za kilka miesięcy i tak przestałby on być prezydentem. Tego jednak właśnie nie wiadomo, a samo takie myślenie przesiąknięte jest aprioryzmem. Rosjanie mają, bowiem lepsze rozeznanie, co do sytuacji politycznej w Polsce niż niejeden rodzimy instytut badania opinii publicznej, a w kwestii szans na reelekcję Lecha Kaczyńskiego mogli mieć zgoła inny pogląd niż ten, który powszechnie dominował w debacie publicznej. To nie jest więc dość mocny argument przeczący teorii zamachu, aczkolwiek nie oznacza to oczywiście, iż Rosjanie taki zamach zorganizowali. Należy raczej zakładać, iż ponowny wybór Lecha Kaczyńskiego na prezydenta Rzeczpospolitej był im nawet z pewnych względów na rękę. Innego, bowiem prezydenta nie dałoby się może, aż tak przekonująco i zarazem skutecznie przedstawiać światu, jako rusofoba.
Łukasz Warzecha i inni wyznawcy hipotezy zamachu koncentrują się w swych rozważaniach na szukaniu przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Tego typu dywagacje posiadają jednak w tym momencie, kiedy jeszcze nie znamy niepodważalnego przebiegu całej sytuacji charakter jałowy, czysto spekulatywny i retoryczny. Na ich miejscu skupiłbym się raczej na politycznych konsekwencjach śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a te są analogiczne do obalenia rządu Jana Olszewskiego. Z horyzontu polskiej polityki zniknął "gracz" domagający się rewizji tego wszystkiego co działo się w czasie dwudziestu lat polskich przemian, w okresie tak zwanej III Rzeczpospolitej, kontrola nad teczkami znalazła się w rękach, a właściwie powróciła do rąk jednej opcji politycznej, a jeszcze precyzyjniej rzecz ujmując – do rąk jednego obozu politycznego, w niedalekiej perspektywie podobny los czeka być może publiczne media. Gdy do tego wszystkiego dodamy błędy, niefrasobliwość oraz zaniedbania, jakie miały miejsce w związku z przygotowywaniem feralnego lotu do Smoleńska, to formuła „cui prodest” aż ciśnie się na usta... Nie wystarczy to jednak absolutnie, aby przyjąć założenie, iż prezydent Lech Kaczyński stał się ofiarą spisku i poniósł śmierć w wyniku zamachu. Jak na razie nic nas do takich twierdzeń nie uprawnia.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka