W ostatnim czasie spotkałem cztery interesujące diagnozy dalszego rozwoju sytuacji politycznej w Polsce.
Jan Maria Rokita uważa, że taktyka PiS skazana jest na powodzenie – kontestowanie obecnej rzeczywistości społeczno-politycznej musi prędzej czy później doprowadzić PiS do zwycięstwa, twierdzi były kandydat PO na premiera.
Ludwik Dorn ma wątpliwości czy PiS jeszcze kiedykolwiek powróci do władzy. W opinii Dorna, Kaczyńskiego obnaża brak perspektyw na zawarcie koalicji rzędowej.
Prof. Janusz Czapiński, na wstępnym etapie swojej prognozy społecznej, przestrzega: Platforma może przegrać kolejne wybory parlamentarne poprzez odpływ swojego elektoratu w stronę biernej części wyborców.
Premier Włodzimierz Cimoszewicz jest przekonany, że alternatywę wobec PO mogłoby stanowić porozumienie centrolewicy.
Jest jeszcze piąta ciekawa diagnoza. Jak policzyła Gazeta Wyborcza, liczba osób kontestujących obecną sytuację społeczno-polityczną (liczba oburzonych) wynosi ok. 55 proc.
Do tej pory siłą PO była słabość jej przeciwników. Zarówno w sensie strukturalnym, jaki i w wymiarze przywiązania wyborców do popieranego podmiotu, Platforma nigdy nie wyróżniała się szczególnymi atutami. Głosowanie na PO miało w istocie charakter negatywny – przeciw PiS-owi. Paradoks kilku ostatnich wyborów polegał na tym, że głównym źródłem siły PO był PiS. Im silniejszy PiS, tym silniejsza PO.
Na pytanie, bez kogo PO na pewno nie przetrwa można odpowiedzieć jednym tchem: bez Kaczyńskiego. Jest to oczywiście żart, ale z kategorii tych, które świetnie ilustrują rzeczywistość. PO łatwiej poradzi sobie bez Tuska niż bez Kaczyńskiego.
Idąc tropem tego rozumowania można postawić kolejne pytanie: co takiego musiałoby się stać w Polsce aby PO przestała dominować. Odpowiedź jest prosta: Jarosław Kaczyński musiałby zejść ze sceny politycznej.
Jednak powtarzalność danego algorytmu kiedyś się wyczerpuje. Po pewnym czasie mechanizm może ulec zacięciu albo zadziałać w przeciwnym kierunku. Teatralny numer traci atrakcyjność w momencie kiedy publiczność pozna jego kulisy.
W tym punkcie diagnozy Rokity i prof. Czapińskiego wydają się zbieżne. Czyli najbardziej istotną częścią elektoratu PiS mogą okazać się ci wyborcy, którzy zagłosują nogami. Słabym punktem większości sondaży preferencji politycznych jest fakt, iż posługują się one liczbami względnymi. W praktyce zaś 30 proc. dla PiS przy frekwencji poniżej 40 proc., może w rezultacie dać 50 proc.
O tym właśnie mówi prof. Czapiński, ale jego rozumowanie może być pewnym stereotypem. PiS wcale nie musi wygrać wyborów przy niskiej frekwencji (aczkolwiek prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest większe), a PO wcale nie ma pewności zwycięstwa przy wysokiej. Dotychczas najbardziej efektowny tryumf Platformy miał miejsce przy frekwencji na poziomie 24,53 proc. uprawnionych do głosowania, w trakcie wyborów do parlamentu europejskiego w 2009 r., kiedy PO uzyskała 44,43 proc., zdobywając połowę przypadających Polsce mandatów eurodeputowanych. Z drugiej strony, PiS najwyższe poparcie (36,46) otrzymał w czasie ostatnich wyborów prezydenckich, gdy aktywność wyborcza wyniosła 54,94 proc. Tyle tylko, że obydwa przykłady nie są najbardziej miarodajnym testem popularności poszczególnych partii politycznych; coś jednak obrazują.
W perspektywie najbliższych wyborów parlamentarnych możliwe są dwa przeciwstawne scenariusze: frekwencja będzie albo bardzo wysoka (powyżej 60 proc.), albo bardzo niska (poniżej 40). W każdym z tych przypadków PO przegra. Dla Platformy najkorzystniejsza jest średnia frekwencja w przydziale od 45 do 55 proc.
Osoby pozostające podczas wyborów w domu można postrzegać wg dwóch różnych kryteriów: jako naturalną próbę, wtedy sympatie niegłosujących kształtują się mniej więcej tak samo jak u osób głosujących; lub jako kontestatorów rzeczywistości (oburzonych), wówczas aktywizacja tej grupy wzmacnia przeważnie najbardziej wyrazistą partię opozycyjną – przy czym w postrzeganiu wyborców ta wyrazistość determinowana jest przez dwa czynniki: emocjonalny, czyli ostrość opozycji; i pragmatyczny, a więc szanse na odsunięcie rządzących od władzy. Trzeci czynnik – jakość merytoryczna alternatywy – jest najczęściej ignorowany.
Paradoksalnie, PiS może wygrać wybory w dwóch różnych formułach: kiedy wśród wyborców będzie funkcjonowało niskie domniemanie możliwości przejęcia przez tę partię władzy, a więc wówczas kiedy potencjalny (celowo używam słowa potencjalny w odróżnieniu od stałego) elektorat PO nie zauważy zagrożenia ze strony PiS; albo w sytuacji gdy PiS we wszystkich sondażach uzyska nad Platformą krytyczną przewagę, wykraczającą poza granicę 5 proc. Wtedy do PiS, oprócz naturalnych wyborców, zaczną przyklejać się dodatkowe grupy społeczne i grupy interesów.
Z kolei, wysokie domniemanie odsunięcia PO od władzy może zadziałać również w dwojakim kierunku: zmobilizować jej potencjalny elektorat (gdy alternatywą będzie PiS); albo zmobilizować wyborców dotychczas biernych, gdy zwycięstwo PiS będzie przesądzone lub w funkcję alternatywy wejdzie zupełnie inna siła polityczna.
Wg prof. PAN, Radosława Markowskiego, w Polsce istnieje 30 procentowa grupa wyborców totalnie niemobilizowalnych wyborczo, a zatem takich, którzy po 1989 r. nie pojawili się ani razu przy urnach. Wielkość permanentnych abstynentów wyborczych jest więc identyczna jak obecne rozmiary poparcia sondażowego dla PO i PiS. To oznacza, że w Polsce możliwe są rozmaite scenariusze rozwoju sytuacji politycznej.
Czego w swojej analizie nie zauważa prof. Czapiński? Dotychczasowi wyborcy PO nie przepływają w kierunku innej partii. Przechodzą na obszar neutralny. Możliwy jest zarówno ich powrót w stronę Platformy, jak i trwałe odejście i przeniesienie sympatii na inny podmiot polityczny. Jednak póki co, nie przygotowano platformy ratunkowej, na którą mogłyby wejść osoby rozczarowane polityką PO, chyba, że stanie się nią Europa+
Na przestrzeni ostatnich 6 lat największą siłą PO była jej własna słabość (układy oraz sieci klientelistyczne nie obawiały się rządów PO), a także słabość oferty jej politycznych konkurentów. Mechanizm, który zapewniał nieustanne zwycięstwa wyborcze Platformy był nietypowy: gdzie dwóch się bije, tam jedynie tych dwóch korzysta.
Moim zdaniem, nadchodzi czas, kiedy skorzysta ktoś trzeci. Będzie to albo zjednoczona wg jakiejś formuły lewica, jak chce premier Cimoszewicz (być może Europa+, ale niekoniecznie), albo całkowicie nowy prawicowy podmiot, który zdoła przekonać wyborców oczekujących świeżej oferty.
Pamiętajmy, że potencjał społecznej frustracji wynosi ponad 50 proc. To ogromny kapitał.
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka