Ronald Lasecki Ronald Lasecki
1884
BLOG

Janusz Korwin-Mikke i aborcja

Ronald Lasecki Ronald Lasecki Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 105
Miałem nie wypowiadać się na temat aborcji, bo też uważam obecną dyskusję na jej temat za:

a) merytorycznie bezwartościową (zdjęcia zmasakrowanych płodów przeciwko czarnym parasolkom);

b) politycznie jałową (żadna ze stron nie wysuwa przy jej okazji żadnych konstruktywnych wniosków);

c) celowo wznawianą przez PiS, w sytuacji gdy debata publiczna schodzi na tematy dla tej partii niewygodne.

Tytułem wyjaśnienia odnośnie punktu b), można by wskazać następujące, przykładowe obszary, uregulowanie których usunęłoby z pewnością część komplikacji związanych z macierzyństwem, będąc tym samym argumentem na rzecz zwiększenia społecznej akceptacji dla pełnej ochrony życia poczętego:

1) wynagrodzenie za pracę w domu; w przypadku małżeństw, rodzic rezygnujący z pracy zawodowej na rzecz wychowania dzieci (przynajmniej dwojga), powinien otrzymywać pensję równą przeciętnej pensji rynkowej;

2) dzieci poczęte w wyniku zgwałcenia; matka decydująca się na wychowania takiego dziecka, powinna otrzymywać od państwa pensję równą dwukrotności (za siebie+za gwałciciela) przeciętnej pensji rynkowej – państwo mogłoby odzyskać część tych pieniędzy konfiskując majątek i ściągając „alimenty”od gwałciciela; przy założeniu że w danym momencie zgwałcenie nie byłoby karane śmiercią na stryczku, jak w normalnie urządzonym państwie karane być powinno;

3) żony porzucone przez mężów; obecne prawo nie pozwala mężatce występować o alimenty, nawet gdy mąż ją de facto porzucił i „ułożył sobie życie”z inną kobietą. W państwie katolickim kobieta taka powinna otrzymywać finansowy ekwiwalent alimentów od państwa. W państwie świeckim, taki ekwiwalent powinien być wypłacany przez Kościół rzymskokatolicki.  

Przechodząc jednak do zagadnień bieżących, ostatnia wypowiedź Korwin-Mikkego na łamach dorzeczy.pl (https://www.dorzeczy.pl/kraj/136663/korwin-mikke-ze-zrozumieniem-o-aborcji-jezeli-kobieta-nosi-w-sobie-potworka.html ) zmusza jednak do zajęcia jakiegoś stanowiska, bo – w pewnym sensie – wywodzi się „z naszej strony”. Ideowy ojciec polskich prawicowych libertarian twierdzi tymczasem, że:

1) w sprawie aborcji „kobieta musi mieć wybór”;

2) dotknięty niedorozwojem, zwyrodnieniami lub cierpiący z powodu uszkodzeń człowiek w płodowym etapie życia nie jest człowiekiem lecz „potworkiem”;

3) jedynym problemem jest, gdy mężczyzna „ogranicza wolność kobiety”, szantażując ją by poddała się aborcji.  

Wypowiedź ta doszczętnie kompromituje od początku nietrafiony projekt Konfederacji. Jeśli środowiska katolickie i narodowe (Grzegorz Braun i Ruch Narodowy) nie doprowadzą obecnie do odwołania przez Korwin-Mikkego jego słów, do wyrzucenia go z Konfederacji, bądź też same jej nie opuszczą, stracą jakąkolwiek wiarygodność w świetle nominalnie bronionych przez siebie idei i wartości. Kwestia stosunku do aborcji jest dla ideowej Prawicy „czerwoną linią”, której przekroczenie w liberalnym kierunku markuje przejście do obozu wroga. Tu nie ma po prostu żadnego pola do kompromisu: jest tylko albo-albo.

Ontogeneza człowieka rozpoczyna się w momencie powstania zygoty. Twierdząc inaczej, stanęlibyśmy na stanowisku, że człowiek powstaje z czegoś innego niż człowiek, co stawiałoby pod znakiem zapytania sam proces rozmnażania się ludzi. Zygota posiada unikalny kod genetyczny, stanowiąc zawiązek niepowtarzalnej osoby ludzkiej. Człowiek może oczywiście umrzeć, ulec zwyrodnieniu lub uszkodzeniu na różnych etapach życia – przed osadzeniem zygoty w ściance macicy, w okresie zarodkowym, płodowym, dojrzewania, dojrzałości lub starości. Śmierć w wyniku poronienia, choroby lub wypadku różni się jednak co do istoty od śmierci spowodowanej celowo na którymkolwiek etapie ontogenezy człowieka: w tym drugim przypadku jest to sztuczna ingerencja w życie organizmu celem jego przerwania – w odniesieniu do ludzi, postępowanie takie jest zabójstwem. I nie ma tu znaczenia, czy dany osobnik ludzki rozwinięty jest w pełni, czy też jest niedorozwinięty lub zwyrodniały; o tym, że jest człowiekiem, nie decyduje brak wad rozwojowych, lecz unikalny kod genetyczny.

Poczyńmy tu drobne zastrzeżenie, idące na przekór doktrynie chrześcijańskiej: głosi ona, że w sytuacji zagrożenia życia matki w sytuacji porodu, ratować należy matkę i dziecko, matka zaś zobowiązana jest poświęcić  swoje życie dla ratowania życia dziecka. Zastrzeżenia rodzą się już na poziomie moralnym, stanowisko takie bowiem wymaga od matki heroizmu, który, będąc wymaganym i wymuszonym, przestaje być heroizmem, wymuszona cnota przestaje bowiem być cnotą. Mądrość zawarta w Tradycji głosi tymczasem, że śmierć matki w połogu jest takim samym heroizmem, jak śmierć wojownika na polu bitwy. W obydwu przypadkach jednak, jest to kwestia rozpoznania wewnętrznego powołania i pójścia za jego głosem na przekór śmierci. Nie da się jednak nikogo zmusić, by poszedł za głosem którego on sam nie słyszy.

Druga strona tego problemu rozpatrywana być powinna na płaszczyźnie psychologii ewolucyjnej. Celem każdego organizmu jest rozpowszechnienie swoich genów. Dużo większe na to szanse mają osobniki dojrzałe i życiowo samodzielne, niż noworodki lub nawet niesamodzielne życiowo osobniki młodociane. Dlatego samice zwierząt, gdy muszą wybierać pomiędzy życiem własnym a potomstwa, ratują raczej życie własne – w ten sposób zwiększają szanse rozprzestrzenienia własnych genów, poprzez wydanie w przyszłości nowego potomstwa które być może będzie miało większe szanse na przeżycie. Z tych samych powodów, w społeczeństwach pierwotnych, funkcjonujących zarazem w gospodarkach niedoboru, w sytuacjach granicznych raczej porzucano „na zatracenie” potomstwo, rodzice zaś ratowali życie swoje, do którego to wątku wrócimy jeszcze niżej. By podsumować jednak ten akapit, nie jest przypadkiem że instynktownie czujemy, że naturalne dla męża zmuszonego wybierać pomiędzy ratowaniem życia żony a ratowaniem życia dziecka, byłoby raczej ratowanie życia żony.

Przejdźmy tymczasem jednak do podnoszonego przez Korwin-Mikkego rzekomego „prawa kobiety do wyboru”, tu bowiem leży tak naprawdę podstawowy problem z aborcją - była ona obecna w całej historii ludzkości, zawsze jednak postrzegano uśmiercenie człowieka na prenatalnym etapie jego życia jako przykrą konieczność, podyktowaną ograniczonością zasobów lub innymi niemożliwymi w danej sytuacji do przezwyciężenia przeszkodami egzystencjalnymi. W Japonii do dziś aborcja jest legalna, ale po każdym takim zabiegu rodzice urządzają  uroczystość żałobną polegającą na symbolicznym pożegnaniu duszy pozbawionego w ten sposób życia człowieka przez spuszczenie na wodę maleńkiej łódeczki z zapaloną świeczką.

Społeczeństwa tradycyjne znały zrzucanie noworodków ze skał lub zakopywanie ich w ziemi, porzucanie ich na pustyni lub w lesie, topienie ich w rynsztoku lub kloace, wywoływanie sztucznych poronień i spędzanie płodów, zawsze była to jednak dramatyczna odpowiedź na brak możliwości bezpiecznego wychowania dziecka. Do dziś wiele celowych lub mimowolnych poronień, a nawet zabójstw noworodków, wśród kobiet pojawia się jako efekt stresu i subiektywnego braku poczucia bezpieczeństwa. Ten sam mechanizm występuje zresztą u samic zwierząt i również skutkuje poronieniami i zabijaniem lub nawet pożeraniem młodych.

Oryginalnym wymysłem Zachodu jest jednak legalizowanie aborcji jako sposobu urzeczywistniania rzekomych podmiotowych praw kobiety-jednostki do „wolności” i „decydowania o własnym ciele”. Uśmiercenie dziecka nie jest tu już dramatyczną ostatecznością podejmowaną w sytuacji z której nie ma innego wyjścia, lecz nabiera wydźwięku pozytywnego, stając się sposobem afirmacji człowieczeństwa kobiety i jej wolności jako jednostki. To, co w społeczeństwach tradycyjnych jest tragedią i czemu towarzyszy smutek, w cywilizacji zachodniej staje się papierkiem lakmusowym potwierdzającym status kobiety jako wolnego człowieka, jest więc swego rodzaju zwycięstwem i nabiera wydźwięku optymistycznego. To dlatego Maria Czubaszek i inne kobiety o liberalnych poglądach z dumą mogły chwalić się, ile razy poddawały się zabiegowi aborcji.

Korwin-Mikke postrzega problem aborcji właśnie w tym, liberalnym i indywidualistycznym kluczu interpretacyjnym. Stanowisko takie wychodzi od fałszywych, ideologicznych przesłanek liberalizmu i mierzenia człowieczeństwa oświeceniową miarą „rozumności”. Stąd unikalne dla Zachodu ideologiczne zacietrzewienie towarzyszące dyskusjom o ochronie życia poczętego. Nie jest to tymczasem, w rzeczywistości, kwestia ideologiczna, lecz kwestia dostępności zasobów: w społeczeństwie, które osiąga wystarczający poziom rozwoju medycznego, materialnego i cywilizacyjnego, by móc sobie pozwolić na ratowanie życia wszystkich znajdujących się w jego zasięgu ludzi, zagadnienie „pozostawiania na śmierć” (w czym mieści się też sztuczne przerywanie ciąży) niektórych z jego członków by ratować całą grupę traci zwyczajnie rację bytu. Taki poziom rozwoju już w drugiej połowie XIX w. osiągnęły społeczeństwa Zachodu. Pozostaje jedynie kwestia adekwatnej redystrybucji (szeroko rozumianych) zasobów i edukacji moralnej społeczeństwa w kierunku wygaszenia odruchów wykluczenia osób niedorozwiniętych lub kalekich, a także właściwego stosunku do macierzyństwa (również tego „nieplanowanego” w szerokim znaczeniu tego słowa).

Dla aborcji nie ma już dziś na Zachodzie obiektywnego usprawiedliwienia. Problem jej występowania zawdzięczamy jedynie fałszywej i całkowicie błędnej, indywidualistycznej ideologii liberalizmu, której eksponentem i roznosicielem jest również Korwin-Mikke i cała skupiona wokół niego formacja. Ideologię tę należy wypalić z korzeniami, by móc z kolei skupić się nad dużo poważniejszym zadaniem pracy nad poniesieniem cywilizacji na całym świecie do poziomu umożliwiającego odesłanie wszelkiej wymuszonej obiektywnymi warunkami „eugeniki” i „aborcji” do historii. Znaczenie miałoby tu na pewno wprowadzenie zaproponowanych na początku rozwiązań z zakresu opieki nad matką i dzieckiem w sytuacjach katastrofalnych, jak zgwałcenie czy porzucenie. Tu jednak znów trzeba by się najpierw rozprawić z lansującymi egoistyczny indywidualizm libertarianami a'la Korwin-Mikke.

Nie zapominajmy też – jakkolwiek kategoria ta jest dziś nadużywana – o potrzebie zwalczania tzw. „wykluczenia”wobec tych kategorii osób, podleganie których takiemu wykluczeniu, kolidowałoby z ochroną życia poczętego. Mamy zatem, przede wszystkim, osoby dotknięte niekiedy w sposób drastyczny kalectwem lub niedorozwojem, czyli owe wspomniane przez Korwin-Mikkego „potworki”. W sensie gatunkowym są to tacy sami ludzie jak my i odmawianie im człowieczeństwa to echo fałszywej antropologii oświeceniowej, gdzie człowieczeństwo utożsamia się z „rozumnością”. To właśnie na gruncie tego utożsamienia rozwinął się anglosaski, liberalny i postępowy rasizm, mizoginia i eugenika, bowiem osoby upośledzone, zaburzone lub w inny sposób odchylone od społecznej normy, jak również przedstawicieli ludów (a także kobiety) gorzej wypadających w porównaniach instrumentalnej racjonalności, postrzegano jako nie w pełni ludzi.

Liberalno-progresywistyczny rasizm, seksizm i eugenika to jedna z warstw tego kompleksu: problem sprowadza się tu do stosowania jako miernika człowieczeństwa  partykularnej i w sumie niskiego znaczenia cechy jaką jest sprawność w posługiwaniu się logiką i inteligencją instrumentalną (choć co najmniej równą wartość jak kojarzenie geometrycznych figur w testach na inteligencję ma choćby mądrość wynikająca z wglądu w sferę inteligibilną, czy nawet adaptacyjne dostosowanie do właściwego sobie środowiska lub umiejętność wglądu w psychikę drugiego człowieka). Istnieje jednak również bardziej elementarny, instynktowny odruch odrazy i obrzydzenia w stosunku do tego wszystkiego, co przynależy do jakiejś kategorii, ale nie sięga jej minimalnych "zewnętrznych" standardów. Tyczy się to również ludzi z wyraźnym upośledzeniem, niepełnosprawnością, deformacjami etc. Trudno winić choćby rodziców, często odruchowo na noworodki z takimi wadami reagujących odrazą. Tu właśnie potrzebna jest oświata, zasadność zyskują badania prenatalne etc.

Druga kwestia dotyczy stosunku do matek dzieci pozamałżeńskich. Wobec liberalnej degradacji obyczajów i moralnego oraz obyczajowego rozkładu demoliberalnych społeczeństw zachodnich, problem ten w dużym stopniu dziś się już dezaktualizuje. Zakładając jednak jakąś przyszłą konserwatywną rektyfikację, należałoby pamiętać, że o ile kobieta która się puściła nie zasługuje na podobny szacunek jak kobieta prowadząca się obyczajnie, to już matce w ciąży lub z dzieckiem – niezależnie „skąd ono się wzięło” - należy się traktowanie adekwatne do wartości jakie nadajemy macierzyństwu i do psychospołecznych wymogów jakie ono stwarza. Warto o tym pamiętać, gdy następnym razem będziemy mieli do czynienia z „samotną matką” - na tym etapie nie jest to już przede wszystkim „kobieta upadła”, lecz nade wszystko właśnie matka.      

Warto jeszcze na koniec zwrócić się ku tzw. „środowiskom pro-life” - a w zasadzie to odwrócić się od nich. Po pierwsze, ze względu na ich infantylną i histeryczną retorykę, o której wspomnieliśmy na początku naszej wypowiedzi, a która gwarantuje trwałą bytność tego nurtu na społecznym i politycznym marginesie. Przez bodaj już dwadzieścia albo więcej lat, epatowanie w kółko zdjęciami zmasakrowanych płodów na zmianę z uśmiechniętymi buziami dzieci z zespołem Downa, a do tego zbieranie podpisów pod nie wiadomo iloma już petycjami (z którymi nie wiadomo też, co się później dzieje),  nie popchnęło sprawy ochrony życia poczętego w Polsce (ani nigdzie na świecie) ani o krok na przód. Dość toporna propaganda tych środowisk sprawia wręcz, że temat ochrony życia poczętego ulega widocznemu „opatrzeniu” i staje się zwyczajnie irytujący.

Głębszą warstwą tego problemu jest natomiast, że tak się wyrażę, „metapolityka” środowisk „pro-life”, która wychodzi z tych samych, fałszywych przesłanek demoliberalnych i „prawoczłowiecznych”, co i retoryka zwolenników aborcji. Nietrudno się zorientować, że Kościół katolicki, nie wierząc w możliwość pokonania demoliberalizmu, postanowił ustąpić na tym froncie, próbując w to miejsce wmówić wszystkim, że to on jest prawdziwym odkrywcą, depozytariuszem i obrońcą rzekomych „prawd” demokracji, tzw. „praw człowieka” i „właściwie rozumianej” wolności. W efekcie, środowiska „pro-life” skupiają się na zarzucaniu zwolennikom aborcji, że ci... łamią tzw. „prawa człowieka” oraz zasady demokracji i liberalizmu. Jest to kampania tyleż żałosna, co skazana na niepowodzenie, gdyż aborcja naprawdę wynika logicznie z liberalizmu i tzw. „praw człowieka” oraz stanowi ich konieczne i naturalne dopełnienie, nie da się jej więc zwalczyć, stojąc na gruncie tych ideologicznych konstruktów.

Tego rodzaju tyleż beznadziejna, co i moralnie w gruncie rzeczy haniebna – bo oparta na oszustwie -  kampania, rodzi  jednak również skutki sięgające nawet jeszcze głębszych poziomów metapolityki i antropologii filozoficznej: hasłem Kościoła katolickiego i tzw. ruchów „pro-life”są bowiem tzw. „cywilizacja życia” i „nienaruszalność życia od poczęcia, aż do naturalnej śmierci”. Szczególnie ta druga idea jest szkodliwa, już bowiem doprowadziła Kościół katolicki do formalnego zakazu popierania przez katolików kary śmierci. Hasło o „cywilizacji życia” jest nieco lepsze, a w zasadzie mogłoby być, gdyby reinterpretować je na sposób bardziej uniwersalistyczny i mniej "zobowiązujący" niż rozumieją je katolicy. Mianowicie, należałoby je odnosić nie tylko do życia ludzkiego, lecz do życia biologicznego w ogóle, pozycjonując je polemicznie względem artefaktowej, postmodernistycznej cywilizacji symulakrów. Po drugie, należałoby je rozumieć na sposób „egzystencjalny” - jako afirmację „prawdziwego życia”, a nie jako „świętość życia” - jak rozumieją je zwolennicy „pro-life”.

Życie bowiem nie jest świętością; nie jest wartością absolutną ani nawet najwyższą. Aborcji sprzeciwiać się należy, ze względu na obiektywne normy moralne zakazujące zabójstwa i osobową godność człowieka, a nie dlatego że miałaby profanować „święte” jakoby życie. Jednostka nie jest podmiotem absolutnych praw, w tym również „prawa do życia”. Obowiązują nas natomiast obiektywne normy, zabraniające nieuzasadnionego występowania przeciw osobowej godności człowieka - w tym również bezpodstawnego pozbawiania go życia. Nie „prawo do życia” zatem, lecz zakaz morderstwa.

Zakaz bezpodstawnego zabijania nie daje jednak nikomu „prawa do życia”. Na pełną ochronę życia człowieka na każdym jego etapie pozwalają nam zamożność i technologiczne zaawansowanie naszej cywilizacji. Te dwie ostatnie wielkości nie są jednak obiektywną stałą. Już dziś, w wielu najbogatszych państwach świata, personel medyczny zmuszony jest decydować, czyje życie ratować udostępniając takiej osobie respirator, komu zaś pozwolić umrzeć, by żyć mogli inni. Nie jest wcale wykluczone, że kiedyś również my będziemy musieli dokonywać wyboru, czy nakarmić raczej siedmioletniego synka, czy dwuletnią chuderlawą córeczkę, bo do wiosny dożyć będzie mogło tylko jedno z nich. Albo, czy opiekować się zniedołężniałą matką, czy ratować ciężarną żonę, uciekając z nią na przykład przed niespodziewanym bombardowaniem lub atakiem chemicznym. Nie powtarzajmy więc banialuków o „prawie do życia” ani o „świętości życia”, bo są one kłamstwem. I nie oceniajmy aborcji forsowanej przez liberałów na Zachodzie z powodów hedonistycznych – jako "pozytywnego" zasadniczo aktu, rzekomo potwierdzającego człowieczeństwo kobiety, z aborcją w społeczeństwach mniej rozwiniętych materialnie, gdzie jest ona tragiczną koniecznością, wynikającą z braku zasobów wystarczających dla możliwości uratowania życia wszystkich tych, którzy nie zasłużyli na śmierć.

Ronald Lasecki           

         

 

Publicysta obecny w niszowych publikatorach internetowych i papierowych, zwolennik tradycjonalizmu integralnego i propagator idei tożsamościowej. Zainteresowany filozofią polityczną i geopolityką.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka