Zasznurowana Zasznurowana
337
BLOG

Ciało, które mówi - cz. 4 (śmierć błazna)

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Dzieci mają różne sposoby, żeby radzić sobie z sytuacjami granicznymi, w których czują zagrożenie dla swojej kruchej egzystencji. Dla małego człowieka najtrudniejsze jest to, że żyje w bardzo głębokim przekonaniu (i ma poniekąd rację), że jego los leży w rękach rodzica, do którego tym mocniej się przywiązuje, im bardziej jest krzywdzone. 

Kiedy byłam mała, wielu ludzi z mojego otoczenia, często lubiło podkreślać, jak mocno kocham swoją mamusię, nie rozumiejąc, iż moje skupienie na matce wynika z konieczności ciągłej czujności i kontrolowania sytuacji i nastrojów, w jakich aktualnie się znajdowała. To, co innych wzruszało, było moim największym dramatem, moim piekłem na ziemi... Pamiętam, że w pierwszej klasie liceum zostałyśmy raz poproszone o opowiedzenie czegoś o swoich koleżankach i opis mojej osoby w wykonaniu dziewczyny, którą znałam zaledwie trzy miesiące, zaczynał się od słów: "Ona bardzo kocha swoją mamę". Znikałam w tej relacji, nie istniałam dla otoczenia bez oderwania od niej. I to było niestety naturalne dla mnie. Tak samo jak naturalna stała się sztuczka, która pozwoliła mi jakoś przetrwać w tym chorym układzie:  błaznowanie.

Nie śmiałam się zbyt wiele w wieku niemowlęcym, bo nie miałam też zbyt wielu powodów po temu. Moje fotografie przedstawiają dziecko o zamyślonej, lekko przerażonej buzi, z charakterystyczną bruzdą pomiędzy brwiami. Kiedy nauczyłam się mówić, zauważyłam, że otoczenie żywo reaguje na to, co mówię i że jest to jedyny sposób, żeby odwrócić uwagę od swojego cierpienia, ale też aby odwrócić uwagę oprawcy od jego problemów (za które obwiniałam siebie). Zaczęłam zagadywać ból - to na początek. Bardzo szybko pojęłam też, że dobrze jest przy tym udawać kogoś zupełnie innego, niż jestem, najlepiej mówić i robić rzeczy całkowicie odwrotne od tego, co myślałam i czułam, czemu przyświecała mi naczelna myśl: "Wszystko, co przyjemne dla mnie, jest złe". Największy dramat zawierał się w tym, że uwierzyłam w człowieka, którego udawałam. Popełniłam tu kiedyś nawet wpis o tytule  "Negatyw",  traktujący o tym problemie. Wracam do niego, ponieważ część z tych spraw tak mocno utrwaliła się we mnie, że zmieniła mnie nie tylko na poziomie intelektualnym.

Przyszedł dzień, w którym błazen oddzielił się ode mnie, bo zdemaskowałam schemat jego postępowania. W chwili, gdy znajduję się w obecności kogoś "zagrażającego" - jakiegoś psycho-socjopaty, wampira energetycznego albo innego z problemami natury emocjonalnej - zaczynam go oswajać, czyli błaznować. Włącza mi się wtedy przymus udawania, odgrywania kogoś, kim nie jestem, byle tylko uniknąć ciosu, który - według zapisanej w moim ciele informacji - unicestwi mnie. Nie mogłam się jednak tego pozbyć, dopóki nie uświadomiłam sobie, że ten ktoś nie ma mocy, by mnie unicestwić, a moje lęki wynikają z podobieństwa do tego, co przeżyłam w dzieciństwie. W nagłym olśnieniu zobaczyłam w tym człowieku matkę, a w swoim błaznowaniu inscenizację naszej relacji. Ażeby mogło do tego dojść i żebym mogła w końcu pojąć, że ten ktoś po prostu nic mi nie zrobi, a nawet jeśli, to nie wpłynie to na mój byt, musiałam PRZYPOMNIEĆ SOBIE, CO SIĘ STAŁO. Nie chodziło bowiem o intelektualne doświadczenie, ale to rzeczywiste, żywe, dotykające mojego ciała. Musiałam przeżyć znowu ów strach, wściekłość i obezwładniającą bezsilność, z której to bezsilności właśnie chciałam koniecznie wymyśleć coś, co odmieni mój los, a że nie dało się nic innego, to wymyśliłam błaznowanie. 

Pamięć i przeżycie tego, czego nie wolno mi było pamiętać, obaliło mit supermatki, w jakim utwierdzało mnie również otoczenie (na szczęście nie cały czas). Ceną mojej wolności (i życia) była prawda, która kiedyś, w umyśle dziecka, zagrażała matce, a to, co zagrażało matce, było śmiertelne dla mnie. W efekcie, jak kostki domina, zaczęły przewracać się kolejne przymusy, jakie determinowały moje postępowanie - całkowicie wbrew intelektowi i woli. Wyniki poraziły wiele osób z mojego otoczenia, z którymi zbudowałam relacje oparte właśnie na błaznowaniu. Poraziły też mnie, gdy zobaczyłam, że to bardzo kruchy fundament i tak naprawdę zawsze doprowadzi do tego samego, do czego doprowadził z matką: do totalnej klęski. 

Zniknął przymus poprawiania humoru zgorzkniałemu koledze, któremu, jak się okazuje, życie mocno dopieka. To właśnie wtedy zobaczyłam jego powtarzanie, że wszyscy są debilami i traktowanie ich jak debili, co naprowadziło mnie na trop odnalezienia w sobie tego samego skrzywienia. Czy spotkały mnie oczekiwane nieprzyjemności (unicestwienie), kiedy nagle przeszło mi udawanie kogoś innego w jego obecności? Przeciwnie. Kiedy zniknęło i to, natrafiłam na ślad relacji z ojcem, którą także usiłowałam odtworzyć, gdy dopasowywałam siebie do ludzi i ich oczekiwań. Nagle, bez żadnego wysiłku, otworzyły mi się oczy na to, kim byli mężczyźni, których podobno tak kochałam i... przestałam ich "kochać" w taki sposób, nie mogąc pojąć, że w ogóle mi się podobali. Idąc dalej, dotarłam do problematyki, którą poruszyłam w poprzednim wpisie i olśniło mnie, z jakiego powodu matka (a potem ja) zrywała znajomości...

c.d.n.

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości