Wyobraźmy sobie, że przez centrum Warszawy maszerują ludzie wymachujący swastykami oraz transparentami "Partia Narodowo-Socjalistyczna". I wyobraźmy sobie, iż takiej manifestacji policja nie tylko się spokojnie przygląda, ale jeszcze ją chroni.
Niemożliwe? Owszem, niemożliwe. Możliwe za to jest, aby przez polską stolicę przeciągnął marsz pod flagami Związku Sowieckiego i transparentami Partii Komunistycznej. Z niedowierzaniem patrzyłem na reporterkę TVP Info opowiadającą o "marszu pierwszomajowym zorganizowanym przez Nową Lewicę". Dziwnie staro wyglądała ta "Nowa Lewica" pod symbolami katyńskich morderców. Mimo prawa jasno zabraniającego promowaniu w naszym kraju ideologii i symboliki totalitarnej, policjanci ochraniali manifestantów – a przecież powinni ich zatrzymać.
Co najbardziej zadziwiające, czytając teraz dziennikarskie relacje z marszu "Nowej Lewicy" nigdzie (póki co) nie mogę odnaleźć nawet wzmianki o ewidentnym pogwałceniu prawa na ulicach Warszawy.
Sytuacja ta nieco przypomina mi czas protestów ogarniętych nienawiścią ludzi na krakowskiej Franciszkańskiej 3. Demonstranci regularnie, codziennie spotykali się w tym samym miejscu – bez złożenia odpowiednich wniosków w urzędzie miejskim. Policja ochraniała nielegalną demonstrację, a media nie wspominały, że manifestanci łamią prawa. Zresztą, żadne konsekwencje ludzi z Franciszkańskiej 3 nie spotkały.
Tymczasem pamiętam obserwowaną przez siebie demonstrację wrocławskiego UPR pod Dolnośląskim Urzędem Wojewódzkim. UPR-owcy protestowali przeciwko ratyfikacji przez Polskę traktatu lizbońskiego. Było ich może z szesnastu – i policja nakazała im się rozejść, gdyż niezgłoszone zgromadzenia powyżej 15 osób są nielegalne.
Cóź, w Polsce najwyraźniej trudniej demonstrować pod biało-czerwoną flagą niż pod sierpem i młotem.
Inne tematy w dziale Polityka