Jak już dobrze wiemy, komitet "honorowy" Bronisława Komorowskiego składa się głównie z wrzeszczących staruszków. A jeśli jest tam ktoś młodszy niż osiemdziesiąt lat, to zwykle reprezentuje poziom pewnego wiecznie pijanego aktora lubiącego się wysikać w miejscach publicznych.
Staruszkom takie towarzystwo bynajmniej nie musi przeszkadzać. Przecież sami sobie wyhodowali odpowiednio bezmyślnych następców – by przypadkiem nikt ich nie strącił z piedestałów. Dzięki temu nie muszą obawiać się o pokoleniowe rewolucje w swoich dziedzinach sztuki lub nauki – jak to często ma miejsce w innych krajach. Mogą za to siadać w fotelu i przed kolejnymi pokoleniami młodych ludzi odgrywać rolę mentorów.
Jeśli młodzi Polacy znów poddadzą się radośnie wrzaskom wściekłych starców, to nasze społeczeństwo powinno się stać przedmiotem dociekliwych badań socjologów i psychologów z całego świata. Bylibyśmy – a w sumie już teraz jesteśmy – ewenementem na globalną skalę. Z jednej strony, w żadnym wysoce rozwiniętym kraju (a do takich się zaliczamy) nie ma tak dużego odsetku młodych ludzi (efekt wyżu demograficznego z początku lat 80.). Z drugiej zaś – nigdzie młodzi ludzie nie są nastawieni tak konformistycznie względem elit. Młody Polak może narzekać na wykładowcę, szefa lub polityka – ale nigdy przeciw niemu nie wystąpi. No chyba, że ktoś ważniejszy mu to nakaże.
Wybory w 2007 roku nie były bowiem żadnym młodzieżowym buntem, jak je czasem niektórzy próbują przedstawiać. Dwudziestolatkowie zrobili dokładnie to, czego chciały od nich media, politycy oraz lity III RP – odsunęli PiS od władzy. Natychmiast po tym wydarzeniu nowy rząd całkowicie zapomniał o potrzebach młodych, a ci bynajmniej nie zamierzali się o nie dopominać. Wrócili do londyńskich zmywaków.
Wielu ekspertów narzeka, że w Polsce wybory nigdy nie mają żadnego merytorycznego tła. Zawsze liczą się tylko kwestie gestów i emocji – co zresztą całej klasie politycznej bardzo pasuje. Owszem, tak właśnie jest – i najwyraźniej nic się w najbliższych latach nie zmieni. Młodzi wyborcy reprodukują zachowania swoich rodziców – jeśli już w ogóle idą zagłosować.
Nic więc dziwnego, że w sytuacji milczącego przyzwolenia ze strony milionów młodych Polaków wrzeszczący staruszkowie urządzają bez przeszkód swoje zabawy. Za to ciekawe jest co innego: cóż uczynią pokorne dzieci Stanu Wojennego, gdy staruszków kiedyś zabraknie? Bo przecież nie zaczną nagle same myśleć.
Inne tematy w dziale Polityka