Scyzoryk spod Włoszczowy Scyzoryk spod Włoszczowy
2445
BLOG

Dlaczego "spisiali" Polacy nie chcą jeść ciastek?

Scyzoryk spod Włoszczowy Scyzoryk spod Włoszczowy Polityka Obserwuj notkę 63

Miałem sen... Jakiś uśmiechnięty polityk chwalił się, że na jego partię głosują najlepsi, tryskający optymizmem Polacy. Z pogardą wyrażał się natomiast o wyborcach partii konkurencyjnej, nazywając ich ponurakami. I zaraz po tym widzeniu ujrzałem inny obraz. W sali pełnej jakichś delegatów, na mównicę wdrapała się korpulentna niewiasta, która krzyknęła: "Pan buntuje Polaków przeciwko sobie! My, w naszym kraju, powinniśmy szanować ludzi bez względu na to jacy są!" I wtedy, przestraszony tym krzykiem, obudziłem się.

Zamiast napić się kawy czy herbaty, włączyłem telewizor - i, co za traf! - na ekranie zobaczyłem tę samą niewiastą, która odbierała nagrody dla kobiety roku miesięcznika "Twój Styl", żony roku miesięcznika "Pani" oraz człowieka roku tygodnika "Wprost". Wszystko stało się dla mnie jasne. W sennym horrorze widziałem Henrykę Krzywonos, która na zjeździe Solidarności odważyła się potępić jakiegoś polityka za dzielenie Polaków. Na pewno tego samego, którego widziałem w pierwszej części mojego snu. Ale o kogo chodziło? Wreszcie sobie przypomniałem. Pani Krzywonos została bohaterką narodową, bo mężnie stawiła czoła temu potworowi, diabłu w ludzkiej skórze - Jarosławowi Kaczyńskiemu!

Akurat w tym momencie zapukał do mnie mój kolega Andrzej Molasy, więc natychmiast opowiedziałem mu o swym sennym widzeniu. Podzieliłem się także z nim swą radością, że jest jednak sprawiedliwość na tym świecie! Bohaterska postawa pani Krzywonos w zwalczaniu zła została doceniona i nagrodzona! I jak tu nie być optymistą?!

Andrzej stwierdził, że się chyba nie do końca obudziłem, bo politykiem, którego widziałem w pierwszej części swego snu, był Radosław Sikorski. To on, w jednym z wywiadów podzielił Polaków na lepszych, głosujących na PO i gorszych, popierających PiS. Gdy mu odpowiedziałem, że nie wierzę, aby minister spraw zagranicznych mógł używać tak niedyplomatycznego języka, Andrzej wyjął z kieszeni "Gazetę Wyborczą" i zacytował słowa Sikorskiego: "Te partie przyciągają też innego typu charaktery. Z PO sympatyzują optymiści. Ponuracy popierają PiS."

Gdy to usłyszałem, zrobiło mi się nieswojo. Czyżby pani Krzywonos została Najważniejszą Postacią Roku 2010 w trzech wcieleniach za skrytykowanie Sikorskiego? Czyżby "Wprost" pod kierownictwem Tomasza Lisa tak zeszło na psy, że nagradza te, które ujadają na tak światowego, czarującego człowieka? A może redaktor naczelny odzyskanego przez salon tygodnika dał nagrodę Krzywonos, kierując się zazdrością, że to Sikorski a nie on jest polskim uosobieniem światowca?

Kamień spadł mi z serca, gdy Andrzej wyjaśnił mi, że to jednak moje wcześniejsze przypuszczenie było słuszne. Pani Krzywonos została nagrodzona za obszczekanie Kaczyńskiego. Jeśli tak, to co innego. W takim razie nagrody są jak najbardziej zasłużone. Wrócił mi natychmiast optymistyczny nastrój. Poczułem przypływ radości, że polska prasa jeszcze tak nisko nie upadła, żeby nagradzać za krytykowanie rządzących polityków z PO. Przecież oni są tacy fajni!

Andrzej, jak na pisowskiego ponuraka przystało, nie podzielił mojego entuzjazmu i stwierdził, że to smutne, iż żyjemy w kraju, w którym wystarczy nagadać głupstw o Jarosławie Kaczyńskim, żeby zostać okrzykniętym w mediach bohaterem narodowym. To ponure, że ktoś taki otrzymuje natychmiast propozycję startu do parlamentu od rządzącej partii. To podejrzane, że kolejki dziennikarzy po wywiad z taką osobą są tak samo długie jak kilkanaście lat temu ogonki spekulantów po akcje prywatyzowanego Banku Śląskiego. Czyżby liczyli na tak samo wielki zysk?

Wypowiedź Sikorskiego dzieląca Polaków na optymistów, popierajacych PO oraz ponuraków, głosujących na PiS, na pozór błaha, w rzeczywistości jest bardzo symptomatyczna dla debaty politycznej w Polsce. Nieprzypadkowo redaktorzy "Gazety Wyborczej" uznali, że jest to najważniejsze, co minister spraw zagranicznych miał w wywiadzie do powiedzenia i nadali mu tytuł "Ponuracy popierają PiS." Tu nie może być mowy o pomyłce w wyborze słów podsumowujących rozmowę, o błędzie w sztuce dziennikarskiej, ponieważ organ salonu III RP to dziennik bardzo dobrze redagowany. Przyznają to nawet jego najostrzejsi krytycy, tacy jak Jacek Kurski, który kilka lat temu głośno protestował przeciwko wycofaniu tej gazety z pokładów samolotów LOT-u. Tytuł artykułu czy wywiadu jest zawsze bardzo ważny, gdyż większość czytelników nic więcej poza nim nie przeczyta. A z tych, którzy tekst przeczytają, niewielu zapamięta więcej niż to, co znajduje się w tytułowej esencji rozmowy.

Mogą być trzy powody tego, że "Gazeta Wyborcza" wybiła na czoło te właśnie słowa Sikorskiego. Po pierwsze, redaktorzy mogli mieć zamiar skompromitować ministra spraw zagranicznych. Tytuł sugeruje, że nie miał nic ciekawego do powiedzenia na temat spraw międzynarodowych oraz polskiej polityki zagranicznej w przeddzień objęcia przez nasz kraj przewodnictwa w Unii Europejskiej. Użył obraźliwych, niedyplomatycznych słów. Choć jako minister powinien być reprezentantem wszystkich swoich rodaków, odciął się od znacznej części z nich. Przekazał zagranicznym dyplomatom sygnał, że polski minister spraw zagranicznych nie ma żadnych szans na uzyskanie aprobaty dla swej polityki ze strony tak bezpardonowo zwalczanej opozycji. Utwierdził niektóre obce mocarstwa, np. Rosję, w ich polityce osłabiania pozycji międzynarodowej Polski przez wykorzystywanie wewnętrznych podziałów politycznych w naszym kraju. Przykładem takiej mistrzowskiej gry dyplomatycznej naszego wschodniego sąsiada jest sprawa obchodów rocznicy zbrodni katyńskiej w 2010 r. Wtrącenie się Rosji w ustalanie kalendarza uroczystości, radośnie powitane przez rząd Tuska, zapoczątkowało sekwencję zdarzeń prowadzących do katastrofy smoleńskiej. 

Po drugie, "Gazeta Wyborcza", mogła nadać taki tytuł wywiadowi z Sikorskim, żeby utrwalić narzucany dotąd z dużym sukcesem stereotyp PiS-u jako partii obciachowej, wstecznej, popieranej przez nieudaczników życiowych, którzy sami są sobie winni, bo zamiast wziąć się do roboty, jedynie narzekają. Redaktorzy naczelnego organu salonu III RP byli pewni, że nikomu z ważnych komentatorów życia politycznego w Polsce nie przyjdzie do głowy, żeby odebrać wypowiedż Sikorskiego jako kompromitującą dla niego. Nikt nie będzie rozlewać łez nad tak obraźliwym dla sympatyków PiS-u dzieleniem Polaków na lepszych i gorszych. Nikt ministra nie potępi. Nikt nie wezwie do przeproszenia obrażonych. Nie mieli obaw, że się tak stanie, ponieważ wszyscy wiedzą, że jedynym człowiekiem w naszym kraju, który dopuszcza się obrażania rodaków jest niejaki Prezes (można odnieść wrażenie, że jest w Polsce tylko jeden człowiek sprawujący taką funkcję, ponieważ coraz częściej mówiący lub piszący o nim nie zadają sobie trudu podawania jego nazwiska). No i się nie pomylili. Żaden z wielkich autorytetów moralnych III RP nie zaprotestował przeciwko mowie nienawiści niegodnej ministra spraw zagranicznych Polski. Żaden z salonowych satyryków nie obśmiał jego absurdalnej konstatacji. Redaktorzy "Gazety Wyborczej" osiągnęli swój propagandowy cel. 

Trzecia możliwość jest taka, że dziennikarze wybrali te a nie inne słowa Sikorskiego, ponieważ podzielają jego opinię o zwolennikach PiS-u. Nie wyrzekając się oczywiście opisanych powyżej, propagandowych celów, uważali, że przekazują czytelnikom prawdę. Według Andrzeja, ten wariant intencji salonowych dziennikarzy jest najbardziej prawdopodobny. Jest to przerażające, bo świadczy o tym, że salon jest oddzielony murem od normalnych, zwykłych Polaków. Cegły w nim spojone zgodą, że ci, którzy narzekają na swój smutny los w III RP, są sobie sami winni. Nie osiągnęli sukcesu, bo zabrakło im pozytywnego nastawienia do życia. Przecież w Polsce Tuska tak łatwo zrobić karierę. Wystarczy skorzystać z pomocy zaprzyjaźnionego z tatusiem Rycha lub Zbycha. Wyśle on esemesa, mejla lub zadzwoni do tego, do kogo trzeba, i posada się znajdzie. To przecież takie proste! 

Nawet jeśli tatuś nie ma wysoko postawionych znajomych, to robienie kariery jest dziecinnie łatwe. Wystarczy publicznie, przed kamerami, opluć Jarosława Kaczyńskiego i zapisać się do PO. Wszystkie drzwi przed takim człowiekiem stają otworem. W propozycjach pracy można przebierać jak w ulęgałkach. Przykładów można podać tu bez liku. W tej chwili najgłośniejszy jest przypadek Joanny Kluzik-Rostkowskiej. która próbuje iść w ślady nie kogo innego jak... Radosława Sikorskiego. Przystąpienie do przewodniej siły III RP leczy z ponuractwa objawiającego się krytykanctwem. Zanim Sikorski nie wstąpił do PO, widział świat w czarnych barwach. Porozumienie niemiecko-rosyjskie w sprawie gazociągu Nord Stream nazwał nowym paktem Ribbentrop-Mołotow, który dał zielone światło Niemcom do agresji na Polskę w 1939 r. Po objęciu stanowiska ministra spraw zagranicznych poczuł taki przypływ optymizmu, że wycofał natychmiast wszystkie swoje wcześniejsze zastrzeżenia do tego projektu. Z uśmiechem na twarzy kłania się teraz w pas naszym potężnym sąsiadom.

Tak samo jak Sikorski i redaktorzy "Gazety Wyborczej" myśli o zwolennikach PiS-u premier Donald Tusk. Dał temu wyraz w gdańskim przemówieniu z okazji jubileuszu PO. Krytykowanie działań partii, której przewodzi nazwał "kwękoleniem". Polska odgrywa przodującą rolę w Europie, nawet Niemcy się na niej wzorują, a tymczasem w kraju są tacy, którzy są wiecznie niezadowoleni! Przecież gdyby chcieli, to by mieli wszystko, czego by zapragnęli! Ale oni nie chcą chcieć! Wolą "kwękolić" z ponurymi minami.

Taki sposób myślenia rządzących Polską polityków i przyklaskujących im salonowych klakierów świadczy, że stracili całkowicie kontakt z rzeczywistością. Jak mogą się dziwić, że miliony Polaków żyjących poniżej granicy ubóstwa, są niezadowolone ze swego losu? Jak mogą mieć pretensję to PiS-u, że stara się tych ludzi reprezentować, artykułować ich żale i pretensje wobec rządzących? Jaką minę miałby Sikorski, gdyby musiał przeżyć miesiąc, dysponując kwotą 300 zł? Czy tryskałby optymizmem?

Tusk, Sikorski i reszta salonu III RP myli skutki z przyczynami. Wykluczonym Polakom, których jedynym reprezentantem jest PiS, nie dlatego nie powiodło się w życiu, że brak im było optymizmu, lecz brak im optymizmu, bo nie powiodło im się w życiu. A stało się tak nie na skutek ich wrodzonego lenistwa i ponuractwa lecz dlatego, że zostali niesprawiedliwie potraktowani po 1989 r. przez nową Polskę. Znaczna część średniego i starszego pokolenia Polaków przegrała wtedy już na samym starcie, bo nie miała takich możliwości na zapewnienie sobie godziwego życia jak postokrągłostołowa elita. Stworzona na początku polskiej transformacji sieć wzajemnych powiązań polityczno-biznesowo-towarzyskich oplata nasz kraj do dzisiaj, blokując drogi awansu młodemu pokoleniu.

Andrzej wychwycił zadziwiającą analogię w sposobie myślenia o żyjących w nędzy ludziach między Sikorskim, ulubieńcem salonów III RP, a ściętą na gilotynie w 1793 r. królową Francji Marią Antoniną. Niedługo przed wybuchem w 1789 r. rewolucji, oglądając z okien swego salonu tłum doprowadzonych do rozpaczy biedaków, spytała służącą, czego oni chcą. Gdy ta odpowiedziała, że są głodni, bo zabrakło im chleba, królowa wypowiedziała słynne słowa: "- Zabrakło im chleba? Czemuż więc nie jedzą ciastek?!" 

Według Andrzeja, Sikorski wypowiada się tak, jakby propisowskie głodomory nie chciały jeść ciastek fundowanych przez szczodrą PO z powodu ponurego nastroju. Czy spotka go taki sam los jak oderwaną od realnego życia francuską królową?

Jeśli chodzi o moją opinię na temat ponuractwa pisowców, to od Sikorskiego różnię się tym, że uważam, iż jest ono nie wrodzone lecz nabyte. Jest spowodowane wyrzutami sumienia za wybudowanie peronu we Włoszczowie! Ratunkiem dla nich będzie więc jego zburzenie. Niniejszym tekstem o to apeluję!

                                                              

OSTRZEGAM! JESTEM OSTRY JAK BRZYTWA!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka