Każdy ma jakieś marzenia, prawda? Nie mówię o planach, bo to zasadnicza różnica. I nie mówię o marzeniach typu "zostać księżniczką"... albo "księciem". Chodzi mi o takie marzenia po środku. Takie niekoniecznie konieczne, ale jakże cholera fajnie by było, gdyby się zrealizowały. One mają taką cechę, że są w miarę realne, tylko trzeba nad nimi popracować lub wygrać jakąś kasę, albo żeby odwaliła palma, czyli po prostu na hurra.
Ja od dziecięcia mam np. marzenie, żeby przejechać Europę i Azję salonką. Wyciąć (tudzież wciąć) sobie jakiś rok życia codziennego, wsiąść do carskiego pociągu ze stosownie przygotowanymi wagonami i obsługą, a potem normalnie po torach wpierjod. W Paryżu by człowiek wysiadł na kilkanaście godzin i połaził po okolicy, w Wiedniu zajrzał do opery, w Astrachaniu zjadł bliny z kawiorem i śmietaną, a w Ułan Bator pogadał z gościem na targu o wpływie Mandżurii i Żukowa na Churał.
Tak. To jest moje małe marzenie. Sekretarzyk, etażerka, łoże z muślinową pościelą, plazma i 100 programów TV (jakoś trzeba modyfikować potrzeby), Internet, zasięg w komórce, cedrowa balia na gorącą kąpiel, naftowa lampa i patefon.
Czy ktoś ma jeszcze takie wieczorne marzenia/wyobrażenia, czy tylko ganiamy z siekierą za brzozami i wymieniamy wszystkich możliwych posłów przez wszystkie możliwe przypadki w poączeniu z epitetami?
Trochę lepiej zasypia się z uśmiechem na twarzy zamiast zawiścią i złosliwością w śródpiersiu.
Polecam.
Inne tematy w dziale Rozmaitości