Mam koleżankę dwojga narodów. Matka tutejsza, ojciec tamtejszy. Ona - dorosła kobieta, której rozwód rodziców zastał nie tak strasznie dawno - ma dwa domy, w których czuje się dobrze i od żadnego nie stroni. Ma również dom swój. W sensie ... kąt swój. Ma też juz swoje dzieci, które i u babci i u dziadka czują się wspaniale, choć do dziadka - w przeliczeniu na przystanki tramwajowe - było by jakieś 987.497 dalej.
I leżałyśmy kiedyś na kanapie w sierpniowe popołudnie oglądając coś w telewizji. Upał na dworze, reszta towarzystwa gdzieś tam w zasięgu słuchu, psy leżące w przeciągu, zimne piwo i solone orzeszki w wymaganym pobliżu.Właściwie zero słów, ale nagle zrodził się leniwy dialog z jej inicjatywy:
- Skakałaś kiedyś w gumę?
- Skakałam.
- Doszłaś do "szyjek"?
- No a jacha! Jeszcze co nieco mi się wtedy lepiej wyginało.
- A jakie koleżanki wybieralaś do gry?
I tu się zastanowiłam... Czy te mniej wygimnastykowane, czy te niższe... A może i takie i takie jednocześnie... I czy to ja wybieralam?
- Nie pamiętam... Wiem tylko, że guma do skakania była jedna na trzy klasy i w dodatku 12 razy sztukowana, więc chyba nie było wyboru.
- Był wybór.
- Jakieś wyrzuty sumienia?
- Tak.
Nie pytałam dalej, bo rozmowa się urwała z racji nagle spragnionych dzieci, które zrobiły tłum przy lodówce. Miałam jednak wrażenie, że chciała mi wtedy powiedzieć coś więcej i nie wiem dlaczego byłam pewna, że ma to związek z dwojgiem narodów.
Czy moja koleżanka wolała skakać w gumę z "mamowymi", czy z "tatowymi"? Czy "tatowe" były niższe, ale sprawniejsze, czy "mamowe" wyższe", ale mniej skoczne?
I do kogo należała guma...
Inne tematy w dziale Rozmaitości