Dyskusja na temat in vitro jest z góry skazana na neverendingstory.
Panowie parlamentarzyści, kler i tzw. etycy mogą tak mielić powietrze jak długo chcą i nic z tego nie wyniknie.Tym bardziej, że wszystkim zaczynają się rozjeżdżać narty, bo temat idzie dwutorowo i nikt nie może się zdecydować, czy chodzi o in vitro jako takie, czy o jego finansowanie z budżetu państwa.
Jakby Justyna Kowalczyk tak występowała w zawodach, to w życiu by nic nie wygrała.
Dodatkowo w tych przepychankach na kijki za chwilę będzie uczestniczyć wymiar sprawiedliwości, ponieważ Pan Prezes zapowiada zaskarżenie. Tak - po słowie "zaskarżenie" jak najbardziej kropka, ponieważ nie wiadomo jeszcze co i jak chce zaskarżyć. Bo chyba w jednym pozwie nie można chyba zawrzeć i rozporządzenia Premiera i metody jako takiej wraz z jej wymiarem aborcyjno-antykatolickim. To chyba muszą rozpatrywać jakieś dwie różne instancje, ale może się mylę. Jeśli jednak się nie mylę, to proponuję Panu Prezesowi zacząć od zarania, czyli złożyć w żoliborskim sądzie odpowiednie dokumenty obciążające winą niejakiego Roberta Edwardsa, który jako ojciec wynalazku, czyli tych wszystkich zamordowanych zarodków (nie licząc prawie 5 miliona dzieci urodzonych dzięki in vitro) wlazł z kopytami w etyczne meandry poczęcia istoty ludzkiej, za co w dodatku w Sztokholmie dano mu Nobla.
Zawiadomienie o pozwie proponuję kierować na adres Cambridge University.
Inne tematy w dziale Rozmaitości