Toczy się coroczna, przedświąteczna dyskusja na tematy ekologiczne i nie chodzi mi o GMO, choć właściwie biorąc pod uwagę japońskie trzęsienie ziemi i system naczyń połączonych wód naszego Globu można i to wziąć pod uwagę, bo taki łosoś już może mieć w sobie kilka napromieniowanych genów barakudy, że o topielcach, których nigdy nie wyłowiono nie wspomnę.
No ale obok tego, czy karp ma być kupiony żywy, czy martwy (nie rozumiem jaka jest różnica między uśmierceniem go w domu a odfiletowaniem w ubojni) gorzeje dyskusja na temat choinek. Sztuczne, czy żywe? Krajowe, czy skandynawskie? Bo żywe to nieekologicznie, a zagraniczne niepatriotycznie.
Otóż twierdzę, że żywa choinka jest znacznie bardziej przyjazna środowisku i to nie tylko wtedy, gdy rośnie w lesie, a wyprodukowanie plastikowej jodełki znacznie bardziej niszczy nasze otoczenie, o czym przeprowadziłam wczoraj długą dyskusję z pewnym znajomym. Nie bedę tu przytaczać toku przemów obu stron, ale w związku z tym skojarzyły mi się sytuacje ze świata polityki.... Tak w uproszczeniu chodzi o dywagacje kto jest bardziej ekologiczny... Premier, mimo że się sypie, czy Prezes, bo od lat ma ten sam kolor, ale wyprodukowanie samego siebie spowodowało zanieczyszczenie środowiska wielką ilośc toksyn. Wszyscy mądrzy analizują i argumenty na szalach kładą, a i tak - podobnie jak w kwestii choinek - jeden i drugi będą.
Czy naprawdę jest sens mielić powietrze?
Inne tematy w dziale Rozmaitości