Arcybiskup powiedział do mnie z telewizora, że żyję w zaprzaństwie duchowym (ja żyję w owym, my żyjemy... społeczeństwo...). Stanowczo się z tym nie zgadzam i nie życzę sobie takich uogólnień. Duchowo czuję się całkiem czysta, a przynajmniej usprawiedliwiona z niektórych uczynków. Znam też jeszcze kilka osób, które niekoniecznie wpisują się w czarną wizję Pana Arcy.
Świat popełnia również podobno samobójstwo duchowe (wszechwiedza wyrokowania godna podziwu).
Jątrzyć, jątrzyć... Wspaniała zabawa...
Powiem tak... Gdybym była księdzem, stanęłabym w ten celebrowany dzień przed ludźmi i powiedziała im tak:
"Kochani... Jesteście cudowni, a wszystkie złe rzeczy w Waszym życiu, to tylko chwilowe błędy. Jesteście w stanie zrobić z tego świata krainę miodem i mlekiem płynącą, tylko sie postarajcie. Nikt z Was nie jest zły, a każdy zasługuje na przyjaźń i miłość. Jeśli kogoś skrzywdziliście - przeproście. Jeśli ktoś Was skrzywdził - wybaczcie. Jeśli ktoś Wam powie, że żyjecie w zaprzaństwie duchowym - uśmiechnijcie się, bo nie wie co czyni".
Skąd się kurde bierze przy podobno radosnym święcie chęć do wbijania szpili w tyłki owieczkom?
No chyba, że księża biorą nas swoją miarą...
Inne tematy w dziale Rozmaitości