Pan Dominik Smyrgała, adiunkt w Collegium Civitas, działacz prawicowej "Fundacji Republikańskiej", uznał za stosowne sprezentować blogerom dawkę humoru w typie "z zeszytów szkolnych" ( w tym wypadku - studenckich). I pokazać mentalną przepaść, jak jego, politologa adiunkta Smyrgałę, dzieli od jego studentów. Nie wysilił się zbytnio - nawet w lepszych dla polskiego szkolnictwa wyższego czasach, i na publicznych uczelniach, bez kłopotu dałoby się wyłowić takie kwiatki jak poniżej.
Gorzka prawda o "młodych, wykształconych, z dużych miast"
Jaki jest poziom i zapał do wiedzy wielu naszych studentów, jest rzeczą znaną. Zwłaszcza na uczelniach prywatnych, takich jak Collegium Civitas. Ale pan Smyrgała, w swej chętce pokazania, z jakimi to jełopami i funkcjonalnymi analfabetami ma do czynienia, nie połapał się, że sam jawi się jako człowiek tego samego poziomu, jak ci, których obrał sobie za przedmiot "wpisu humorystyczno-krytycznego". Klasa i inteligencja, panie Smyrgała, to nie tylko wiedza, co się stało 17 września 1939 i na jakie państwa rozpadł się Sowietskij Sojuz. To także takt i wyczucie. Nie stało Panu, panie Smyrgała, taktu i inteligencji, by pomyśleć, że nie uchodzi przedstawiać takie wypowiedzi publicznie w kontekście, w którym ich bohaterowie łatwo mogą siebie zidentfikować, i mogą być też zidentyfikowani przez innych. Żaden z moich wykładowców nie zrobiłby czegoś podobnego - mogli przytoczyć podobne wypowiedzi i zachowania studentów, dla niewesołej refleksji, nie dla taniego nabijania się ku uciesze internetowej gawiedzi, i na pewno nie w sposób, który umożliwiałby identyfikację autorów tych wypowiedzi. Ale to byli ludzie ze "starej inteligencji", którą nasza dzisiejsza "republikańska" prawica werbalnie czci, ale o której "etosie" nie ma pojęcia. O czym dobitnie świadczy mało eleganckie zachowanie pana Smyrgały wobec jego studentów.
Inne tematy w dziale Kultura
