Prowadzone przez Młodych Socjalistów Warszawskie Centrum Społeczne rozpoczęło bezpłatne kursy języka angielskiego. Pierwszeństwo w uczestnictwie mają osoby o złej sytuacji materialnej. Mamy zapraszamy razem z dziećmi – równolegle postaramy się zorganizować zabawy i zajęcia edukacyjne - czytamy w anonsie.
Jest to, nie da się ukryć, wysoce szkodliwa społecznie działalność. Uczy ludzi, że można coś dostać darmo, a to ze wszech miar demoralizująca postawa. Nie ma darmowych obiadów, nie ma darmowych lekcji angielskiego. Taki kursant nauczy się angielskiego darmo, a potem zachce mu się żyć jak w Szwecji, gdzie pono nie pracują, a tylko socjal konsumują. Skąd Szwedzi mają na socjal, skoro nie pracują - dokładnie nie wiadomo. Może gdzieś na antypodach urządzają powtórkę wojny trzydziestoletniej, i socjal zawdzięczają łupom wojennym.
Więc taki kursant przyzwyczai się, że można mieć coś darmo. Dzieci uczęszczające na darmowe kursy angielskiego już nigdy w życiu nie będą chciały wziąć się za pracę. Sam mogę być przykładem ofiary takiej rozdawniczej demoralizacji - podczas studiów uczęszczałem na seminarium, które pewien starszy profesor prowadził ponadprogramowo, poza grafikiem, dla trzech-czterech osób. Ponadprogramowo, czyli darmo. I pewnie przez to seminarium zaraziłem się miazmatami socjalizmu (tj. przez demoralizującą darmowość seminarium, bo przedmiotem zajęć nie był socjalizm). Całe szczęście, że system boloński i reformy minister Kudryckiej skutecznie wybiją różnym starszym profesorom z głowy pomysły prowadzenia nadprogramowych seminariów dla czwórki magistrantów.
W bulwersującej sprawie darmowych lekcji angielskiego koniecznie powinien wypowiedzieć się Jeremi Mordasewicz. Dlaczego Jeremi Mordasewicz, i to koniecznie? Dlatego, że Jeremi Mordasewicz jest Pytią, bóstwem natchnioną. Gdy tylko pojawi się jakaś kontrowersja w sprawach ekonomicznych i społecznych, różne media jako ostateczny argument podają: Jeremi Mordasewicz mówi tak a tak. Mordasewicz rzekł, sprawa zamknięta. Tylko profetyczny głos supranaturalny może mieć takiej rangi autorytet.
Oczywiście, wątpliwości dotyczą tylko ewentualnych wpływów darmowego nauczania na kształtowanie się socjalistyczno-rozdawniczo-roszczeniowej mentalności beneficjentów kursów. Jest to inicjatywa legalna, tak jak legalne byłoby rozdawanie darmo chleba lub samochodów. Porównanie nieprzypadkowe, prof. Marek Rocki, przewodniczący Państwowej Komisji Akredytacyjnej, nie widzi różnicy asortymentu między chlebem czy samochodem a np. nauką paleografii łacińskiej lub badaniami etnograficznymi: na pewno potrzebna byłaby kampania medialna, aby wszyscy, którzy się uczą, zrozumieli, że nauka i edukacja są takim samym towarem jak chleb lub samochody. Wspomniany profesor-demoralizator, który nadprogramowo, dla dobra podopiecznych i dla własnej satysfakcji, prowadził seminarium dla kilku magistrantów, nie zdążył być obiektem postulowanej przez prof. Rockiego kampanii medialnej. A nawet gdyby zdążył, to by nie zrozumiał. Taki był niepojętny.
Inne tematy w dziale Polityka