Stowarzyszenie, które nie jest stowarzyszeniem, tylko substytutem partii, o nazwie "Polska jest najważniejsza", którą to nazwą ponoć nie powinno się poslugiwać, ogłosiło ustami Joanny Kluzik-Rostkowskiej swój program.
A raczej "program", bo deklaracja Kluzik-Rostkowskiej jest - jak to zwykle bywa w takich wypadkach - zbiorem banałów, ogólników i pobożnych życzeń. Owszem, zasługuje na pozytywną ocenę zwrócenie uwagi na skalę ubóstwa w Polsce, czy na zapaść demograficzną, w tym na jedną z jej przyczyn - bardzo małą w relacji do liczby mieszkańców ilość żłobków i przedszkoli. Na tym jednak pozytywy programu nowej quasi-partii się wyczerpują. Bardzo to chwalebne, że Kluzik-Rostkowska i skupieni wokół niej politycy pragną znacząco zwiększyć ilość żłobków i przedszkoli, nie dowiadujemy się jednak, jak mianowicie chcieliby to uczynić. A zwłaszcza - skąd wziąć na to środki. I podejrzewam, że prędko się nie dowiemy.
Chciałbym zaapelować do koleżanek i kolegów lewicowców, by nie chwytali się złudzeń, że krojące się właśnie ugrupowanie stanie się prospołeczną, chadecką prawicą. Jest tam prosocjalna Joanna Kluzik-Rostkowska, jest też Paweł Poncyljusz, były współprzewodniczący sławetnej Komisji "Przyjazne Państwo" (przyjazne dla wielkiego biznesu i rentierów), oraz Marek Migalski, który za jeden z głównych tytułów do chwały rządu PiS uznaje obniżki podatków dla bogatych. Ugrupowanie, którego prominenti członkowie współtworzyli, afirmowali, i do dziś wychwalają PiSowską karykaturę "Polski solidarnej", może dużo mówić, jak to Polsce potrzeba inwestycji w sferę publiczną; póki nie usłyszymy, skąd na to wziąć środki, w szczególności póki nie dowiemy się czegoś o projektach co do skali opodatkowania i jego rozłożenia na różne grupy ludności - wszelkie deklaracje typu "chcemy wybudować ileś nowych przedszkoli" to słowotok, chciejstwo, suche badyle.
Jedno ze zdań z deklaracji Joanny Kluzik-Rostkowskiej zupełnie dyskwalifikuje ją i skupionych wokół niej polityków: Dla nas wszystkich musi dziś, kiedy nie jest jeszcze za późno, dotrzeć dramatyczna rzeczywistość - polski dług jest tak duży, że każdy Polak, w tym przedszkolak, jest już dzisiaj zadłużony na 19 i pół tysiąca złotych.
To kalka z kampanii panów Rybińskiego i Balcerowicza ("licznik długu publicznego"). Kalka powtarzająca ich żenującą, wręcz dziecinną (niemniej propagandowo skuteczną) manipulację - 63 % długu publicznego jest długiem wewnętrznym: zatem, idąc metodą twórców licznika długu, "każdy statystyczny Polak", z tych 19,5 tys. zł przypadającego na niego długu, jednocześnie ma 63 % jako wierzyciel tej sumy. Nowe ugrupowanie zaczyna od tandetnej demagogii, i godne jest zakwalifikowania jako kolejna na naszej politycznej scenie odmiana prawicowego populizmu ("mów dużo o rodzinie i społecznej wrażliwości, prywatyzuj i obniżaj podatki dla bogatych"). A koleżankom i kolegom lewicowcom nie muszę chyba przypominać, że właściwym celem kampanii panów Rybińskiego i Balcerowicza jest doprowadzenie do dalszych cięć socjalnych i do dalszej redukcji sfery publicznej. I środowisko skupione wokół Kluzik-Rostkowskiej włącza się ochoczo w tę kampanię. To może rozstańmy się od razu ze złudzeniami odnośnie społecznie wrażliwej prawicy.
Inne tematy w dziale Polityka