SDP SDP
1042
BLOG

Rozmowa z Andrzejem Tomczakiem

SDP SDP Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Rozmowa z Andrzejem Tomczakiem

Z Andrzejem Tomczakiem, laureatem nagrody SDP im. Eugeniusza Kwiatkowskiego za dziennikarstwo ekonomiczne, rozmawia Błażej Torański.

Andrzej Tomczak, rocznik 1965. Mieszka w Bydgoszczy. 20 lat pracy w dziennikarstwie. Reportażysta. Związany z TVP. Ostatnio nagrodzony w konkursie SDP za dwa reportaże – „List do Anny” i „Franczyza” - wyemitowane w „Magazynie Ekspresu Reporterów”. Autor filmów dokumentalnych . Zainteresowania: historia, literatura piękna, filozofia.

 


Czy Twój 5-letni syn Wojtek odebrał już elektryczny młynek do pieprzu w programie bonusowym Payback?

Nie odebrał, ale zrozumiał doskonale, że z Paybackiem jest coś nie tak.

Reportaż „List do Anny” zbudowałeś na ofercie, którą dostał Wojtek. Wynikało z niej, że kupując kawę lub piwo pięciolatek może zbierać punkty, a potem odbierać nagrody, takie jak młynek do pieprzu. Czy firma Loyalty Partner, zarządzająca tym programem lojalnościowym, odpowiedziała Ci na pytanie, jak weszła w posiadanie danych osobowych Twojego dziecka?

Nie odpowiedziała i unikała odpowiedzi. Po emisji reportażu próbowała nawet wrobić mnie – przekonywali, że to ja podpisałem zgłoszenie do programu. Ale to nie była prawda. Nie wiem, czy to istotne.

Bez znaczenia, bo ochronie prawnej podlegają dane osobowe każdego, od urodzenia, a więc i Twojego pięcioletniego Wojtka.

No tak.

Ale jak takie dane wrażliwe wyciekają do firm?

Nadal się zastanawiam: ze szpitala czy z ewidencji ludności Urzędu Miasta? Z ośrodka zdrowia, gdzie się leczył, a może z przedszkola? Nigdzie indziej nie zgłaszaliśmy jego danych i oprócz rodziny nikt ich nie znał.

W Polsce handluje się danymi osobowymi?

Z całą pewnością. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Są firmy, które się w tym specjalizują i zarabiają wielkie pieniądze. Równocześnie naruszają naszą prywatność i interes ekonomiczny. Potwierdził to inny mój reportaż o sms-ach, które dostajemy. Niekontrolowany odruch powoduje, że odsyłamy i płacimy. Chciałem w „Liście do Anny” uświadomić widzom, jak łatwo podejrzane firmy zdobywają nasze dane i przesyłają je potem na druga półkulę, jak w przypadku Wojtka - do Wietnamu.

Ale kto tym handluje? W historii Wojtka źródeł wycieku jest niewiele, ale średnio dorosły Polak wyraża setki razy zgodę na wykorzystanie swoich danych osobowych. Takie klauzule podpisuje się zawierając rozmaite umowy – od instalacji telefonu czy dostawy gazu - ale i wysyłając CV w poszukiwaniu pracy. Co nam grozi?

Jesteśmy inwigilowani. Cele zdobycia naszych danych są różne, ale najczęściej ekonomiczne. Po prostu robi się na nas biznes. Możliwe jest nawet wyłudzenie kredytu. Zorganizowane grupy przestępcze podrabiają dokumenty, w których podają prawdziwe dane. Bank sprawdza, okazuje się, że ktoś taki jest. W „Liście do Anny” zderzyłem świat dorosłych ze światem dziecka. Pokazałem agresję przekazu. Ale Wojtek jakby się tym nie przejmował, dobrze sobie poradził.

Pokazałeś jakby trzy rzeczywistości, trzy światy: dziecka, wirtualnego handlu i obiegu danych oraz rzeczywistego zagrożenia.

No tak. Ale pokazałem też skalę zjawiska. Opisana przeze mnie firma ma ponad 2 mln klientów! Skąd wzięli ich dane?

Nie znasz odpowiedzi?

Na to właśnie pytanie mi nie odpowiedzieli.

Czy wniosek płynie z tego taki, że Polacy powinni obawiać się programów lojalnościowych, Paybacków, Grouponów itp.?

Na pewno trzeba się zastanawiać nad wyrażeniem zgody na obrót naszymi danymi. Na przykład przy umowie telekomunikacyjnej możemy nieopatrznie zgodzić się  na prawo przekazania danych innej firmie, która z kolei może handlować nimi z kolejną. Nieświadomie uruchamiamy efekt domina. Wydaje nam się, że wyraziliśmy zgodę na wykorzystanie naszych danych w celach marketingowych tylko raz, a to nieprawda. Jedna zgoda może doprowadzić do tego, że nasze dane będą krążyć w setkach firm.

To tak, jak ujawnienie czegoś w Internecie. Zdjęcia czy informacje mogą krążyć w sieci do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej.

Dlatego trzeba być bardzo ostrożnym.

Czytasz pod umowami wszystkie informacje napisane maczkiem?

Nie sposób jest czytać wszystko. Świat zbyt szybko pędzi. Działam więc racjonalnie. Czytam dokładnie tylko to, co może mnie wiele kosztować. Pomijam jednak czytanie umów od A do Z, jeśli mam do czynienia z dobrymi markami. Jeśli nie jestem pewien, doczytuję opinie w Internecie, na forach.

No właśnie. Masz zaufanie do znanych marek. Jak bohaterowie Twojego drugiego reportażu – „Franczyza” - którzy powierzyli pieniądze ajentowi Getin Noble Bank, znanej marce, której właścicielem jest jeden z najbogatszych Polaków. I stracili ciężko zaoszczędzone pieniądze. Jaki popełnili błąd, skoro zaufali logo i wystrojowi wnętrz znanego banku?

Rzeczywiście padli ofiarą perfekcyjnie zorganizowanego oszustwa. Wśród ofiar są bowiem ludzie wyczuleni na krętactwa, nawet policjanci. Ale jaki popełnili błąd? Zawarli umowy pożyczki nie z Getin Noble Bankiem, tylko z jego ajentem. Nie przeczytali uważnie umów. Ale trudno ich też obwiniać, bo byli przekonani, że lokują pieniądze w prawdziwym banku. Wystrój wnętrza budynku, stroje urzędujących pań, logo banku, teczki firmowe, nawet te same komputery, na których wcześniej zawierali umowy z Getin Bankiem. Mieli prawo się nabrać.

Getin Noble Bank tymczasem zostawił ich na lodzie. Jeden z klientów mówi przed kamerą, że bank wyhodował przestępcę pod swoimi skrzydłami i teraz znalazł kozłów ofiarnych.

Jest tam więcej ciekawych wątków. Na przykład transakcje powyżej 10 tys. euro powinny być rejestrowane i kontrolowane nie tylko przez bank, ale i przez inspektora nadzoru bankowego. Analitycy mogli to łatwo wyłapać, a tego nie zauważyli. Dziwne. Bo to nie jest tak, jak powiedział w filmie rzecznik banku, że wśród milionów transakcji nikt nie jest w stanie tego wychwycić. Postawa banku zdumiewa. Dlatego klienci poszli do sądu. Ale prawda jest też taka, że bank wykorzystuje lukę prawną. Gdyby ci sami klienci ulokowali pieniądze nie u ajenta, ale w oddziale, Getin Noble Bank wziąłby za nich odpowiedzialność i wypłacił pieniądze.  Niestety, nie zauważyli, czego im się nie dziwię, małych literek „ajent”.

W „Ekspresie Reporterów” śledzisz absurdy w administracji, opisujesz mechanizmy wyłudzeń, maskarady, patologie. Czy nie jest to rezultat słabości państwa polskiego i luk w prawie?

Nie obwiniałbym tu państwa, bo rekordowego oszustwa na skalę światową dokonał Bernard Madoff, który stworzył w Ameryce piramidę finansową, zdefraudował ok. 65 mld dol. powierzonych mu przez tysiące osób. Zaufali mu m.in. Steven Spielberg, John Malkovich i właścicielka L'Oreala Liliane Bettencourt, najbogatsza kobieta na świecie. Niewątpliwie jednak wielu oszustwom sprzyjają luki w prawie. Rolą dziennikarzy jest je wyłapywać.



 

 

SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości