Marta Śmigrowska Marta Śmigrowska
125
BLOG

Lewactwo, prawactwo i ochrona klimatu

Marta Śmigrowska Marta Śmigrowska Polityka Obserwuj notkę 100

 

Pohukiwania niektórych komentatorów o moich „lewackich” proweniencjach skłoniły mnie do przygotowania wpisu diagnozującego, czy polityka klimatyczna rzeczywiście jest domeną lewicy. Czy w sprawach tak blisko związanych z bezpieczeństwem energetycznym warto budować linię demarkacyjną pomiędzy zwolennikami tej czy owej doktryny politycznej?

Istnieją elementy polityk klimatycznych, które znakomicie wpisują się w pro-rynkowe myślenie o gospodarce:

 ► Energetyka oparta na odnawialnych źródłach energii (zamiast na scentralizowanej energetyce węglowej) stymuluje średnią i małą przedsiębiorczość. Zarobią nie tylko właściciele farm wiatrowych, czy biogazowni, ale też dostawcy biomasy i producenci komponentów do instalacji OZE. Swoją drogą, nasz rynek jest tychże komponentów strasznie głodny – ta nisza nie jest jeszcze zagospodarowana.

 ► Mikrogeneracja, o której już tutaj pisałam, każdego Kowalskiego może uczynić przedsiębiorcą. Przydomowe źródła energii podłączone do inteligentnej sieci pozwolą sprzedawać prąd (kiedy mamy jego nadwyżki) i czerpać prąd z sieci (kiedy mamy jego niedobory). Obierając ten kierunek rozwoju, de facto zmierzamy ku energetyce demokratycznej, uwspólnionej. Być może w przyszłości, kiedy instalacje OZE zwiększą wydajność i nauczymy się magazynować energię, Kowalski będzie się cieszył pełną niezależnością energetyczną.

 ► System handlu emisjami gazów cieplarnianych jest mechanizmem rynkowym. To forma ograniczania emisji alternatywna wobec opodatkowania.

Zobaczmy, jak się zapatrują się konserwatyści na politykę klimatyczno-energetyczną w trzech ważnych krajach zachodnich – USA, Wielkiej Brytanii i Francji.

Stany Zjednoczone

Amerykanie wiedzą, że czas na gruntowną transformację systemu energetycznego. W 2007 r. rachunek wystawiony USA za ropę przez arabskich szejków był najwyższy w historii – opiewał na ok. 330 mld USD, co stanowi wzrost o 300% w stosunku do roku 2002.

Koszty importu ropy mają spaść dzięki dyskutowanej właśnie ustawie klimatycznej – nawet o 20 mld USD rocznie. Równolegle ustawa umożliwi USA przystąpienie do porozumienia klimatycznego w ramach ONZ (w swoim czasie Clinton nie podpisał protokołu z Kioto właśnie z uwagi na brak zgody ze strony Kongresu).

Czy wszyscy republikanie są przeciwni ustawie? Nie.

Czy wszyscy demokraci ją popierają? Też nie.

System amerykański jest dwuizbowy. Ustawa przeszła już przez Izbę Reprezentantów, teraz boje toczą się w Senacie (jak określił to znany polski dyplomata: „odchodzi tam niezłe młotkowanie”).

W Stanach nie funkcjonuje system wodzowski, nie ma dyscypliny partyjnej, a kongresmani są bezpośrednio odpowiedzialni wobec swoich wyborców. Ostateczne głosowanie w Izbie ujawniło, że znalazła się grupka demokratów, która się ustawie sprzeciwiła i grupka republikanów, która ustawę poparła. Wynikało to nie z ideologii, ale z oczekiwań wyborców i specyficznych uwarunkowań poszczególnych stanów (jedni zobaczyli w ustawie wielką szansę, inni – zagrożenie).

Co się teraz dzieje w Senacie? Tu również są niezdecydowani (z obu stron sceny politycznej), którzy dają się kusić, rozważając poparcie w zamian za uwzględnienie potrzeb swoich wyborców.

Miałam ostatnio okazję rozmawiać na Kapitolu z doradcami tych niezdecydowanych Senatorów. Oni bowiem zadecydują o sukcesie lub porażce ustawy. Uderzał pragmatyzm myślenia i otwarcie na nowe możliwości, o ile ustawa zagwarantuje poszczególnym stanom bezpieczne lądowanie. O ile ustawa zabezpieczy interes amerykański w trudnych relacjach handlowych z Chinami.

Ciekawym przypadkiem jest Ohio, bo podobne do Polski i borykające się z podobnymi problemami. Oparte na węglu, rolnicze, silnie religijne. Demokratyczny senator nie poparł ustawy automatycznie. Dało się odczuć, że pozostaje pod silną presją lobby węglowego, a na jego decyzji ostatecznie zaważy, czy Ohio dostanie odpowiednie ulgi i rekompensaty za trudniejsze, niż w innych stanach, odchodzenie od energetyki węglowej. Czysta ekonomia, zero ideologii.

Nieco więcej o amerykańskiej ustawie pisałam w Rzepie, w drobnej polemice z Mariuszem Maksem Kolonko.

Wielka Brytania

Torysi szykują się pełną parą do przejęcia sterów rządzenia w przyszłym roku. Zamierzają kontynuować progresywną politykę klimatyczną odziedziczoną po Partii Pracy. Popierają europejski system handlu emisjami (jako mechanizm rynkowy), bardziej sceptycznie odnoszą się do kolejnych, proklimatycznych regulacji unijnych.Obawiają się przeregulowania.

Torysi popierają międzynarodowe wysiłki na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Nick Herbert, przyszły minister środowiska, żywności i rolnictwa w gabinecie Torysów parę dni temu wezwał Unię Europejską do objęcia pozycji lidera w negocjacjach ONZ, które w grudniu br. w Kopenhadze mają zakończyć się porozumieniem na rzecz ochrony klimatu.

Wystarczy spojrzeć na manifest polityczny Torysów „The Low Carbon Economy”, by przekonać się, jak wielką wagę konserwatyści przywiązują do transformacji ku gospodarce przyjaznej klimatowi.

Oto pierwsze słowa manifestu:

"Mamy wizję nowej Wielkiej Brytanii. Wizję Brytanii, gdzie samochody napędzane są elektrycznością, szybkie pociągi wiozą nas z północy na południe w czasie krótszym, niż zajmuje przedarcie się przez Londyn, produkujemy znacznie więcej energii, ale zużywamy jej znacznie mniej, nasi dostawcy energii nie zależą już od importowanej ropy i gazu, nasze domy potrzebują mniej energii, same ją wytwarzają, a ogrzewane są gazem z odpadów rolniczych i komunalnych.”

Brzmi świetnie, nieprawdaż?

Francja

Prezydentowi Francji zarzuca się wprawdzie dryfowanie w kierunku socjalnej wizji gospodarki, traktujmy go jednak jako polityka konserwatywnego.

Sarkozy wyraźnie deklaruje, że odnawialne źródła energii są jego politycznym priorytetem i przyszłością francuskiej energetyki, w równowadze do silnie do tej pory promowanego atomu.

Za słowami idą czyny – przedsiębiorstwo energetyczne EDF (którego współwłaścicielem jest skarb państwa) zainwestuje ponad 90 mln EUR w elektrownię słoneczną o mocy 100 MW. Francja zazdrośnie popatruje na słonecznych potentatów – Niemcy i Hiszpanię. Teraz zamierza z impetem wedrzeć się na rynek energetyki solarnej.

Co więcej, Sarkozy przyobiecał szczodre wsparcie dla infrastruktury dla samochodów elektrycznych. Do roku 2011 sieć stacji ładowania oplecie Francję wzdłuż i wszerz, a Renault wprowadzi na rynek nową, elektryczną wersję Kangoo van. Projekt może liczyć na 400 mln euro z kasy publicznej. 

 


Ktoś mnie tu określił uroczym mianem kapłanki Kościoła Klimatycznego (należy się nagroda!)

To teraz ogłoszenia parafialne: komentatorów, którzy w czwartek wieczorem umieścili uwagi do mojego ostatniego wpisu („Ochrona klimatu się opłaca”) proszę o powrót do tamtej dyskusji – na część z nich odpowiedziałam (w piątek, ok. 14). Jako, że są to odpowiedzi obszerne (ergo: czasochłonne), nie udało mi się odpowiedzieć na wszystkie komentarze, za co przepraszam.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (100)

Inne tematy w dziale Polityka