Motto:
„Tak więc musimy trochę poczekać, zanim nasi niezbyt rozgarnięci politycy, niewładający językami obcymi, nieznający świata zewnętrznego i niezdolni do rozpoznania tendencji (czyli trendów), zorientują się, co jest grane”.
Maciej Rybiński
We wczorajszej międzynarodowej edycji Financial Times ukazało się całostronicowe ogłoszenie piętnujące Tuska, Merkel, Sarkozego i Browna za blokowanie unijnych uzgodnień w sprawie funduszu klimatycznego dla państw rozwijających się (pisałam o tym tutaj).
Niemała rzecz – ten umiarkowanie konserwatywny dziennik czyta na papierze 450 tys. osób na całym świecie, głównie z otoczenia biznesu.
Jestem bodajże jedyną osobą w przestrzeni medialnej, która w ogóle to wychwyciła. Interesujące. A oto ogłoszenie:
W czym rzecz?
Wczoraj na unijnym szczycie Polska i inne kraje byłego bloku wschodniego zablokowały decyzje dot. udziału Unii w funduszu klimatycznym. Fundusz ten, zasilany przez kraje rozwinięte, to niezbędny warunek międzynarodowego porozumienia na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. „No money, no deal”, jak określił sytuację Stavros Dimas, unijny komisarz ds. środowiska.
Dziś druga tura rozmów.
To bardzo drażliwa sytuacja. Jeżeli państwa unijne nie dojdą teraz do porozumienia i nie zaproponują w ONZ konkretnej kwoty, którą Unia dorzuci do wspólnego klimatycznego koszyka, negocjacje w Kopenhadze w grudniu tego roku mogą zakończyć się fiaskiem. A społeczności międzynarodowej szalenie zależy na tym porozumieniu. Nam też powinno, bo wg Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA) to się opłaca. I jest konieczne (pisałam już o tym na Salonie).
Znowu nadstawiamy karku. Tylko po co?
To ogłoszenie z poranka słusznie wskazuje, że nie tylko my jesteśmy źródłem konfliktu. Francja czy Niemcy obawiają się, że unijne deklaracje finansowe mogą być przedwczesne i osłabią naszą pozycję negocjacyjną (klimatyczne negocjacje ONZ to przecież ciężka dyplomatyczna przeprawa, a gracze tam wytrawni).
Dlaczego więc w wieczornych i dzisiejszych komunikatach mówi się głównie o Polsce?
Bo jesteśmy liderem koalicji blokującej unijne uzgodnienia (nie podoba się nam sposób liczenia, kto ile dorzuci do unijnej puli). Liderem, dodajmy, nader niezręcznym.
Po pierwsze, bierzemy na siebie całe odium (a mówiąc po ludzku – wszystko na klatę). Pozostałe kraje byłego bloku wschodniego, zrzeszone w koalicji, wygodnie przycupnęły za naszymi plecami.
Po drugie, razi sposób w jaki prezentujemy nasze postulaty. Zamiast szukać konsensusu, blokujemy. Zaznaczmy, nasze postulaty nie są złe, a koalicja państw postsowieckich ma całkiem silną pozycję negocjacyjną. Idzie się w tej kwestii dogadać.
Nie musimy blokować. Wystarczy teraz zgodzić się co do ogólnej kwoty, a potem, już po grudniowej konferencji ONZ w Kopenhadze, dyskutować, ile wlezie. Nawet na lepszych warunkach, bo Komisja będzie skłonna pójść na ustępstwa, by zapewnić sobie od państw członkowskich „zrzutkę” na to międzynarodowe zobowiązanie.
Sformowanie koalicji blokującej, w obliczu niezwykle delikatnej sytuacji w globalnych negocjacjach, szalenie nam szkodzi wizerunkowo. Szalenie.
To prawda, w wielkiej dyplomacji jesteśmy całkiem od niedawna (pewnie dlatego Donald Tusk jest wśród tych „klimatycznych potworków” najbardziej… zielony). Powinniśmy być w niej zręczniej, znacznie inteligentniej. Na razie jesteśmy specjalistami od potrząsania sarmacką szabelką.
Premier rozpaczliwie walczy o zaufanie społeczne po ujawnieniu serii potężnych afer. Zapewne uważa, że blokując uzgodnienia, odpowiada na zapotrzebowanie społeczne. Sęk w tym, że nikt nie zadał sobie trudu, by wytłumaczyć Polakom, jaką wagę ma porozumienie klimatyczne. I że historycznie jesteśmy odpowiedzialni za niebagatelne 2% wszystkich antropogenicznych emisji, co w wielkiej negocjacyjnej układance stawia nas po stronie sprawców problemu (kraje uprzemysłowione), nie jego głównych ofiar (kraje rozwijające się).
Ile cennego kapitału dyplomatycznego jeszcze stracimy zanim zrozumiemy, że z tego klimatycznego pociągu już nikt nie wysiądzie? I że awanturowanie się po wagonach skończy się dyplomatyczną izolacją?
Na zakończenie nieco przewrotna refleksja – takie ogłoszonko powinno leczyć nasze kompleksy. Czy nie sklasyfikowano nas jako jednego z czterech głównych unijnych graczy?
Ogłoszenie zostało przygotowane przez internetowy ruch obywatelski Avaaz, zrzeszający 3,6 mln internautów z całego świata. Nie stoi za nim Al Gore ani producenci wiatraków. Sami za sobą stoją. Ci ludzie.
Najwyraźniej coś ich martwi. Może klimat?
Inne tematy w dziale Polityka