Polska jest już dużą dziewczynką. Szczytuje, aż miło. Szkoda tylko, że bez znajomości ars amandi.
Zbigniew Brzeziński powiedział ostatnio przy okazji awantury o tarczę, że Polska powinna międzynarodowo dorosnąć. Podobna refleksja nasuwa się w związku ze szczytem w Brukseli, gdzie ważyły się losy unijnego wkładu w fundusz klimatyczny dla państw rozwijających się (29-30.10).
O co chodzi? Unijne uzgodnienia mogły popchnąć do przodu negocjacje globalnego porozumienia klimatycznego. Nam jednak nie podobała się propozycja podziału, kto ile w ramach Unii zapłaci. Chcieliśmy, by zamożniejsi (tacy jak Szwecja) płacili na fundusz więcej, niż kraje emitujące dużo CO2 i to od wielu lat (takie jak Polska).
Po szczycie ogłoszono
„kompromis dobry dla Polski”. Podobno nie wrzucimy do wspólnego klimatycznego koszyka więcej niż Szwecja. Brzmi nieźle.
Wystarczy jednak przyjrzeć się temu, co
na papierze (czyli w oficjalnym dokumencie podsumowującym szczyt) i umieścić to w globalnym kontekście negocjacji klimatycznych, by szczyt potraktować jako rozczarowanie. Rozczarowała Unia, która nie zdołała dojść do porozumienia, ale też nasz premier, który nie wykazał się dyplomatyczną zręcznością.
Dyplomacja polega na tym, by uzyskać jak najwięcej za jak najniższą cenę. Cóż my uzyskaliśmy, co straciliśmy?
Zawiązanie środkowoeuropejskiej koalicji, zdolnej zablokować uzgodnienia, poskutkowało odroczeniem rozmów i kilkoma słowami w dokumencie podsumowującym, gdzie uznano zasadność naszych obiekcji. To jeszcze nie oznacza, że klimatyczna składka będzie liczona według naszej propozycji. O to stoczymy boje dopiero po konferencji ONZ w Kopenhadze.
Odroczenie rozmów nie jest zwycięstwem. O takie „ustępstwo” można było walczyć ładniej, bez pozowania na twardego człowieka Europy.
Szczególnie, że sytuacja negocjacyjna przed Kopenhagą wymaga delikatności, nie twardości. W proces zaangażowane są 192 państwa. Narasta poziom nieufności między krajami rozwiniętymi i rozwijającymi się. Wiele z tych krajów z ogromną uwagą przyglądało się naszej wewnątrzunijnej potyczce, sondując, czy traktujemy problem zmian klimatu wystarczająco poważnie. Postawę naszą i Niemiec
napiętnował m.in. noblista Desmond Tutu, człowiek, który przyczynił się do obalenia apartheidu.
A przecież można było od razu zdiagnozować, że wewnętrzne rozbieżności są zbyt duże, dla dobra globalnych negocjacji uzgodnić ogólną kwotę, jaką Unia wyasygnuje na rzecz krajów rozwijających się, a wewnętrzne dyskusje odłożyć na później. To mógł postulować premier, zamiast
twardo obwieszczać, że konkretne kwoty dla Polski mają być znane już i natychmiast.
Być może uniknęlibyśmy kolejnej potyczki na linii biedny wschód – bogaty zachód Europy. A na pewno wzrosłyby nasze międzynarodowe notowania, poważnie nadwerężone przez dotychczasowe działania rządu – blokowanie unijnej polityki klimatycznej, czy niedawno, nader niezręczne oprotestowanie sposobu podziału składek w ramach funduszu dla krajów rozwijających się.
Czy musimy dowodzić starej Europie, że jesteśmy silnym graczem?
Groźba weta, która jakoś dziwnie często krąży tam, gdzie Polska rozmawia o klimacie (wystarczy przypomnieć sobie potyczkę o unijny pakiet klimatyczno-energetyczny) jest niewątpliwie znakomitym sposobem zaznaczenia swojej obecności. Leczy też kompleks peryferiów Europy. Czy my jednak mamy powody do kompleksów?
Nie jesteśmy prowincjonalnym bida-kraikiem. Wg
Marcina Piątkowskiego, b. głównego ekonomisty PKO BP „
Polska stoi na progu swojego nowego złotego wieku. Na koniec tego roku poziom PKB na głowę mieszkańca Polski będzie najwyższy od 1500 roku, zarówno w wartościach absolutnych, jak i w proporcji do średniego dochodu na głowę w Europie”.
Nasze PKB jest 18 razy wyższe, niż PKB Rwandy (to a propos niefortunnej wypowiedzi ministra Rostowskiego, który, właśnie w związku z funduszem klimatycznym, orzekł niedawno: „całkowicie nie do zaakceptowania jest, by biedne kraje europejskie musiały pomagać bogatym krajom europejskim w niesieniu pomocy krajom biednym w pozostałych częściach świata”)
Jesteśmy naturalnym liderem całej połaci Europy środkowo-wschodniej. Z łatwością formujemy koalicję państw byłego bloku wschodniego w unijnych potyczkach. To realna siła. Może to być siła spokoju.
Jako silny gracz mamy swoje prawa i obowiązki.
Naszym prawem jest mocna reprezentacja w strukturach unijnych i uwzględnienie naszych potrzeb i postulatów w unijnych politykach.
Naszym obowiązkiem jest świadomość procesów międzynarodowych i podjęcie międzynarodowej odpowiedzialności. Co ciekawe, postawa odpowiedzialna w tym wypadku nie godziła w polski interes, nie oznaczała oddania pola starej Europie. Przełożenie dyskusji na „po Kopenhadze” nie boli i nie kosztuje. Fiasko szczytu, zaprzepaszczenie kolejnej szansy na rozruszanie procesu kopenhaskiego, może kosztować bardzo wiele. Choćby i fiasko samej konferencji w Kopenhadze. A wg Międzynarodowej Agencji Energetycznej dobre porozumienie klimatyczne jest konieczne. I się opłaca.
Tym razem egzamin dojrzałości międzynarodowej Polska oblała. Podobnie, jak wiele krajów starej Europy, które wykazały się w trakcie szczytu podobną, jak my, krótkowzrocznością. To przecież Francja i Niemcy zablokowały decyzję w sprawie ogólnej kwoty, którą Unią dorzuci do funduszu klimatycznego. Nie zdejmuje to jednak odpowiedzialności z Polski.
Bo Polska rzeczywiście jest już dojrzałą dziewczynką. Szczytuje, aż miło. Szkoda tylko, że nadal bez znajomości ars amandi.
Inne tematy w dziale Polityka