Wydaje się, że rzeczy banalnych i prostych tłumaczyć i opisywać, zwłaszcza w takim miejscu jak Salon24, nie trzeba. A jednak.
Rocznica Powstania Warszawskiego za każdym razem sprawia, że wyskakują tzw. „realiści”, którzy pomstują na fakt, iż Powstanie było bezsensowne, nieprzemyślane, nieprzygotowane, z góry skazane na porażkę, przyniosło ogromne zniszczenia i nieobliczalne wręcz straty w ludziach.
Niektórzy zauważają, że „nie wszyscy powstańcy byli patriotycznymi aniołami”, że byli wśród nich przestępcy, zbrodniarze itd.
OK. Mają prawo mieć takie poglądy.
Ale.
Problem w tym, że ci sami ludzie, często zupełnie inaczej oceniają zrywy narodowościowe w innych częściach świata.
Pół wieku trwa już walka Tybetańczyków o niepodległe państwo. Co jakiś czas wybuchają tam powstania, jak chociażby w zeszłym roku przed Olimpiadą. Czyż z punktu widzenia „realistów” nie jest to walka bezsensu. Dysproporcje jeśli chodzi o uzbrojenie, liczebność wojska (vs. powstańców), finanse, możliwości, wpływy na arenie międzynarodowej są wręcz porażające. W porównaniu z Tybetańczykami, Powstańcy byli mocarstwem z ważną pozycją międzynarodową. Tybetańczycy, w przeciwieństwie do Warszawiaków nie mogą nawet liczyć na jakieś zrzuty żywności czy uzbrojenia, nawet chybione (inny częsty zarzut). A przecież mogliby sobie Tybetańczycy żyć tak wygodnie. Wystarczy zaakceptować dominację chińską, odrzucić lokalne obyczaj i pełnymi garściami czerpać. Zwłaszcza, że Chińczycy władowali w rozwój Tybetu nieporównywalnie więcej niż Niemcy w rozwój Polski w latach 1939-45.
A jednak. W przypadku Tybetu, nasi realiści częściej ubierają koszulki „Free Tibet” niż w togi „relistycznych sędziów”.
Równie długo, choć bardziej krwawo, toczy się walka o państwo palestyńskie. Tu dyspropocje są może trochę mniejsze, bo Palestyńczycy ciesza się wsparciem finansowym wielu kręgów, ale i tak ich sytuacja jest niewiele lepsza od sytuacji Powstańców w Warszawie. Szanse na wygraną nikłe. Efekty walk tragiczne – zarówno pod względem strat w gospodarce, jak i ofiar w ludziach. Tylko dlatego, że Palestyńczycy nie chcą zaakceptować zajmowania ich ziem przez obce państwo, ograniczania ich praw obywatelskich, czy wręcz nadawania im statusu obywateli drugiej kategorii. Przecież mogą to zaakceptować i przynajmniej by żyli, młoda elita intelektualna nadal by żyła, a nie emigrowała lub ginęła, podobnie jak to miało miejsce w Powstaniu. A jednak, ci sami, którzy mówią o nonsensowności Powstania Warszawskiego, w przypadku walki o wolną Palestynę wykazują się trochę mniejszym, jako oni to mówią, „realizmem. Mało tego, wyciągając jakieś tam nieczyste sprawki Powstańców, nie przeszkadza im kompletnie mordowanie cywilów w zamachach samobójczych dokonywanych przez Hamas i Fatah (ewentualnie mówią, że ‘nieakceptują”, ale „rozumieją”).
Dwa miesiące temu doszło w Iranie do zamieszek, trwających wręcz do dzisiaj. A jednak, w prasie nie było wysypu artykułów i felietonów stawiających pod znakiem zapytania sens walki z reżimem irańskim. Mało kto, (jeśli w ogóle ktoś) stawiał przywódcom irańskiej opozycji zarzuty, że poświęcają życie młodych Irańczyków, często dobrze wykształconych, w walce, która z góry skazana może być na porażkę. Szkoda, że nie są równie pobłażliwi wobec naszych dowódców AK. Dlaczego nie piszą, że Irańczycy powinni zaakceptować stan rzeczy, siedzieć cicho i spokojnie żyć. Przecież w porównaniu z Warszawą lat 1939-45 poziom życia w Iranie jest nieporównywalnie wyższy, zwłaszcza wśród tych wykształconych, z klasy średniej, którzy w Iranie stanowią trzon protestujących.
Już skrajnym przykładem niech będzie Fidel Castro i Che. Idole naszej lewicy, która przede wszystkim podważa sens powstania.
Czyż szanse Fidela i jego kompanów nie były zerowe w chwili, gdy przybyli na Kubę? Kilkunastu rewolucjonistów, przeciwko dyktaturze i to wspieranej przez USA.
A czyż Che, który zabrał ludzi na bezsensowną i pozbawioną sensu walkę w Boliwii, nie powinien być potępiony podobnie jak dowódcy Powstania Warszawskiego?
A co z Afgańczykami? Czyż stawianie oporu Armii Czerwonej nie było bezsensowne, okupione gigantycznymi stratami w ludziach, całkowitym zniszczeniem kraju, a właściwie jego unicestwieniem. Przecież Afgańczycy mogli machnąć ręką i dać sobie spokój ze stawianiem dalszego oporu i podporzadkować się ZSRR. Czyż nie?
I na koniec – kolonie, gorący temat dla lewicy. Czyż mieszkańcom Zimbabwe, Rwandy, Angoli, Sierra Leone czy Algierii nie żyło się lepiej, bezpieczniej w czasach kolonialnych. Czyż nie powinno uznać się tych, którzy nawoływali do niepodległości za pozbawionych skrupułów bandytów, którzy myśleli jedynie o własnej karierze politycznej, a mieszkańcy kolonii, podobnie jak Powstańcy, wykazali się naiwnością i zwiódł ich tzw. „patriotyzm”. Bo jakby nie patrzeć, to lepiej i bezpieczniej żyło się im w czasach kolonialnych, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę ilość gwałtów, napadów, zabójstw, mordów, okaleczeń.
Tak można bez końca wymieniać.
Nasi postępowi „realiści”, którzy tak surowo i stojąc twardo na ziemi, oceniają „trzeźwo” Powstanie Warszawskie, wytykając błędy, naiwność, nieprzygotowanie, zupełnie inaczej patrzą na zrywy narodowściowe i powstania w innych częściach świata. Tam patriotyzm i poświecenie dla Ojczyzny nie jest dla nich „demonem nacjonalistycznym” czy „zmorą z przeszłości”.
Dlaczego?
czyż nie jest to skrajny przejaw obłudy?
A może rasizmu?
Życie nas, białych, powinno być oszczędzane i nie wolno go narażać, a Kolorowi mogą się wyżynać milionami, bo przecież wartościowych jednostek jest tam jak na lekarstwo.
Znając naszą postepową lewicę, obawiam się, że chodzi o jedno i drugie.
social.