Sosenka Sosenka
62
BLOG

Śnieżnicka trylogia. Cz. III: Materac

Sosenka Sosenka Rozmaitości Obserwuj notkę 24

Jakeśmy się najedli, czas było myśleć o sprawach bardziej przyziemnych. Każde z nas przywlokło ze sobą przez góry śpiwór i karimatę. Ale karimatę tylko dla przyzwoitości...

"Przyczyna zatłoczenia świetlicy szybko się wyjaśniła. Gdy wszystkie "biznesmeny" się nażarły i polazły do swoich pokojów na górze, zostaliśmy sami z... 15 dzikimi do towarzystwa. Do tej pory sidzieli oni cicho pod ścianami koło swoich bambetli (w slangu turystycznym - bagaży , zwłaszcza plecaków - przyp. S.), teraz zaczęli się ożywiać. Początkowo bawiła mnie perspektywa wspólnego nocowania, jednak wesołość szybko mnie opuściła, gdy przypomniałam sobie, że gospodarz ma tylko 6 materaców. A następnie zauważyłam, że jest fizycznie niemożliwością, byśmy wszyscy zmieścili się w jednym pomieszczeniu. Na razie mieliśmy przewagę, bo to m y wiedzieliśmy o materacach. A oni nie. Dlatego zdecydowaliśmy szybko:

Barykadujemy się w kuchni!

Do tego celu świetnie nadawał się kąt między lodówką a kuchenką, gdzie stały ławy i stół - miejsce akurat dla czterech osób, oczywiście po usunięciu wyżej wymienionych sprzętów, a także czterech  tam przebywających pokerzystów. Gdy ich chytrze stamtąd wykurzyliśmy, znalazło się trochę czasu na pogawędzenie i naradzenie się w spokoju z panią Beatą (naszą nauczycielką, przypadkiem spotkaną w tej chacie na urlopie. - S.). Pomimo że świetnie się bawiliśmy, ogarniała nas coraz większa senność, a tymczasm spać mogliśmy się położyć dopiero o 23.00. Dzielnie więc trwaliśmy na posterunku, podpierając głowy na rękach i czekając, aż ruch w kuchni ustanie. Dzicy ze świetlicy, pouczeni przez gospodarza, robili to samo. Wyglądało to wszystko dość bezsensownie, atmosfera stała sie napięta... W każdej chwili ktoś z nich mógł rzucić hasło: "kładziemy się", a wtedy żegnajcie materace... Postanowiliśmy więc wziąć sprawę, a ściślej mówiąc, materace, we własne ręce.

Podłoga tej sali ledwie pośmieściła pozostałych dzikich... Fot.: ChataCyborga.pl

Nasz cichy wymarsz z kuchni bocznymi drzwiami nie zwrócił niczyjej uwagi. Bez żadnych przeszkód dotarliśmy do drewutni, gdzie składowano wspomniane leża. I tu się zaczęło...

Zachałannie chwyciliśmy 4 materace i w pośpiechu zaczęliśmy wywlekać je na podwórko. Hałas, który przy tym powstał, zwabił do nas gospodarza z latarką, który to był święcie przekonany, że mu złodzieje grasują w garażu. Scena, którą ujrzał, wywołałaby atak śmiechu u największego ponuraka. Daniel, przerwacając się, ciągnął przez podwórze dwa materace, Sosenka nerwowym szeptem wzywała pomocy, Aneta próbowała odklinować się po nieudanej próbie sforsowania drzwi, ja zaś energicznie wpychałam ją i materace do środka, nawołując do pośpiechu. Chwyciła nas przy tym taka głupawka, że ze śmiechu nie mieliśmy siły nieść materaców przez wąski korytarz. Jeszcze ze trzy razy sie zaklinowaliśmy po drodze, zataczając się ze śmiechu. Jednak apogeum całej tej komedii nastąpiło dopiero w kuchni, gdzie wyrżnęłam się z winy materaca, z łoskotem zrzucając garnek z kuchenki na podłogę. Przez co natychmiast postawiłam na nogi wszystkich dzikich z wrogiego obozu w świetlicy. Gdy zatem dzicy przybyli na miejsce zobaczyli, co niesiemy, zaraz się ożywili i nuże szukać posłania dla siebie. Jednak wracający z drewutni ich zwiadowcy rozwiali wszelkie nadzieje... Więcej materaców nie było!

Zadowoleni z odniesionego sukcesu, przystąpiliśmy wśród śmiechów do budowania barykady z ław i stołów i moszczenia sobie legowiska. Mnie wcisnęli pod kaloryfer, bo byłam najmniejsza. Daniel co chwilę sobie coś przypominał i skakał w śpiworze po kuchni (to prawda, mam do dzisiaj zdjęcie - przyp. Sosenki). Nawet po zgaszeniu światła nie mogliśmy go uspokoić: co chwilę wybuchaliśmy śmiechem, bo "Iza przywaliła głową w kaloryfer", albo gdy rozbrzmiewał gong, bo Daniel przewracając się z boku na bok, wchodził w bliski kontakt z lodówką.

Rano dwaj nasi towarzysze podłogowi ze świetlicy zwierzyli się nam, że z zazdrością słuchali odgłosów dobrej zabawy, płynących z kuchni. Mieli niedopartą chęć przyłączenia się do niej - zamiast słuchać nerwowego charapania i stękania, jakie w tym czasie wypełniało świetlicę, zasłaną turystyczną "padliną"..."

 

Tych, którzy obgryzają paznokcie, oczekujac na finał historii o kiełbasie, informuję, że  ostatniego dnia rano została ona porzucona we wspólnej lodówce. Rzekłszy jej z ulgą "żegnaj", odmaszerowaliśmy z Bielic w kierunku Lądka Zdroju.


 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (24)

Inne tematy w dziale Rozmaitości