Kiedyś, dawno, dawno temu Pani Łyżeczka odwiedziła Babcię Pana Łyżeczki, żyjącą w małej chatce na odludziu. Rozmawiały o tym i owym, a gdy Łyżeczka powiedziała, że czuje się niezbyt w formie, Babcia energicznie sięgnęła do szafki, z której wyjęła charakterystyczne pudełko. - Masz - mnie to zawsze pomaga na bezsenność. Pani Łyżeczka wzięła je z jej rąk z niedowierzaniem i po powrocie do domu umieściła pudełko między mikserem a tłuczkiem do kotletów. Czas pokrył je tam kurzem i pajęczynami. I tak mijały dni, miesiące i lata, aż nastała pewna słotna jesień. Smutna to była pora. Zaraza szalała w najlepsze - mieszkańcy wsi padali jak muchy, w błotnistych rowach przydrożnych leżały rozkładające się zwłoki bydlęce, a wygłodniałe wilki wyły na rogatkach ludnych niegdyś osad. Owo pudełko, o poblakłej teraz urodzie, wyjechało teraz na łyżeczkowski stół.
Zmierzchało już, gdy Pani Łyżeczka, upewniwszy się najpierw, czy ktoś wścibski nie zagląda przez okna ubogiej izdebki, wyjmowała z szafki kuchennej duży czarny garnek. Zagrzała w nim wody i na oczach milczącej gromadki, która przycupnęła przy stole, wlała doń kilka kropel z brązowej flaszeczki. Szeptała przy tym do siebie jakieś tajemnicze słowa. - Mamo, a co to jest? - zapytała Panna T. - Pooddychajcie tym - odpowiedziała Pani Łyżeczka i wprzódy sama pochyliła się nad parującym naczyniem. - Ale to ładnie pachnie - zauważyła Panna Ł., estetka - możemy się tego napić? - Nie, to nie jest do picia - powiedziała Pani Łyżeczka i poważnym ruchem zachęciła mnie, dotąd zastygłą w oczekiwaniu, bym nachyliła się także nad czarną taflą. Gorąca para buchnęła mi w twarz, ale zatkany na kamień nos nie pozwolił poczuć żadnego zapachu. Jednak czułam, że dzieje się coś ważnego. Dzieci, którym nie wolno było zbyt blisko przysuwać się do naczynia, posłusznie odsunęły się, a Pani Łyżeczka ponownie odniosła garnek na płytę kuchenną. Spojrzawszy bacznie na niego raz jeszcze, z pobladłą twarzą, cicho opuściła kuchnię.
Nad Łyżeczkowem zapadła czarna, bezksiężycowa noc. Turnau na półpiętrze dopiero co skończył śpiewać: "...za chwilę niebo błyśnie czarem gwiazd", dzieci usnęły, a Pan Łyżeczka z kompletem narzędzi hydraulicznych skrył się w czeluści piwnic. Łyżeczka i ja skuliłyśmy się w dwóch kątach pokoju na parterze. Łyżeczka przy kompie, ja w kącie swojego tapczana. Przez okno wpadało do nas tylko sine światło latarni, w kątach czaiły się cienie (gdyby na stoliku stał np. brązowy lichtarz, toby jeszcze żółty płomień świecy pełgał po ścianach, no ale nie miałyśmy również świec). Z zatroskaną twarzą patrzyłam, jak Łyżeczka walcuje kolejne zlecenie, co chwilę chwytając się za gardło, bo dym z komina wpełzł zdradziecko do pokoju (Pan Łyżeczka zainicjował był sezon grzewczy), i chrapliwie pokasłując. W pewnej chwili wstała i miękkim kocim ruchem znalazła się na małej sofie stojącej pod oknem. Nie wiedzieć kiedy znalazła się pod namiotem zrobionym ze starej derki, z którego czubka unosiła się sina nitka dymu. - Choć tu do mnie... - zachrypiała stanowczo spod tej rotundy.
W środku było ciemno i głucho. Pałały tylko w ciemności oczy Łyżeczki, jak ślepia wilka, pałały wyraźnie na tle jej kredowo białej twarzy. Spojrzałam niżej: w zaciśniętych dłoniach trzymała ów czarny garnek, znany mi z płyty kuchennej. - Teraz... - szepnęła słabo. Zajrzała w czarną, bulgocącą toń, poprzecinaną srebrnymi nitkami. Zajrzała tam najpierw sama, a potem - gwałtownym ruchem - podsunęła naczynie bliżej mnie. Gorąco, jak wtedy, buchnęło mi w twarz i zaparowało szkła okularów. - Teraz.... TU mamy salonik kameralny - wpowiedziała najsilniejsze z zaklęć, a było w nim tyle mocy, ile w słowach wiedźmy z "Makbeta".
Kiedy się obudziłam rano, w kącie nie było już tajemniczego namiotu. Tylko w powietrzu, tak jak to było wieczorem, unosił się zapach dymu - stąd wiem, że to, co się zdarzyło, zdarzyło się naprawdę... Do pokoju weszła Pani Łyżeczka, u której tylko cienie pod oczami mówiły o niepokojach ostatniej nocy. Ale, ale. Dym! Mój nos znowu działał, a w gardle nie miałam juz żyletek! - Aaa... pcich!!! - zagrzmiał w kuchni głos Pana Łyżeczki. Obejrzałyśmy się za siebie ostrożnie. - A więc klątwa działa nadal - mówiły oczy Pani Łyżeczki. Inhalacja babcinym Amolem musi być powtórzona!
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości