Obchody I Zjazdu Byłych Aparatczyków są uroczyste i trwają dwa dni. Rozpoczęły się dzisiaj, koncertem 10-lecia chóru Akademii Medycznej w Auli Leopoldina Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym to chórze śpiewała do niedawna Iza. Wieczorem onaż Iza, Baśka i ja zajęłyśmy w paradnej barokowej auli poczesne miejsca, na podwyższeniu. Było ono oczywiście, na samym końcu pod chórem, ale kogo obchodzi, że nasze podium było na końcu pod chórem. Stamtąd najlepiej widać. Przeglądając program koncertu, tłumaczyłyśmy Baśce, jako niezorientowanej, skąd ten podniosły nastrój. Kiedy słuchała, co ja miałam do wtorku na zębach, a jak wyglądały moje zęby, kiedy jeszcze nie miałam tego czegoś, a co Iza teraz ma, a jak długi jest retiner Izy ("dla zilustrowania tezy" rozdziawiła do mnie gębę; retiner, który zobaczyłam na dnie tej gęby, będzie nosić do wiosny 2011), a że Zuzia też aparatczyk, ale z innej grupy, bo ma aparat na nóżkach, wtedy wyraz twarzy zaczął jej się powoli zmieniać. Baśki twarz po prostu kamieniała. - Wiecie co... - popatrzyła, ostrożnie pokręciła głową i przestała dyskutować. No i nie dała się namówić na wzięcie udziału w drugim dniu obchodów aparatczyka, czyli w jutrzejszym wspólnym pieczeniu wściekle twardego i nabitego bakaliami ciasta.
Pogadać za bardzo się nie dało, bo przed nami siedział otyły jegomość, zapewne recenzent w cywilu, który wszystko wie, albowiem w ogóle nie zwracał uwagi na koncertujących, tylko darł się na rozmawiającą szeptem młodzież. Dopiero w przerwie mogłyśmy coś rzec. - Izo - miauknęłam na widok osoby z torebką wielkości koperty - ja widzę wreszcie, jakich torebek używają damy. Co to za ulga, wiedzieć, że nigdy więcej nie zobaczę siebie w lustrze z torebką wieczorową, z której dziarsko wystaje tuba pasty do zębów i szczotka turystyczna. Przez 2 lata w każdej torbie i plecaku miałam osobny zestaw, a idąc na jakieś wesele, cierpiałam po prostu katusze. - Na, masz - Iza podała mi woreczek foliowy z kruchymi ciastkami. Jadłyśmy wszystkie trzy. Komentowałyśmy śpiew, gospel, Abbę, to tamto. Recenzent nawet polazł w swoją stronę, bo była akurat pauza, i nikt się na nas nie oglądał. Baśka już-już chciała zacząć nową rozmowę z nami, już sądziła, że wróciłyśmy do świata żywych (i normalnych), lecz odruchowo zapytała, stąd ta radość jedzenia ciastek. - Bo nie musimy po nich myć zębów - odparła Iza. Nastrój został zburzony.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości