Wyszło nie jak potrawa dla byłych aparatczyków, ale potrawa dla aktywnych aparatczyków. Ciasto, które miało być "wściekle twarde" i "nabite bakaliami", dało się nabierać łyżką, jak zupa. Po wyjęciu go z piekarnika Iza parsknęła śmiechem i stwierdziła, że nadzienie w przekroju wygląda jak sine wybroczyny na ludzkim ciele.
W niedzielę wieczorem upiekłyśmy ciasto kruche z wsadem na bazie dżemu i bakalii. Sam kruchy spód wyszedł przyzwoicie, niestety, nie wyszła nam warstwa wewnęrzna. Wszystko przez dżem niskosłodzony, produkowany chyba na wniosek wiecznie odchudzających się idiotek, bo teraz w sklepach pełnosłodzonego nie można dostać (a wiadomo, że niskosłodzony nie jest dobry do ciast). Ten nasz "egzemplarz" porzeczkowy z Kotlina, o nie, z Łowicza zamiast być ścięty cukrem, jak się patrzy, okazał się zbyt wodnisty. Po podgrzaniu wewnątrz ciasta wyglądał prawie jak kompot. Ręce nam opadły, to prawda, że głównie ze śmiechu, bo w Izy rękawicach do garnków - czerwonych, płaskich i sztywnych - wyglądałam jak rak-mutant. Postanowiłyśmy podpiec całość jeszcze raz. Ale tu podziałało "przeklęstwo". Ledwie wsadziłam tortownicę do piekarnika jeszcze raz, w kuchni wysadziło korki. TYLKO w kuchni.
Po pewnym czasie - a mijała 3 godzina - miałyśmy dość sterczenia koło Mastercooka, tym bardziej że ja tego dnia paradowałam w swoich spodniach narciarskich. Wyłączyłyśmy urządzenie w cholerę i zaczęłyśmy jeść tę leguminę na gorąco. Przekleństwo działało dalej, bo po tej ciepłej małmazji moim gospodarzom gwałtownie zachciało się spać (Zuzia kimnęła pierwsza) i postanowiłam wracać do domu. Iza zaproponowała, żebym na tę okazję przetestowała jakąś jej kurtkę, którą chce mi odsprzedać. Ubrałam się. Miałam więc na sobie watową kurtkę, takież puchate gatki, czapę, co mi opada na nos, i rękawiczki na polarze, prawie do łokci. Z torbą nabitą moją własną kurtką wyglądałam jak dziad po prośbie. Sama Iza powiedziała, że wyglądam, jakbym wyjeżdżała na Syberię. Nie miała, niestety, w domu walonek, bo kalosze typu Jakub Wędrowycz posiada jedynie ojciec Adama. Ale zrobiła mi zdjęcie w progu. Kiedy wyszłam z bloku, a potem stałam na przystanku, zauważyłam jednak, że jest mi cudownie ciepło. Kurtka Iza była cieńsza od mojej,a temperatura na dworze o parę stopni niższa. Ale kilkugodzinne sterczenie przy piekarniku 220 C uczyniło cuda.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości