W ramach podnoszenia atrakcyjności turystycznej regionu, gdzie leży Niemcza, budynki jakiegoś domu pomocy społecznej przerobiono na hotel trzygwiazdkowy. Unia Europejska – dawca funduszy uznała, że podnoszeniu atrakcyjności nie służy chodnik dla pieszych, który by prowadził do głównej atrakcji, czyli arboretum w Wojsławicach. Skrajem tej wijącej się lasem drogi idzie się więc z duszą na ramieniu, głównie za sprawą zbirów z okolic Świdnicy, powożących BMW.Ale doszliśmy do tych Wojsławic.
Na szczycie wzgórza przystanęłyśmy, patrząc z zachwytem na zachód, w doliny, na granatowe Wzgórza Strzelińskie i Krzyżowe, na dalekie stoki Ślęży i Rymarza wznoszące się ponad spalonymi trawami. Za to niedaleko od nas, na łące po lewej srebrzyły się i roiły stada robaczków o szklistych odwłokach, ha, to nie były robaczki, to samochody, całe łany samochodów, stojących, cofających się i kręcących w kółko. Karoserie rzucały w naszą stronę refleksy. Tuż obok, w cieniu drzew odkryliśmy za to maszynę na dwóch kołach, opatrzoną taką naklejką:
„UWAGA!
- To nie jest MZ!
- Zapierdala 200 km/h
- Kosztuje tyle, co 5 polonezów Caro
- Za kręcenie wajchą i siadanie na motocyklu WALĘ W PYSK BEZ OSTRZEŻENIA!”
Maszynę objrzeliśmy z szacunkiem, nie dotykając, i poszliśmy arboretum. Spędziliśmy tam kilka godzin. Snuliśmy się w tłumie ludzi, wśród rododendronów i azalii, o kwiatach jak jaskraworóżowe, puszyste kule, i innych roślin o żółtych, turkusowych, fioletowych i czerwonych pąkach. Słońce prażyło, kwiaty mocno pachniały, w głowie kręciło się od zakrętów alejek, skosów, tropikalnych kolorów i widoku cudzych nóg, o które nieustannie trzeba się było potykać. Zuzi przyczepka rowerowa – wózek, czyli tak zwana kolubryna, popychana pod górę też jest dosyć ciężka. I ta straszliwa orkiestra na scenie przy wejściu do arboretum… W końcu usiedliśmy gdzieś w cieniu i dość głodni, musieliśmy przepiłować jabłko miarką budowlaną, bo scyzoryk przepadł w torbie od Zuzi wózka. Chleb kupiony w Niemczy okazał się suchy i jednocześnie spleśniały, ciekawy zbieg okoliczności. Iza uznała, że to są suchary z koszar. Ale w cieniu było miło, po zjedzeniu wyostrzył nam się wzrok i słuch: zauważyłam, że paraduje przed nami dużo rodzin z trójką-czwórką dzieci, dużo jest ludzi otyłych, ale ubierają się w to samo, co noszą chudzielce, a niektóre babcie sięgają podrośniętym wnuczkom do pasa. Zuzia znalazła w tłumie innego 2-latka, podeszła do niego krokiem grenadiera i odebrała mu jego własną piłeczkę. Negocjacje trwały długo…
Wracaliśmy wieczorem.Urzędnicy lokalni nie wpadli na to, żeby przywrócić linię kolejową do Dzierżoniowa, która by ograniczyła liczbę wypadków i dowoziła turystów.W zapchanym autobusie PKS dowiedzieliśmy się, że bus do Wrocka, który miał tu być o 17.30, wcale nie przyjechał, a ostatni kurs może się odbędzie, a może nie – o, to jest właśnie sytuacja, gdy do „atrakcji turystycznej” nie kursują pociągi.
Na zdrętwiałych nogach, ale dotarłyśmy do Wrocławia. Adam od razu zabrał Zuzię do domu, a myśmy z Izą przeszły się jeszcze kawałek. Jak tak szłyśmy sobie w kierunku Ronda Powstańców Śl. i mijałyśmy jakiś salon kosmetyczny, Iza zauważyła, że z krzaka jaśminu zwisa granatowa marynarka. Wisi, to wisi, widocznie wypadła z worka i PCK nie zabrało. Ale za chwilę na innym krzaku znalazła się męska koszula i bodajże pasujące do marynarki gatki. – Policjant gonił złodzieja! – orzekła Iza. – Albo kolejarz pędził na Dworzec Główny – myślałam głośno. Kiedy jednak poszłyśmy dalej, na środku chodnika znalazła się szara skarpetka, a znaki te doprowadziły nas do… motoru stojącego pod niewysokim klonem. Co ciekawe, nad motorem zwieszał się oplatający gałęzie kabel z gniazdkiem elektrycznym na końcu. Jasne. Policjant gonił złodzieja motocykli, albo też sam złodziej dostał „w pysk bez ostrzeżenia”. Ale dlaczego kabel jest podłączony do klonowego drewna? To już pewnie temat na kolejną historię.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości