Zanim przyjdzie wiosna..., Sówka55
Zanim przyjdzie wiosna..., Sówka55
Sówka55 Sówka55
536
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 84

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 23

 

Rozdział LXXXIII

Wreszcie przybywa dnia, najwyższy czas!

Oby luty szybko zamienił się w kwiecień i przywiał nam wiosnę!

Zwierzęta zachowują się jak Zwierzęta, więc (na ogół) przyzwoicie), a Ludzie?

O Niedźwiedziach (różnych) i mgle

 

Choć nie mam żadnych wątpliwości, że najlepiej i najsłuszniej na świecie jest urodzić się Kotem, to w wietrzne zimowe wieczory (a i o porankach, gdy zaspane drzewa budzą się w szatach ze srebrnych gałązek, a ja otwieram na chwilę oczka, by zaraz potem dalej zwijać się w kłębek przy ciepłym kaloryferze) zdarza mi się żałować, że Koty co nieco różnią się od Wiewiórek, Jeży, Świstaków, Susłów, Popielic, a nawet Niedźwiedzi.

 

Tu dodam (i poświęcę na to więcej miejsca), że jak Szekspir nie za wszystkimi Niedźwiedziami akurat przepadam, choć wiele Niedźwiadków lubię. A przede wszyskim lubię, cenię i wspominam z miłością podróżnika i żołnierza Wojtka, a także opiekuńczego Niedźwiedzia z herbu Rawicz albo miłe Niedźwiadki Swarovskiego mieniące się wszystkimi kolorami tęczy jak drzewa w naszym ogrodzie, które marznący deszcz zamienił w błyszczące w słońcu rzeźby z kryształu, wyczarowane z powietrza i mrozu różdżką Królowej Śniegu.

 

Mam świadomość jednak, że nie każdy Miś to poczciwy, mięciutki Teddy Bear czy bliski memu sercu Kubuś Puchatek, z Sową Przemądrzałą słusznie zaprzyjaźniony i czerpiący z krynicy jej sowiej mądrości (Mama powinna być zadowolona, że tak mówię - i myślę, co ważniejsze - o Sowach). Są Misie inne, przypadkowo srogie (jak ten z Niepołomic, który, gdyby się przed trzydziestotrzyletnią wówczas Boną w złą godzinę w 1527 roku nie pojawił, wcale nie zapisałby się w historii, a wątpię, by mu na tym zależało, a my moglibyśmy mieć wtedy króla Olbrachta, eheu! Gdyby zdarzyło się inaczej, a Miś w mateczniku by siedział, kto wie, dynastia Jagiellonów może trwałaby długo jeszcze w najlepsze, a dzieje Rzeczypospolitej Obojga Narodów mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej), są też Misie złe nieprzypadkowo, jednostkowe i imperialne.

 

Niedźwiedź nieprzypadkowo zły, ale jednostkowy, to w mojej systematyce Niedźwiedzi (wyjaśniam Myszuni, która uważa, że meandry moich myśli są bardziej zakręcone niż Seret pod Czortkowem) na przykładAlbrecht Niedźwiedź, pierwszy margrabia brandenburski, którego nie bez powodu Hitler uczynił patronem NSDAP pomny na jego krucjatę przeciw Słowianom Połabskim. Od jego przydomka zapewne pochodzi herb Berlina z czarnym Niedźwiedziem pod coroną muralis, miasta, o którym pod tą nazwą pierwsze wzmianki pojawiły się co prawda ponad półwiecze po śmierci Albrechta, ale które położone było w centrum palonych ogniem i mieczem przez niego słowiańskich terytoriów (miau, Lew od Niedźwiedzia niewiele był lepszy - dodam z bólem, bo z Lwami się utożsamiam – gdy przywołam współczesnego Albrechtowi bawarskiego Henryka Lwa, pogromcę pomorskich Słowian, Obodrzyców i Wieletów, co dało z kolei asumpt do uczynienia z niego patrona ukutej przez Friedricha Ratzela w 1897 roku ideologii "Lebensraumu"; Henryk Lew dla niemieckiej geopolityki zasłużył się też całkiem praktycznie, gdy przerzucił most nad Izarą do znajdującego się na drugim brzegu benedyktyńskiego opactwa, zakładając tym samych miasto "mnisie", "mnichów" czyli Monachium, z młodym mnichem w herbie, by czterysta lat później mógł powstać w pobliżu Hofbräuhaus am Platzl, kto wie, czy za następne czterysta lat nie na zgubę milionów...).

 

Tak, krwawo odcisnęły się niektóre niedźwiedzie łapy (indiański przysmak, jak zauważyłby zaraz Old Shatterhand, alter-ego Karola Maya, pisarza urodzonego pod nazwaną tak przez Połabskich Słowian Kamienicą czyli Chemnitz, właściwie Karl–May-Stadt, tak tu splotę jedność miejsca z jednością czasu) w historii, a przecież oprócz Niedźwiedzi jednostkowych, pojedynczych, samotników, chciałoby się powiedzieć (choć ciągnęły za sobą watahy) i pustoszyły z nimi słowiańskie ziemie, są jeszcze Niedźwiedzieimperialne... ach, nazwijmy je inaczej, Misie do spraw trudnych, w różnych okresach swego niedźwiedziego życia na ogół otwarcie lub skrycie całkiem nam nieprzyjazne, szorstkie i twarde:

 

"...Approach thou like the rugged Russian bear,

The arm`d rhinoceros, or the Hyrcan tiger;

Take any shape but that, and my firm nerves

Shall never tremble: or be alive again,

And dare me to the desert with thy sword..."

 

Ha, przystąp do mnie jako kudłaty Niedźwiedź z Rusi lasów, tłumaczy te słowa Leon Ulrich, ale i tak żaden mój nerw stalowy nie zadrży, mówi Makbet do Ducha Banka ("Makbet", akt III, scena 4), Józef Paszkowski już delikatniej, tylko o kudłatym Misiu puszcz północnych ostrożnie wspomina... Czy on kudłaty (jak w "Złym", swoją drogą nie brzmi to dobrze, brrr), licho wie, ale na pewno srogi, a futerko ma nieuczesane, zmierzwione i pomięte od śniegu i błota, skądinąd zupełnie tak jak Maksio, jak wraca z zimowego spaceru (po co w ogóle na spacery w zimie chodzić, fe, ja nie chodzę, a Koty piwniczne też nie!)...

 

A co do zmierzwionego Misia... skąd Miś rodem, kto go woła, czego chce, nie pora by to teraz w moim Pamiętniku rozstrzygać, zwłaszcza jak Naddniestrze mam za miedzą, niech on już sobie tylko w tych dalekich lasach siedzi, a przynajmniej niezapraszany nie wkracza z bratnią pomocą, by potem sobie granitowieć na pomniku Misiów śpiących po zaprowadzeniu niedźwiedzich porządków, nie. Niech sobie u siebie mocno śpi. Na zdrowie!

 

I tyle o Misiu, o Misiach czterech smutnych (że smutne, to się akurat nie dziwię) i wszystkich innych, niech sobie śpią, słodko, ale u siebie. Kończę zresztą "this tedious song", jak pisał Milton, przecież my się Niedźwiedzi nie boimy, żaden nasz nerw stalowy nie zadrży, ale... wolnoć Misiu w swoim zaciszu! Miau!

 

Niemniej w sen zimowy zapaść jak Miś i obudzić się wiosną z pierwszymi zielonymi listkami muskanymi łagodnym kwietniowym wiatrem, w słońcu uśmiechniętym jak złote kaczeńce przy kryształowej sadzawce o błękitnej toni ... Bezcenne!

 

Geopolityczny (wciąż, jednak polityka to moje emploi) wątek misiowy prowadzi mą myśl z domu znów w głąb czasu (choć to głąb już nie średniowieczna) i w odwrotną, bo z Syrii do Szkocji, stronę – jakiś czas temu przeczytałem w końcu od dawna polecaną mi książkę Aileen Orr o Wojtku, i nie mogę o jego historii, tak symbolicznej i w polską historię wpisanej, zapomnieć. Myślę i oczka mam pelne łez.

 

Do żołnierzy Andersa Wojtek, wykupiony za garść pieniędzy, tabliczkę czekolady, szwajcarski nóż oficerski i okazałą puszkę konserwy zwanej potocznie bully beef, trafił – uwolniony tym samym od okrutnego losu cyrkowych "tańczących" Niedźwiedzi - w kwietniu 1942 roku u podnóży gór Zagros, gdy świeżo udało im się wymknąć z łap łapczywego sowieckiego Niedźwiedzia. Mama opowiadała mi o grobach junaków i junaczek lat 11 czy 13 (w sumie udokumentowanych grobów junaczek i junaków jest prawie trzysta, ale ile do armii nie dotarło i zmarło w drodze do niej, pochowanych gdzieś bezimiennie z marzeniem o Polsce w duszy i z tęsknotą za rodzinnym domem w sercu, nikt nie wie) pozostawionych pod palącym uzbeckim słońcem, a książeczka "Polskie Cmentarze Wojenne w Uzbekistanie", Reginy Piątek i Jerzego Platajsa, to tragiczne memento, leży koło mnie na biurku (pięknie sfotografował polskie cmentarze w Uzbekistanie w swoim imponującym albumie prof. Krzysztof Hejke, oglądałem te zdjęcia ze wzruszeniem i bólem).Wojtek trafił zatem do wojska, któremu przed jednym totalitaryzmem udało się wymknąć, by walczyć z totalitaryzmem drugim, spod znaku Albrechta Niedźwiedzia...

 

Razem ze swoim ludzkimi druhami Wojtek walczył pod Monte Cassino, z własnej niedźwiedziej woli, ledwo liznął wolności na szkockiej farmie Sunwick, doczekawszy tam końca wojny, i – jak mógłby pomyśleć, gdyby zechciał myśleć tak gorzko jak Ludzie – za swą heroiczną walkę trafił do niewoli w edynburskim ZOO.

 

A więc i jemu, jak polskim lotnikom RAF-u, tak fetowanym gdy byli potrzebni, tak zbędnym, po Teheranie, Jałcie i Poczdamie, gdy odwróciły się sojusze, a dawne zasługi zaczęły uwierać jak kłująca drzazga, jak wszystkim innym Polakom walczącym w Siłach Zbrojnych na Zachodzie, nie dane było wystąpić na defiladzie zwycięstwa...Walczył o wolność, jego sojusznicy wygrali, on trafił do zamkniętej klatki!

 

Patrząc na to z perspektywy Kota Filozofa, Moralisty, Gawędziarza i Poety, myśląc o losie Niedżwiedzia Wojtka (choć nie tylko), mogę powiedzieć tylko to jedno: "Wśród prawdziwych przyjaciól, psy zająca zjadły".

 

Bo w prawdziwym życiu i Niedżwiedź bywa Zającem.

 

To paradoks? Nie, jak powiedział kiedyś Oscar Wilde, Lord Paradox nomen omen, a właściwie, o ile dobrze pamiętam, co włożył w usta Pana Dumby w "Wachlarzu lady Windermare", to nie paradoks, to doświadczenie, nazwa, którą dajemy naszym błędom ("Experience is the name, that everyone gives to his mistakes", Myszuniu).

 

W ogóle w życiu często wszystko smutno się kończy, jak Zwierzęta przyjaźnią się z Ludźmi! Ktoś wyjeżdża, ktoś zostaje, ktoś czeka, kogoś zamyka się w ZOO. Dobrze, że chociaż my jesteśmy razem... Za oknem mróz i mgła, schowam się więc w zakątku ciepłego fotela, przytulę łepek do poduszki, jak się obudzę, wrócę do mojego Pamiętnika.

 

Jak mówi spikerka Radia Tyraspol z Naddniestrza:"Останьте с нами, будьте в курсе событий". Miau!

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości