Bloger nazywający się John Kowalski, udający Amerykanina, napisał kiedyś, narzekając na święta kościelne wolne od pracy w Polsce i na (prawdę przyznawszy, głupi i niepotrzebny) zakaz handlu w niedziele i święta, taką oto głupotę:
"No dobrze, ale gdzie jest tu rozdział kościoła od państwa?"
Pokazał w ten sposób, jak mało wie nie tylko o Ameryce, ale nawet o Polsce, kraju, w którym mieszka.
W Polsce nie obowiązuje (i nigdy nie obowiązywał, za wyjątkiem okresu PRLu) rozdział kościoła od państwa. Obecna polska konstytucja - najbardziej lewicowa, jaką kiedykolwiek Polska miała (wyjąwszy oczywiście konstytucję PRL z 22 lipca 1952 r.) - nie mówi nic o rozdziale kościoła od państwa, lecz o "neutralności religijnej, filozoficznej i światopoglądowej" państwa. Ponadto, konstytucja przewiduje (niestety, uprzywilejowując Kościół Katolicki), że status prawny KK regulować ma konkordat i ustawy, a status prawny innych grup wyznaniowych tylko ustawy.
Jak orzekł Trybunał Konstytucyjny, zapis o "neutralności religijnej, filozoficznej i światopoglądowej państwa" nie oznacza jednakże, że np. zakaz aborcji jest niezgodny z Konstytucją - gdy taka sprawa trafiła na wokandę TK, trybunał orzekł, że ustawa antyaborcyjna jest zgodna z ustawą zasadniczą.
W Polsce wiele świąt kościelnych jest jednocześnie świętami państwowymi - tak jak w wielu krajach zachodniej Europy. Nawet we Francji, kraju, gdzie od 1905 r. obowiązuje ustawa o ŚCISŁYM rozdziale kościoła od państwa, którego konstytucja określa Francję jako republikę laicką (tj. świecką), kilka świąt kościelnych jest jednocześnie świętami wolnymi od pracy (np. Nowy Rok, Wielkanoc i Wniebowzięcie NMP). A twórca V Republiki, Charles de Gaulle, był głęboko wierzącym, praktykującym katolikiem, który podczas II WŚ walczył pod sztandarem... krzyża lotaryńskiego.
Co do USA, Konstytucja Stanów Zjednoczonych (która jest wręcz arcydziełem prawnym; fajnie by było, gdyby każdy akt normatywny był taki krótki, konkretny i łatwy do zrozumienia) mówi tylko, iż "Kongres nie może uchwalać prawa dotyczącego ustanawiania religii [państwowej], ani też zakazywania jej swobodnego praktykowania". Stany mogły, jeśli chciały, ustanawiać kościół "stanowy", aż do 1868 r., czyli do uchwalenia XIV poprawki do Konstytucji, która "inkorporowała" Kartę Praw, tzn. uczyniła ją wiążącym wobec stanów i władz lokalnych.
Tym niemniej, zapis I poprawki do Konstytucji stanowi w sprawie religii tylko tyle, że nie wolno ustanawiać kościoła państwowego, ani też zakazywać swobodnej praktyki religii. I tyle. W Konstytucji USA nie ma i nigdy nie było żadnego zapisu o rozdziale państwa i kościoła - ten zapis wymyśliło sobie lewactwo po II wojnie światowej.
Amerykanie to naród pobożniejszy niż Polacy. Religia chrześcijańska jest nieodłączną częścią amerykańskiego dziedzictwa narodowego. Gdy pierwsi koloniści angielscy przybyli do dzisiejszej Wirginii, to zaraz po wylądowaniu wznieśli krzyż, aby podziękować Bogu za to, że pozwolił im bezpiecznie przepłynąć Atlantyk. Dopiero potem poszli w głąb lądu i założyli osadę Jamestown.
Za wyjątkiem Thomasa Jeffersona, którego poglądy religijne się wahały, ale który nie był wyjącym ateistą (jak mu zarzucano), wszyscy Ojcowie Założyciele USA byli głęboko religijnymi ludźmi. Deklaracja Niepodległości - dokument, od którego "to wszystko się zaczęło", wykłada ich poglądy (które ja podzielam) kawa na ławę:
"Uważamy następujące prawdy za oczywiste: (...) Że wszyscy ludzie rodzą się równymi, że otrzymali pewnie niezbywalne prawa od ich Stwórcy...".
Każdy, kto wie, jak głęboko religijnymi ludźmi byli Ojcowie Założyciele, wie, o jakim Stwórcy mowa. O Bogu chrześcijańskim, Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba.
Gdy 4 marca 1789 r., a więc 222 lata i jeden dzień temu, zaczęła obowiązywać Konstytucja USA i zebrał się Pierwszy Kongres USA, to pierwszą decyzją Kongresu było powołanie utrzymywanych z budżetu państwa kapelanów dla IR i Senatu. Kongres utrzymuje kapelanów po dziś dzień.
Tego samego dnia Jerzy Waszyngton złożył przysięgę prezydencką z dodaniem słów "tak mi dopomóż Bóg". Przysięgę tę złożyli wszyscy kolejni prezydenci USA.
John Adams, pierwszy wiceprezydent USA, a następnie drugi prezydent, jeden z sygnatariuszy DN, powiedział wprost: "Nie mamy żadnego rządu uzbrojonego w potęgę, by utemperować pasje ludzkie nieograniczone przez moralność i religię. Nasza konstytucja została stworzona dla moralnego, religijnego narodu. Jest całkowicie niewystarczająca do rządzenia jakimkolwiek innym."
Później Amerykanie dodali swojemu państwu motto "In God We Trust" ("W Bogu pokładamy ufność"), które znalazło się na pieniądzach amerykańskich i na ścianie sali posiedzeń IR, nad amerykańską flagą.
W 1954 r. prezydent Eisenhower dodał słowa "under God" do Prszysięgi Wierności (Pledge of Allegiance).
20 stycznia 1961 r., nowo zaprzysiężony prezydent John F. Kennedy ostrzegł rodaków, że te same rewolucyjne poglądy, o które walczyli ich przodkowie (tj. Ojcowie Założyciele), nadal były kontestowane na świecie. Jakież to poglądy? "Poglądy, że prawa człowieka pochodzą nie od hojności państwa, lecz z ręki Boga".
Dlaczego więc lewica walczyła i walczy nadal ze wszelkimi wzmiankami o Bogu w instytucjach publicznych i w dyskursie politycznym?
Bo lewica (zarówno ta w USA, jak i lewica w pozostałych krajach świata) nienawidzi USA (powiedzieć, że nie lubi Ameryki, to byłoby za mało powiedziane), a religia chrześcijańska jest integralną częścią amerykańskiego dziedzictwa narodowego (tak jak amerykańska flaga, hymn, DN, Konstytucja i prace Ojców Założycieli), więc zwalczają ją.
Dopiero jednak po drugiej wojnie światowej, zapewne pod wpływem ZSRR, lewica bezbożna zaczęła patrzeć nienawistnym okiem na religię i rolę, jaką odgrywa ona w USA, i zaczęła walczyć z nią w sądach (wiedząc, że elektorat nigdy nie zaaprobowałby jej otwarcie antyreligijnej agendy). Kluczowym dla lewicy orzeczeniem było orzeczenie SN w sprawie Engel przeciwko Vitale, w którym SN orzekł, kłamliwie, że niekonkretna wyznaniowo, woluntaryjna modlitwa szkolna łamie I poprawkę do Konstytucji, powołując się na - uwaga, uwaga - nie jakiś akt normatywny, lecz na list Thomasa Jeffersona do kościoła w Danbury, mówiącego o "ścianie rozdziału kościoła od państwa". Jefferson nie był autorem I poprawki, nie wprowadził jej w Kongresie, nie głosował za nią (bo nie zasiadał w Kongresie, gdy była uchwalana), i nie było go wtedy w ogóle w USA - przebywał wtedy daleko za oceanem, w Paryżu, jako poseł Stanów Zjednoczonych. (Tak swoją drogą, jego tytuł brzmiał United States Minister to France, co zadaje kłam innemu twierdzeniu Johna Kowalskiego - że w USA słowo "minister" oznacza tylko ministranta. A czy Kowalski słyszał może o Mike'u Huckabee, który jest ordained Baptist minister, czyli wyświęconym pastorem Baptystów?)
Innymi słowy, SN stwierdził, że przez całą swoją historię aż do 1962 r., naród amerykański łamał nagminnie Konstytucję Stanów Zjednoczonych. To jest absurdalne twierdzenie, ale tak właśnie napisał w 1962 r. Sąd Najwyższy. Później było orzeczenie w sprawie Powiat Allegheny przeciwko ACLU, w którym SN orzekł, że umieszczanie menory w budynkach publicznych nie oznacza ustanawiania państwowej religii, ale umieszczanie stajenki Bożonarodzeniowej owszem. Czyli, wyznawcy jednej religii mogą sobie umieszczać swoje symbole religijne tam gdzie chcą, ale wyznawcy innej religii nie mogą.
Walka z chrześcijaństwem jest walką z amerykańskim dziedzictwem narodowym, czyli z samą Ameryką jako krajem. Takie są fakty. Chrześcijaństwo było i jest dominującą religią i filozofią w USA do dziś. Ameryka ma korzenie chrześcijańskie, nie świeckie.
Te truizmy dla Johna Kowalskiego pewnie zabrzmią jak odkrycia kopernikańskie.
Nie toleruję na blogu żadnych komentarzy chamskich, obraźliwych, ani zawierających argumenty ad personam.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura