Jakiś czas temu popularne było pytanie – po co Polsce nowe lotnisko, skoro jest w Berlinie?
Pytanie można odwrócić – po co Polsce elektrownie atomowe, jeśli Niemcy z nich rezygnują?.
Czy Niemcy zamykają elektrownie, bo weszły w posiadanie jakiejś tajemnej wiedzy ?. Wydaje się, że nie. Więc jeśli nie, to dlaczego?.
Odpowiedź na to pytanie wydaje się być prozaiczna – pieniądze.
I to pieniądze nawet dla takiego kraju, jak Niemcy gigantyczne, a w przypadku Polski niewyobrażalne – 5, 10 a może i więcej rocznych PKB Polski.
Po katastrofie elektrowni atomowej w Fukushimie w 2011 poproszono ekspertów o szacunkową wycenę jej skutków. Szacunki były różne od 200-300 miliardów dolarów do 1000, czyli jakieś 2 x roczne PKB Polski. Po 9 latach od awarii już wiadomo, że racje mieli ci, co mówili, że więcej. Koszt awarii będzie gigantyczny i to bez policzenia skutków skażenia środowiska w postaci np. wypuszczenia miliardów litrów skażonej wody do Oceanu Spokojnego.
Eksperci zaczęli również szacować, jakie mogłyby być koszty takiej awarii, gdyby nie zdarzyła się na - w sumie niezbyt zaludnionym obszarze, -na japońskiej wyspie, a w centrum Europy. I koszty okazały się niewyobrażalne, praktycznie nie do oszacowania. Bo z energię atomową jest tak, że jest ona tak długo ekologiczna i tania, dopóki się coś nie wydarzy. A 100% pewności, że się nic nie wydarzy nigdy nie ma i nie będzie, co udowodniła Fukushima. Oprócz klęsk żywiołowych są i inne zagrożenia.
Choć Niemcy nie chcą widzieć więcej atomu u siebie, nie mają obiekcji, aby inne kraje w Europie na swojej ziemi budowały elektrownie atomowe.
