Prochy - powstańcza ballada
Odcinek 28 - tajemnicze tablice Rorschacha
Zapinając guziki prochowca rozglądał się trwożnie, zerkając niepewnie raz po raz, na Michałowy, poniemiecki hełm z wymalowaną biało-czerwoną opaską.
- Zobaczysz! Wrócą tu! Już wracają! Już wracają na nasze, warszawskie salony! I będą nas sądzić!
- Cholernie się boję! - zadygotał cały, tak że nie mógł trafić wargami na przegub dłoni Anki, którą trzymał w ręce.
- Na cmentarzu nie masz się czego bać, będzie masa ludzi na których powinno ci zależeć żeby cię widzieli. A, w razie czego, weź ze sobą osinowy kołek. Ja zawsze swój noszę ze sobą -
mówiąc to uchylił wymownym gestem połę płaszcza ukazując mu kawał grubego kija, którego Michał dotąd u niego nie zauważył, chociaż było widać jego zarys przebijający przez materiał i nienaturalną postawę mężczyzny polegającą na przesadnym wyprostowaniu sylwetki, do którego zmuszała go sztywność lagi uwierającej go pod pachą - nie mówiąc już o ograniczaniu ruchów, nadających mu podczas chodzenia podobieństwa do jakiegoś koszmarnego robota-golema.
Pani Anusiu, niech pani nadstawi ucha, koniecznie zaraz, zanim mi ucieknie, śmiał się Trąbka i deklamował „coś” z panamichałowej tfurczości , jakby mu to sprawiało nadzwyczajną przyjemność, lub conajmniej moralną satysfakcję. Bo przecież to było o nim – O Tadziku Trąbce „Trąbalskim”, o Michale tym zgniłym kutasie!, o..! O nich, pierdolonych! O... wszystkich!
"Tadzik" zamknął odczy i recytował... (nie można tego inaczej nazwac) - z lubiością.
Hej, tam miedzą, za lasem, z flaszką bimbru za pasem…
Idę dziarsko do boju, by nie było zastoju…
Śpiewając sobie czasem, lirycznym kontrabasem…
W partyzanckiej robocie, w potarganej kapocie…
Po całonocnym znoju, mówią mi: ty opoju…
Zamiast spać pod szynkwasem, idź się ochrzcij tymczasem…
A mnie tu, kurwa, w błocie, zamiast zjadać łakocie…
Wypoczywać u zdroju, w bucie włoskiego kroju…
Straszą, że po rozboju, odeślą mnie ciupasem…
Precz stąd, jebany goju, z nie rzezanym kutasem …
Sikorski w samolocie, z anglikami na złocie…
W hotelowym pokoju, w zagranicznym ustroju…
Ciągle za tym szałasem, leży z którymś fagasem…
Zaczesanym na czoło, z menelami wesoło…
Rozmyślając o kocie, tym diabelskim pomiocie…
W nowym miejscu postoju, na wielkiej kupie gnoju…
Co za urocze sioło, na tyłku prawie goło…
Stoi przy księżym płocie, w tym koślawym sabocie…
W przewiewnym kusym stroju, w gotowości do broju…
Z cyckami jak łakocie, wielkie dynie w kompocie…
W kuchni, na kancie stołu, daje w swojej prostocie…
sierżantowi zelocie w niemożliwej duchocie…
dupy, zamiast rosołu, ukraińskiej ciemnocie…
Popu z księdzem pospołu, kapelanom w piechocie…
Siedemnastej Kresowej, na żołnierskim paltocie…
Niesłychanie bojowej, w rozbitym samolocie…
I kompanii chujowej, na tym harcerskim zlocie…
Każdy wkłada durnocie… na haju po blekocie…
Starszy sierżant sztabowy, maca ją po wylocie…
Gdy do sztabu w przelocie, jedzie na swym klamocie…
Po starym księdzu Procie, seksualnym huncwocie…
Wielkich parchów ma krocie i krosty na wykrocie…
Kiedy zbiera paprocie, w seksualnej ciągocie…
Tarza się tym zawrocie, tłusta jak młode dropie…
Nie chce przyjść na uwrocie, by się poddać pieszczocie…
Zbierać ze mną stokrocie, przy bocianim klekocie…
Bobym jej zrobił trocie, w jej kudlastej pychocie…
W jednym tylko obrocie, pod kiecką na zalocie…
Niech szlag trafi w cierpocie, takie wasze dobrocie…
nachodzą mnie złe chucie, w tej piekielnej spiekocie…
Że nawet w jednym bucie, utopię się w zygocie…
- A może (powinno być)…, w „spiekucie” i w„zygucie”? W tej piekielnej „spiekucie” utopię się z „zygucie”? – Trąbka zwrócił się z pytaniem do Michała, domniemanego autora tego „wiersza”, ale „Kulbas” nie odpowiedział.
Nie raczył odpowiedzieć, zacięty w dumnym uporze.
- No co, no co.?. – nastawał na niego redaktor naczelny – O co się gniewasz, nie ma się o co gniewać? Niepotrzebnie się wypierasz… autorstwa! Chyba powinno być „zygucie”, żeby się rymowało z „w piekielnej spiekucie”. Nie mówiąc już o „bucie”.
Trąbka, chociaż wielce uczony, nie wiedział, czy Michał tak na poważnie, czy z szyderstwa. Spojrzał na niego badawczo, spod oka, czy nie zobaczy na Michałowej twarzy jakiegoś odcienia kpiny. Ale nie zobaczył nic. Twarz Michała, stężała jak kamień, była blada i poważna, do tego stopnia, że Trąbce przeszła ochota z niego żartować. Rozumiał, że to jego intymne reminiscencje z partyzanckiej walki z hitlerowskim (a nawet sowieckim) najeźdźcą, o wolność i niepodległość naszej ojczyzny (biednej kuzynki – szydził), ale z drugiej strony… żeby zaraz taka grafomania? O to go nie podejrzewał. Już go miał spytać (Michała), po starej znajomości, czy to kpiny z kultury wysokiej, ale dał spokój. Niech mu tam! Grunt że się bawił grafomanią i miał z tego przyjemność. A to przecież najważniejsze, żeby sztuka dawała estetyczne rozkosze.
Nagle, nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Śmiał się do rozpuku.
- o kurwa, bo pęknę ze śmiechu!
Tymczasem Kulbaka zaklinał się na wszystkie świętości, że to nie on napisał, te chamskie, obrażające dobry gust, czytającej publiczności, głupoty - Ja tylko może kilka linijek, napisałem… a pan dodał wszystkie pozostałe, przekręcając złośliwie. I dodał pan tego kutasa, czy też chuja, też złośliwie, żeby mnie spostponować, bo ja bym sobie nigdy, na napisanie takiego chamstwa nie pozwolił!
- Jak Boga kocham, nic nie dodałem, chyba nawet ująłem! Też tego chuja, czy też kutasa, nie wymyśliłem -sumitował się solenne redaktor Trąbka - bo on tam był zawsze, ten kutas, czy też chuj, wzięty z naszej partyzanckiej głowy i… niedoli – która nie z roli ani z soli, tylko z tego że chuj boli – śmiał się.
Przeżyliśmy, Michale, dzięki temu, że nam stały twardo kutasy. Dlatego chciało się żyć. Jeśli żyć nie było warto, to dupczyć się chciało i dla tego dupczenia, czy też tam pierdolenia, jak lubiłeś powtarzać… z lubiością... warto było nie umierać –
Trąbka mówił to z jakąś szatańską uciechą, że wreszcie może się z kimś podzielić swoją pogardą do mieszczańskiego eunucha, który nigdy nie wąchał prochu.
- To wcale nie głupoty, Michale – obruszywał się redaktor z lubością. I nie mógł się przestać obruszywać na takie niesprawiedliwe traktowanie ich chlubnej partyzanckiej przeszłości – to są nasze najskrytsze poruszenia duszy! Odbicie, przyznaję, surrealistyczne, ale zawsze szczerych i dramatycznych naszych powstańczych losów. To jest psychoanaliza powstańczych lęków i pragnień, jak protokół „prawdy” spisany w automatycznym piśmie nadrealistów Andre Bretona.
Więc nie wstydź się tego ani nie wypieraj - huknął na niego znienacka - bo nie ma w tym ujmy, a że żydowskie parchy od polskiej poezji, będą cię wyśmiewać, to pluń na ich gudłajskie kryteria płynące z podłoty podlizywania się polskiemu głuptactwu, żeby mu tym łatwiej robić koło dupy.
Ja bym twoje pisanie, Michale, porównał nawet do interpretowania testów Rorschacha, w których każdy z badanych widzi kutasa, a każdy mówi co innego. Dla nic nie rozumiejącego głupka to tylko plamy atramentowe rozmazane na papierze, ale dla uczonego psychiatry, to są całe wewnętrzne światy osób badanych na okoliczność wariactwa. I to jest chwalebne! W ogóle cała twoja (pożal się Boże) twórczość niesie z sobą ryzyko, że każdy czytelnik, w twoich wieloznacznych szyfrach odnajduje własne wariacje. Czytając ciebie, odczytuje i odkrywa samego siebie. Dlatego masz tylu wrogów i przeciwników, bo każdy z nich widzi siebie – czarno na białym - jako zboczeńca i onanistę.
Monsieure Chopin biegnie tu z donosem -
będą go grać wieczorem w tonacji b-mol,
dźwięki się będą smęcić wśród ciemności,
wśród ustawionych w pustym polu haseł.
Wszystkim się zrobi dobrze kiedy zagra Frycek.
- To są też twoje p-o-e-z-j-e, Michale – zauważył z przekąsem, patrząc na kwaśną minę przyjaciela.
sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości